Dokarmianie przez klikanie

sobota, grudnia 20, 2008

Szparagi

Pora zupełnie nie szparagowa, ja to wiem, ale ponieważ (zupełnie nieortodoksyjnie) uwielbiam szparagi również ze słoika, więc tak sobie dziś kupiłam, bo akurat nagle w sklepie były. Nie przewidziałam jednakowoż, że na Pimpi sam zapach szparagów podziała tak, jak na kota - waleriana.


Tak więc postanowiłam zaszaleć kulinarnie, zamiast jak zwykle - wyżreć wszystko, wyjmując palcami ze słoika. Pierwsza potrawa była dosyć mało wyszukana: ot, rybka zapiekana w maśle ze szparagami, standard.

Ale druga... No to już było ciekawsze. Tak więc proszę do garów, robi się to szybko i na kolację będzie bardzo miłe danko.

Musimy mieć, rzecz jasna - szparagi (dowolnie dużo, byle sporo), po jajku na osobę, śmietanę (najlepiej kwaśną, wysokoprocentową), po łyżce masła i mąki, troszkę dobrej oliwy, ser żółty łatwotopliwy (ja miałam akurat wędzoną mozarellę, lepsza byłaby niewędzona i do niej parmezan) oraz przyprawy: biały pieprz, gałka muszkatołowa, sól i ćwierć kostki rosołowej.

Robimy najpierw omlety - każdy z jednego jajka, po francusku, na oliwie i bez żadnej tam mąki czy mleka - tylko jajko, oliwa, pieprz, sól. A z jednego jajka dlatego, że omlet to w tym wypadku tylko opakowanie.
Teraz sos: biała zasmażka z mąki i masła, do niej przyprawy (sól, pieprz, gałka, kostka rosołowa), rozetrzeć ją z kilkoma łyżkami zalewy ze szparagów, potem dodać śmietanę, wymieszać, chwilę pogotować. Powinien być bardzo gęsty; na koniec dodać starty ser, a gdy ten się rozpuści - sos jest gotowy. Dla niefachowców - sos mornay to po prostu sos beszamelowy, tyle że z serem.
Teraz już z górki: w każdy omlet pakujemy dużo szparagów, polewamy niewielką ilością sosu, składamy na pół. Omlety układamy na półmisku, polewamy sosem, posypujemy serem, lekko oprószamy gałką i wstawiamy do zapieczenia w temperaturze 180 stopni C - wystarczy 12 minut, można nawet 15.

Opinie zjadaczy: niebiańskie, boskie, pyszne, rewelacja, mlask, mniam, hau... Smacznego :)

sobota, grudnia 06, 2008

Foczka...

...okazała się strzałem w dziesiątkę. Już drugi z rzędu poranek spojrzenie jej czarnych oczek wita mnie przy obudzeniu, bo Stworek stwierdziła, że od teraz będziemy spały razem - wszystkie trzy sztuki.


Na zdjęciu: Pimpi z foczką; niestety - na uzyskanie tak statycznego zdjęcia jak tamten pierwowzór, przy temperamencie Pimpi... No, nie ma na co liczyć. To z nią jest jakie jest ;)

czwartek, grudnia 04, 2008

Europejka

Od pierwszego grudnia małe puchate ma paszport. Europejka całym pyszczkiem, a co... Dodatkowego smaku całej sprawie dodaje fakt, że ja na przykład paszportu nie mam. Ale nie byłam też szczepiona przeciw wściekliźnie, co różnym (a często i mnie samej) wydaje się wielkim niedopatrzeniem ;)


Pamiętacie ZDJĘCIE z foczką? No to dziś taką właśnie foczkę wypatrzyłam w sklepie i kupiłam Pimpi na Mikołajki :)

sobota, listopada 22, 2008

No, to cześć ponownie...

Chyba takiej jeszcze przerwy nie było, prawda?

To były bardzo trudne dni... Jak zwykle, gdy milczę - wiadomo, że wtedy dobrze nie jest. Teraz też jeszcze nie jest dobrze, ale już nie aż tak źle. Wszystko spadło naraz, jak to zazwyczaj w życiu bywa: problemy, choroby, załamanie w końcu - bo jestem cyborgiem, lecz widać nie na najlepszych podzespołach. Na szczęście zaprogramowano mnie nieźle w kwestiach samonaprawiania... Powoli, bo powoli, ze zgrzytem i opornie, lecz jednak w końcu ta opcja zadziałała.

Wracamy do życia. Jeszcze na niepewnych nogach, jeszcze z lekkim wirowaniem w głowie... Ale wracamy.

Tyle na razie, nawet pisanie mnie męczy i trochę się boję tego powrotu do życia... Ale dam radę, bo przecież gdybym nie dała, to co wtedy? No właśnie.

piątek, października 10, 2008

Bywa tak i tak

Bywają złe dni - jak środa, gdy - czegokolwiek się tknęłam - sypało się tak bardzo, jak tylko zdołało. Ale na szczęście bywają też takie jak czwartek, gdy z kolei - cokolwiek ruszyłam, co wcześniej się w środę zepsuło - zaczynało działać i działało już bez przeszkód, pięknie i bezproblemowo.

I nawet udało mi się wczoraj zrobić jeden dobry uczynek, co generalnie rzadko mi się zdarza, jako że jestem dosyć wredną babą. I nawet byłam miła dla swojego współlokatora, co też stosunkowo nieczęsto mi się zdarza.

A w nagrodę po tym udanym dniu dodatkowo od mojego właściciela (znaczy właściciela mieszkania, które wynajmuję) dostałam wspaniały prezent - bo był z wojaży wrócił - czy dostajecie prezenty od ludzi, od których wynajmujecie mieszkania?

A już na sam koniec, w nocy - odezwał się zleceniodawca, dla którego kiedyś robiłam kilka rzeczy i napisał takie fajne słowa na końcu listu o nowym zleceniu... że jeśli ja się tego podejmę to na pewno będzie to dobrze zrobione.

Tak więc był to ogromnie udany dzień i dzięki takim dniom chce się naprawdę żyć. Takie czwartki dają energię na wiele nieudanych i irytujących śród.

czwartek, października 09, 2008

Tak w ogóle...

...to zaglądajcie do sklepu, bo tam się teraz pisze i dzieje, a nie tu. Chwilowo nie mam prywatnego życia, Pimpi też - obie mamy jedynie zawodowe. Dlatego proszę mnie nie nagabywać o newsy, bo one są, ale TAM.

poniedziałek, października 06, 2008

Full wypas

W ramach polepszenia sobie warunków życia i pracy (co na jedno wychodzi), nabyłam drogą kupna dwie rzeczy, a w sumie to nawet cztery, ale dwie były jako gratisy, więc nie liczą się jako nabytek.

Te dwie podstawowe to fotel i stolik pod laptopa. No, kurczę, kochani... Inna jakość życia. Zupełnie inna. Przesuperowo i przemądrze wydana kasa - i to w zasadzie wcale nie tak dużo. Tak wygodnie nie było mi chyba nigdy w życiu :)
Dwie pozostałe rzeczy to pufka pod tylne łapy (na fotelu jest wygodnie, ale na fotelu z pufką... no co ja wam bedę mówić...) i otwieracz do piwa. Pufka bardzo ekstra, a piwo? No to może dziś ze dwa w butelkach się kupi, aby wypróbować ten otwieracz... ;)

AHA. Bym zapomniała...

...zajrzyjcie TU, to nowy blog.

Hmm... a bo my wiemy?

Taka akcja była wczoraj - ludzie przy budach, żeby zwrócić uwagę na problem... Hmm, ale my mamy lekko mieszane uczucia. Znaczy Pimpi i ja.

Dlaczego? No bo po pierwsze to w Wawie raczej niewiele psów ma budy, łańcuchy etc. W Pimpiakowie Dolnym (gdzie akcji nie było) - niewątpliwie więcej. Albo w Górnym, tam nawet sołtys, jak mówią...

Po drugie: bo może w Wawie to należałoby inaczej - kazać się zamknąć każdemu w odpowiednio ciasnym pomieszczeniu. I przez tydzień dać mu wyjść tylko na pobliski skwerek 3x10 minut na dobę. I zaraz z powrotem. Oczywiście przez ten czas może mieć towarzystwo... z wyjątkiem dziesięciu godzin, gdy go nie może mieć. Ale można zostawić mu kość. Albo piłkę. A na spacerze niech sobie powącha newsy... Tylko szybko, bo pańci się spieszy - zaraz serial będzie.

Po trzecie: może kazać im sikać w locie. Tak, w locie. Bo milion razy widzę, gdy spieszący się pan nie ma czasu zaczekać, by psiak załatwił potrzebę. Więc cóż - niech skurczybyk (na sznurku) też powiewa kutasem, choć raz, a może i dziesięć razy, skoro pies tak musi codziennie?

Ja przepraszam za słownictwo, ale to jest miejski problem - nie buda, ale właśnie to.

Mój pies zostaje sam w sytuacjach wyjątkowych. Bo na przykład pada deszcz i ona nie chce iść - ale to inna sprawa, jej wybór. Ale nie chodzę na przykład do klubów techno - bo Pimpi nie znosi techno (tylko techno, inne rodzaje muzyki lubi). A ja lubię techno i co z tego, że lubię? Nie chodzę też do kina i teatru, bo tam z psami nie wolno. Z kinami to zero poświęcenia - mogę bez nich żyć, ale do teatru to bym sobie poszła, szczególnie że bardzo dobry mam 20 m od domu. Może jednak z nimi pogadam, może nas obie wpuszczą?

Mój pies nie zna (z wyjątkiem jakiś góra 200 godzin na ponad półtora roku) pojęcia "tęsknota". Nie dałam jej poznać tego słowa na tyle, na ile tylko mogłam. I zawsze staram się mieć czas dla niej. Mogę nie mieć czasu na inne rzeczy, ale dla niej muszę. Bo jest żywa. Bo jest moja. Bo jestem jej światem, a to ogromna odpowiedzialność.

Dlatego wczoraj nie przykułyśmy się do budy. Bo nie w tym rzecz. Nie to trzeba zmieniać. No. To tyle w temacie. Sorry za dziwną tematykę, ale chyba musiałyśmy...

wtorek, września 30, 2008

Lubię poniedziałki...

...zawsze lubiłam, ale dzięki wczorajszemu - lubię je jeszcze bardziej. Gdy minie dzisiejszy dzień, mam nadzieję mieć powód do równie mocnego polubienia wtorków. Ale namąciłam :) Szczegóły już wkrótce :)

poniedziałek, września 29, 2008

Chora nadal...

Po przechorowanym weekendzie z wyjściami typu błyskawiczny spacer z małą i do sklepu, muszę się już dziś ruszyć dalej i na dłużej i załatwić parę spraw, które niby czekać mogą, ale ja już nie chcę czekać.

Tak więc niebawem skończę trzecią kawę, spróbuję uzyskać wygląd odmienny od obowiązującego przez weekend (czyli zombie w łachmanach) i zaatakuję kilka miejsc. Mam nadzieje, że mój upór nie zaowocuje padnięciem na kolejne kilka dni; to bowiem byłoby bardzo nieładne ze strony losu.

Choroba która doprowadza do szału, ma wszakże dobre strony: udało mi się zrobić parę rzeczy, do których - w zabieganiu - nie mogłam się zebrać od dawna. A teraz dzięki unieruchomieniu w domu mam za sobą przemeblowanie oraz wykonanie bardzo potrzebnej bazy danych. Chociaż tyle korzyści...

piątek, września 26, 2008

Chora...

Choroba zawsze jest nie w porę, no ale u mnie to "nie w porę" to teraz do sześcianu... A dopadło mnie tak mocno i wrednie, jak już od wielu miesięcy się nie zdarzyło. No nic - trzeba przeczekać i liczyć na to, że to pierwsza i ostatnia niemoc w tym sezonie.

Pewien miły pan wczoraj powiedział mi przez telefon, że lokal już na 99% mam. Może od początku, może od połowy października. Wolałabym to pierwsze, już i tak za długo trwa ten przestój. Na szczęście - jeśli to będzie ten lokal (napiszę o nim więcej, gdy będę go miała na 100, a nie na 99), to nie czeka mnie w nim dużo pracy - po prostu tylko zaprojektować i zrobić wystrój, zgromadzić pierwszy towar, otworzyć.

A teraz wyzdrowieć. Jak najszybciej. Już.

sobota, września 20, 2008

Raport bieżący

Malutka po wczorajszym fryzjerze znów wygląda jak na ostatniej fotce. W poniedziałek wszczepiono jej chipa, w listopadzie dostanie paszport, na grudzień planuję dla nas tydzień w Amsterdamie ;)

Ja uczę się korzystać z tabletu, ależ to fajne urządzonko, choć rzeczywiście - trzeba się do niego najpierw przyzwyczaić.

Plany firmowe: jeśli do końca miesiąca nie znajdę sensownego lokalu, to zaczynam w domu, opierając się na razie tylko na sprzedaży internetowej. Ale wolałabym znaleźć... Znaczy niby jest, jasne... Za trzy tysiące na Puławskiej. Jak fajnie, że mnie nie stać. Znaczy stać. Na połowę.

środa, września 17, 2008

Bez sensu... a może właśnie z sensem?

Nie jestem młoda, młoda byłam dwadzieścia lat temu...

Kocham żyć, bo co to ma wspólnego z młodością? Z miłością - do życia - ma. Kocham się budzić, bo dzień zawsze przynosi coś nowego. I raczej dobrego. Mam wspaniałe życie, naprawdę - wielu ludzi mi zazdrości - choć ja sama często klnę.

Mam wszystko co człowiek powinien mieć: piękną pracę, która jest zabawą; stworzenie dla którego jestem światem; wygląd jak z okładki durnego magazynu; zdrowie. Wszystko to mam.

To dlaczego czuję, że chyba czegoś mi brakuje?

Powtórka z... cholera wie, z czego

Ja. Noc. Mały kłębek futerka na kolanach. Łyk koniaku. Kawa. Muzyka. Gonitwa myśli. To już było. Chyba niedawno, z pół roku temu, może wcześniej...

Podobna sceneria, ale zupełnie inny kawałek życia. Inna jest teraz muzyka w słuchawkach i ja jestem gdzie indziej. Kto inny śpi gdzieś tam w drugiej stronie pokoju, a ja myśli mam inne. Kiedyś więcej niepewności, teraz rozsadzająca wola walki... Cholera... Więc jednak trochę się zmieniło...

Tylko noc taka sama. Pochłaniała kiedyś mój strach, teraz łagodzi brawurę. Ale to dziwne jest... Bo tak czy owak to jest dziwne, taki pół-powrót-do-przeszłości.

poniedziałek, września 15, 2008

Po koszmarze

Ta historia poza wnioskami przyniosła jeszcze wiedzę, ile tak naprawdę znaczy dla mnie mała. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile miejsca w moim sercu i umyśle to stworzenie zajmuje... W czasie, gdy jej nie było, stwierdziłam że nie chcę bez niej firmy, sklepu ani nic. Że przecież robiłam to dlatego, abyśmy my obie miały fajną zabawę z tworzenia czegoś nowego i fajne życie. Że bez niej to już nie jest ważne, bo nie będzie miało żadnego smaku, żadnej pasji i nie da radości...
To dobrze, że jest ważna aż tak - dobrze dla niej, ale to też i bardzo niebezpieczne - niebezpieczne dla mnie...

19 godzin koszmaru

Musiałam pojechać do Krakowa na spotkanie biznesowe. Mądrzy radzili - nie bierz małej, to tylko dwa dni, podróż was bardziej zmęczy, niż to warte... Posłuchałam mądrych i sobotnim porankiem odwiozłam Pimpi z wyposażeniem i instrukcją obsługi do opiekunki.

Pociąg, Kraków, rozmowy, właśnie siadamy do obiadu... Telefon. Zapłakana (w zasadzie to na granicy histerii) opiekunka: Pimpi uciekła, od półtorej godziny wołamy, szukamy, powiedz co robić. Zrobiło mi się słabo, ale ktoś musi myśleć, więc mówię: straż miejska, policja, schroniska, obietnica nagrody, a ja zajmę się ogłoszeniami w necie. Na GT pokazał się przyjaciel: mówię, co się stało - redagujemy ogłoszenie ze zdjęciem, on drukuje i podrzuca na Ochotę. Mateusz i Ewa rozklejają gdzie się da. Nikt z nas nie je ani nie śpi... Wieczorem wypijam butelkę koniaku, nawet nie czuję...

O świcie pędzę na dworzec, pani w kasie, gdzie chcę przedatować bilet, mówi: ja się pani boję... Nie ona jedna, nikt nie staje mi na drodze, bo jestem furią... W IC palę, choć nie wolno, jadę na kawie i napojach energetyzujących. Modlę się i klnę na przemian...

Na godzinę przed Warszawą telefon: mam Pimpi, nagroda zadziałała... Ulga jak nigdy w życiu... Jadę prosto do małej: przeszczęśliwa, brudna jak nieszczęście, cała w rzepach, ale żywa, zdrowa, moja. Wiozę ją do domu, resztę dnia i noc przesypiamy wtulone w siebie.

Wnioski: przenigdy nie słuchać mądrych, lecz tylko własnego serca. Nigdy więcej rozstań.

niedziela, września 07, 2008

Ostatni odcinek

Reasumując - powoli dochodzę do siebie i zbieram się do tego wszystkiego, co mnie czeka już od jutra. Boję się i cieszę jednocześnie, taka klasyka uczuć ambiwalentnych. Ale gdzieś w środku - co u mnie prawie nigdy nie występuje - mam przekonanie, że wszystko mi się uda. Aha, no i jeszcze jedna wiadomość dla was, jako czytaczy mojego bloga: będzie jeszcze jeden blog, taki blog sklepu od momentu powstania, ale najpierw domenę muszę wykupić. Bo cały portal będzie, blog to tylko element, będzie też sklep netowy jako wsparcie tradycyjnego, będzie również forum i takie tam różne inne będą. Będzie się działo innymi słowy, oj, będzie... i to już od jutra. Tak więc - do jutra.

Jeszcze kolejniejszy odcinek

Ja tak to rozbijam na odcinki, bo tak się chyba lepiej czyta. Lepiej?
Jutro będzie pożar w burdelu - mam tyle spraw do załatwienia, że nie wiem, jak zdołam... Ale aż się do tego palę, aby wreszcie zacząć, więc nie będzie bolało... Upatrzyłam sobie lokal i czeka mnie chwila prawdy - czy ja go zdołam w ogóle wynająć? Bo jeszcze tego nie wiem, choć w myślach już wiem, jak będzie wyglądał po remoncie... Zobaczymy. No i firmę trzeba założyć i spotkać się z bankiem w celu odebrania drugiej i trzeciej części kredytu. I net mobilny kupić (chyba w Playu, ale to też jeszcze nie jest pewne) i furę roboty zupełnie codziennej odwalić i ogłoszenia dać, że szukam takich i owakich... Nie wiem, czy dzień nie okaże się za krótki na to wszystko. Zważcie, że wszystko to robić będę w towarzystwie futerka, które już znane jest jako bywalec firm, ministerstw, urzędów, banków, kafejek netowych i innych przybytków. Wszystkie te przybytki są podobno nie dla psów - ale jak się w praniu okazało, to one jednak są dla psów, trzeba tylko mieć determinację, a ja jej mam ostatnio w ilościach do ogłupienia.

Kolejny odcinek

Weekend w antrakcie dobrze mi zrobił - miałam czas oswoić się z tym, że wreszcie się udało i że już nic się złego na razie nie stanie i nie rozwali mi planów. Przez ostatni miesiąc schudłam dziesięć kilo - to sporo jak na kogoś, kto normalnie waży tylko 50... Ale teraz już będzie dobrze i wierzę w to, porzuciwszy chwilowo moje normalne czarnowidztwo (żadne tam czarnowidztwo - to się nazywa zdrowy realizm). Kilka dni temu Mervil, mój znajomy Holender, właściciel Lente (zajefajna knajpka w centrum Wawy), powiedział:
- Przychodzi taki czas, w którym się wie, że chce się coś zrobić. I to się robi i to się musi udać, nie może być inaczej. Ty jesteś teraz właśnie w takim momencie.
I miałeś rację, Merv, choć wtedy, gdy to mówiłeś, traciłam właśnie powoli wiarę w cud. Ale miałeś rację. Na szczęście miałeś. I w tym miejscu - niejako przy okazji - dziękuję wszystkim, którzy byli przy mnie i myśleli o mnie najcieplej jak się da. Nie miałabym raczej bez was sił na przetrwanie jednego z najtrudniejszych miesięcy w moim życiu. Tomek, Mervil, Czarek, Mari, Maga, Kaja, Marek, Ewa i wszyscy inni, niewymienieni, ale ważni bardzo... dziękuję wam, że byliście i że jesteście i że będziecie :*

Następny odcinek

Już dawno temu (czytaj: przed miesiącem) upatrzyłam sobie pewne prześliczne maleństwo, które było mi bardzo potrzebne z racji tego, że muszę być bardziej mobilna. Otóż od przedwczoraj to maleństwo mam. Jest śliczne i przyjazne jak mój stary notebook, tyle że jakiś milion razy mądrzejsze. Nazywa się Wind, jest czarne jak węgiel i kocham je od zawsze (czytaj: od miesiąca), choć wtedy jeszcze nie było moje. Pisze się na nim wspaniale, gdzie się tylko z nim udam, tam znajduje mi net, nie marudzi i w dodatku waży tylko kilogram. I jak tu się nie cieszyć, że świat i technologia pędzą zawrotnie, jeśli można na tym tak fajnie skorzystać. Stukam sobie te literki i od czasu do czasu (z powodu rozpierającego mnie wewnętrznego szczęścia) głaszczę maleństwo jednym palcem po niebieskiej gwiazdce. Kto ma takie maleństwo, ten wie gdzie ta gwiazdka jest ;)
Kupiłam maleństwu śliczną myszkę i inne gadżety do kompletu, aby nie czuło się samotne, kupiłam mu też skórzany plecak, aby miało gdzie spać, gdy na nim nie piszę. Teraz leżymy (znaczy wszystkie trzy sztuki - Pimpi, ja i maleństwo) w łóżeczku i jest nam świetnie razem. Kupcie sobie takie maleństwo, jest naprawdę super :)

Opowiadanie o kredytach

Wczoraj wiele nie napisałam, bo tyle się wydarzało, że nie było za bardzo czasu, ale dziś już luz i mogę napisać coś więcej, niniejszym więc piszę.
Otóż, od dłuższego już czasu nosiłam się z myślą założenia sklepu; pomysł nie był nowy - bo sama idea zrodziła się przed rokiem, niestety - bez środków to i Salomon nie naleje, jak wiadomo. Pomysł wrócił, wszystko się w planach wykrystalizowało, przyjęło kształty bliższe realnym, tylko kasy jak zwykle na inwestycję nie stało. Udałam się więc byłam do banku, co by może jakiś kredyt dali albo co... Podobno te banki to się aż proszą, by kredyty brać. Oj, naiwna, naiwna, naiwna, jak dziecko we mgle... W praktyce to niestety trochę inaczej wygląda...
Tu - korzystając z posiadania własnego medium - popowieszam na co poniektórych trochę psów.Otóż, jeśli myślicie o kredytach, omijajcie szerokim łukiem Deutsche Bank. DB, dobre kredyty - tia, akurat... reklamowe łgarstwo i w dodatku zeżrą wam mnóstwo czasu, aby w efekcie nic nie załatwić; zresztą pewnie nie oni jedni. Jeśli nie jesteście ekspertami w tej kwestii, jeśli wasz własny bank nie wciska wam właśnie kredytu na siłę, to nie bawcie się w to sami. Ja bujałam się bezskutecznie z tym wszystkim przez ponad trzy tygodnie i nie załatwiłam nic. Po zwróceniu się do fachowców od tematu - po półtorej doby dostałam odpowiedni kredyt, a oni zajęli się całą resztą. Moja rola ograniczyła się do złożenia jakiegoś miliona podpisów li tylko. Trzeba tak było od razu, ale miesiąc temu jeszcze tego nie wiedziałam.
Sorry za tę dygresję pseudoedukacyjną, lecz myślę, że może się przydać, przecież możecie się spotkać z podobną sytuacją, a po jaką cholerę wyważać otwarte drzwi. Na razie koniec, reszta w następnym odcinku.

sobota, września 06, 2008

No...

...to się właśnie wszystko choć raz ułożyło jak powinno... Prawie nie wierzę. Się odezwę niebawem, bo na razie przeżywam i się oswajam z nową sytuacją. To pa.

wtorek, sierpnia 26, 2008

Tłumaczę się po raz n-ty

Znów muszę, bo niektórzy pytają o powód milczenia, nauczeni doświadczeniem, że zazwyczaj nie piszę, czekając aż przeminie czas złej passy.

Tym razem jednak nie o to chodzi. Czekam, to prawda, lecz na czyjąś decyzję - która to decyzja przyniesie określone skutki. Ponieważ te skutki - w opcji "tak" są bardzo przeze mnie pożądane, a w opcji "nie" - wręcz tragiczne będą, więc czekam na tę decyzję ze zrozumiałym chyba, w tej sytuacji, niepokojem. I nie bardzo mam chęć o tym pisać, ja cała jestem tym czekaniem teraz i w zasadzie brak mi obszarów w mózgu, które byłyby wolne do zaangażowania się w coś innego. Zresztą - chyba każde z was czekało kiedyś na coś tak bardzobardzobardzo, aż do bólu, więc proszę uruchomić wspomnienia i spróbować zrozumieć...

Gdy się doczekam na "nie", to tu będą potem tylko trzy kropki, bo nie będzie mi się chciało o tym gadać. Gdy usłyszę "tak" - to będzie mnóstwo rzeczy do opisania. No, nic... Spadam teraz i zobaczymy jak będzie... Ja czekam, to i wy trochę możecie.

piątek, sierpnia 15, 2008

Barowa pogoda

Nie spałam od piątej rano wczoraj do piątej rano dziś. Ta doba minęła pod znakiem gości, wręcz tłumów, bo rzadko się zdarza, żeby przewinęło się przez dom jednego dnia aż osiem osób... Ale bardzo to było miłe.

Teraz już odespałam trochę, kac mija powoli, zaraz chyba zabiorę się za robienie obiadu. Niby powinnam się ruszyć z domu, ale ten deszcz nie nastraja do jakichkolwiek spacerów - nawet małe futrzaste śpi skulkowane na fotelu i nie molestuje mnie o wyjście.

Mam nadzieję na wieczór filmowy po powrocie T., to będzie chyba najlepszy pomysł na spędzenie reszty tego sennego i mokrego dnia. A teraz kawa - niby były już dwie, ale to chyba za mało - ziewam rozdzierająco, a przecież muszę "się wziąć"... OK, zaraz się wezmę.

sobota, sierpnia 09, 2008

Same dobre wiadomości

Będę znów pisać do drukowanego pisma i bardzo mnie to cieszy, bo - jak wiadomo, jest to wyżej cenione w branży niż pisanie tylko w sieci. A że przy okazji za to płacą i to całkiem uczciwie, to tym lepiej, bo jak zwykle brakuje mi kasy, o czym ostatnio nawet nie piszę, ponieważ jest to stan permanentny (ciii, miały być przecież same dobre newsy).

Pismo traktuje o tematyce jak najbardziej mnie obchodzącej, czyli o psach :) Miłym akcentem całego przedsięwzięcia jest dodatkowo fakt, że nie ubiegałam się o to zajęcie, lecz zostałam wypatrzona i przeczytana w sieci i dlatego mi to zaproponowano - mnie pozostało tylko propozycję przyjąć.

Kolejna dobra wiadomość - kilka dni temu dostałam nagrodę za recenzję książki.

I czwarta dobra wiadomość : wiesz, T. - myślę, że przynosisz mi szczęście :)

środa, sierpnia 06, 2008

Dialogi

- Zawsze chciałem...
- Zawsze chciałam...
- ...ale...
- ...ale?
- Nie jesteś w moim typie.
- Tak, nie jesteś w moim typie.
- Lubię wracać.
- Lubię, gdy wracasz.
- Boję się tego.
- Ja też.
- ...ale chcę.
- Ja też.
- I?
- Nie wiem...
- ...
- ...

niedziela, sierpnia 03, 2008

Prosty przepis na wieczór

Niewiele czasem potrzeba, żeby było miło...

* dwa wygodne fotele
* mały, puchaty pies
* laptop i dobre głośniki
* Władca Pierścieni
* białe wino i kurczak z KFC
* ciemność i deszcz za oknem
* aha, i te głośne pociągi na moście...

No tak, bez pociągów to jednak nie byłoby aż tak miło ;)

piątek, sierpnia 01, 2008

Mężczyzna, który myśli

Trafiłam dziś przypadkiem na rewelacyjną stronę: blog mężczyzny - nie mylić z facetem (szczegóły klasyfikacji tamże).

Jeśli interesujecie się związkami, to koniecznie zajrzyjcie, szczególnie jeśli jesteście płci męskiej, choć i kobiety mogą się dowiedzieć bardzo dużo. Jestem naprawdę pod wrażeniem, na nic lepszego w tym temacie (ani nawet w jednej czwartej tak dobrego) w polskim necie się nie natknęłam.

Link umieszczam w "warto zajrzeć", choć zasługuje na "lektura obowiązkowa".

czwartek, lipca 31, 2008

Na Powiślu

Od pewnego czasu spacery (szczególnie wieczorne) odbywamy w poszerzonym składzie czyli 2+1. Jest zabawniej, więc i ich długość się zwiększyła, co z kolei pozwala więcej zaobserwować.

Przyroda na Powiślu, w bliskości rzeki i licznych parków, pleni się bujnie. Ale zobaczyć bobra? To naprawdę rzadkość, a jednak dwa dni temu płynął sobie w górę rzeki, blisko brzegu i nie peszyła go nawet obecność ludzi. Tego samego dnia obserwowaliśmy też nornicę lub "coś" w tym rodzaju (taka grafitowa myszka, ale z krótkim ogonkiem; nie wiem, co to za zwierzątko), która najpierw pokonała dzielnie betonowe schody nabrzeża, potem jeszcze wpław 20 cm wody i już była u siebie, w kępie zarośli.

Codziennie wczesnym rankiem można oglądać taki widok: na brzegach koszy na śmieci siadają wrony i robią inspekcję zawartości. Zachowują się jak wkurzeni celnicy - z furią odrzucają rzeczy zbędne i po kilku minutach trawa w otoczeniu kosza zasłana jest śmieciami. Nieładnie to wygląda, a całe odium spada oczywiście na ludzi, bo któż podejrzewałby niewinne ptaszyny :)

Dziś na porannym spacerze niecodzienny widok stanowił przycumowany do drzewa statek wycieczkowy w formie łodzi Wikingów, na którym panowie marynarze słodkowodni odbywali właśnie poranną toaletę przed dalszym rejsem.

Jak ja lubię to Powiśle ;)

poniedziałek, lipca 28, 2008

Zamiary sobie, życie sobie

...czyli standard... Znów wszystko jest inaczej, niż miało być. Czy inni też tak mają, czy tylko ja?

Pozytywną wiadomością jest to, że "inaczej" tym razem - chyba - nie jest równoznaczne z "fatalnie". Przynajmniej taką mam nadzieję.

sobota, lipca 26, 2008

Przyczynek do teorii imion?

Podobno imię determinuje charakter człowieka, tak twierdzą niektórzy. Osobiście jak najdalsza jestem od oceniania ludzi na podstawie znaków zodiaku, innych horoskopowych i numerologicznych charakterystyk, czy też nadanych im imion.

Nie zgadzam się z tym, co mówi o mnie mój znak zodiaku, już z większą przychylnością oceniam to, co podobno na mój temat mówi moje prawdziwe imię - tak mi jest po prostu wygodniej...

Ale. No właśnie, skoro tak się rozpisuję o czymś, co ponoć nie ma dla mnie znaczenia, to znaczy, że musi być jakieś "ale" ;)

Otóż pewne imię męskie raczej mnie w życiu omijało, miałam dwóch znajomych o tym imieniu, ale tak dalekich, że o żadne oceny bym się nie pokusiła. Ale wczoraj poznałam dwóch mężczyzn o tymże imieniu, których to mężczyzn mam zamiar poznać bliżej i...
...i zobaczyć jak to jest z tymi teoriami :)

sobota, lipca 19, 2008

Głupi pomysł?

No, może i głupi... Zrobiłam coś głupiego, nietypowego, ale czy ja wiem... Czas pokaże, czy to aż tak głupie jest.

Na razie - po kilkunastu godzinach - uśmiecham się na samą myśl, więc chyba to nie jest aż tak złe. Dla mnie.

poniedziałek, lipca 14, 2008

Paseczek

Rozmowa ;)

- Miałaś urodziny, chcę ci kupić prezent. Ale ponieważ wiem, jak bardzo prezenty mogą być nie trafione, więc kup sobie coś, czego najbardziej teraz chcesz, a ja zapłacę, dobrze?
- Samochodzik?
- Nie, nie, może nie aż tak...
- Ale ja wszystko mam, niczego mi nie trzeba poza kasą... Ale czekaj, jednej rzeczy chcę, a teraz mnie nie stać.
- Mów.
- To ja ci pokażę w necie... Chcę to...
- Co to jest? Paseczek? (siedzi w dużej odległości od monitora i widzi tylko czarny zarys w kształcie pętli)
- No wiesz?! Paseczek? A po jaką cholerę mi paseczek? To jest kabel USB do łączenia komórki z komputerem.
- Naprawdę tego właśnie chcesz?!
- No. Jak na teraz to jedyna rzecz, której naprawdę potrzebuję.
- Dziwna z ciebie kobieta... No dobra, to już masz.
- Dzięki!

wtorek, lipca 08, 2008

Krótko

1. Posypało się z transportem (no bo jakże by inaczej - z czymś musiało), ale i tak się przeprowadziłyśmy, bo jesteśmy twarde i operatywne.
2. Jeszcze nie do końca jestem rozpakowana, ale zostały już ledwie drobiazgi do rozlokowania.
3. Od dwóch godzin mam net. Znaczy wczoraj był przez półtorej godziny, ale zaraz potem odmówił współpracy - mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni taki numer. Optymistka...
4. Przez ten tydzień (z powodu przymusowego urlopu) głównie robiłyśmy długie spacery. Boże, jak tu jest pięknie...
5. Mała na jednym ze spacerów pociągnęła mnie tak niefortunnie, że rozwaliłam sobie obie łapy tylne. Kuleję na obydwie - śmiesznie to wygląda.
6. Mała wskoczyła do Wisły za dwiema parkami kaczek. Na szczęście nie musiałam jej ratować, dała sobie radę.
7. Po tygodniu nieobecności w necie zaległości wcale nie jest dużo - jest ich monstrualnie przerażająca ilość, dlatego wracam do ich ogarniania.
8. Jutro będą moje urodziny. W moim wieku na taki dzień mówi się bu ;)

poniedziałek, czerwca 30, 2008

Nomadki

Jeśli nic się nie posypie (bo posypać przecież zawsze się może i to z wielu stron), to dziś wieczorem przeprowadzamy się do nowego mieszkania.

Zniknę z sieci, bo netu tam jeszcze nie ma i dopiero muszę zamówić, więc pewnie założenie kilka dni potrwa. Wykorzystamy ten czas na poznawanie topografii terenu; mieszkałam kiedyś w tej dzielnicy, ale to było 21 lat temu i jak zauważyłam - zmieniło się tam prawie wszystko. Poza tym oczywiście trzeba będzie rozpakować to, co zaraz zacznę pakować.

Czy ja już pisałam, że nie cierpię przeprowadzek?

piątek, czerwca 20, 2008

Najnowsze przekleństwo

Obyś miał równie ciekawe życie, jak ja...

Tak. U mnie nic nowego, co przekłada się na to, że jak zwykle musiało się wszystko ułożyć nie tak.

Z jednej strony jedzie umowa do podpisania, ale ja jej na razie nie podpiszę, bo z drugiej strony wczoraj nagle dowiedziałam się, że muszę sobie szukać nowego mieszkania. Jak miło.

Z trzeciej strony: oszaleję od tego ciekawego życia i wreszcie będę miała święty spokój.

środa, czerwca 18, 2008

Trema, wampiryzm, owady, daty...

1. Zżera mnie trema, przechodząca w panikę i przerażająca świadomość, że nic nie wiem, nic nie umiem, nie poradzę sobie - klasyka przypadku.

2. Po ostatnich koszmarach, wypadkach, wyjazdach i tak dalej, czuję się jak ktoś pozbawiony żywotnych sił przez kilka wampirów. Kto wie? Przynajmniej o istnieniu jednego wiem już na pewno... A tu zaległości skrzeczą po kątach i się domagają.

3. W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie, więc cóż z tego, że ze Szwecji przyjechały brzmiące inaczej? Przecież i tak się wyalienował z rozentuzjazmowanego tłumu i strzaskał nawet krzesło (już sami wiecie, jakie to krzesło)...

4. A ten 23. to mam nadzieję, że się da przesunąć i że zacznę dopiero od 1. lipca.

poniedziałek, czerwca 16, 2008

Nie ma to jak Norka

O północy wróciłyśmy z Krakowa. Spałam dwie godziny. Gdy w nocy odpalałam komputer po przerwie, to bałam się spojrzeć na pocztę, depesze i to wszystko... I słusznie, było się czego bać. Od szóstej rano do teraz udało mi się rozładować połowę poczty i może jedną czwartą depesz. Przesuper, megaekstra, gigawspaniale.

Kraków był równie mało sympatyczny jak zawsze bywa. Wawel chyba jeszcze stoi, nie sprawdzałam, ale tak mi się wydaje. W krótkiej chwili luzu wpadłyśmy na rynek tamtejszy, znaczy krakowski. Po jednej stronie tej dużej hali targowej (ona się chyba nazywa Sukiennice) była jedna estrada, po drugiej - druga. Na każdej z estrad ktoś się produkował - taka delikatna kakofonia. Wybrałyśmy stronę Skrzyneckiego (jak może być Barssa, to chyba Skrzyneckiego też może, co nie?) z powodu, że w momencie dokonywania wyboru śpiewano tam "cztery piwka na stół" i jakoś tak nam to korespondowało z nastrojem chwili i zamiarami na wieczór.

Okropnie nie było, ale powiedzieć, że dobrze... No, nie, też nie.

Usiłujemy się jakoś zorganizować ponownie i jesteśmy szczęśliwe z powrotu do nory.

P. S. Do komentatora poprzedniego posta:
To nie jest wcale zły pomysł z tą kategorią i dosyć nawet adekwatny do tego, co się wydarza. Nowa codzienność... Rozważymy ;) Pozdrawiam.

czwartek, czerwca 12, 2008

Nie wiem, od czego zacząć...

Milczałam, bo było bardzo źle, a nawet gorzej. Nie chciało mi się pisać, rozmawiać, nie chciało mi się tak naprawdę już nawet żyć. Szymborska pisała, że nie robi się kotu tego, że się umiera. Ja najchętniej w tamte dni bym umarła, lecz nie chciałam tego zrobić psu, bo psu chyba też się takich rzeczy nie robi.

Ale życie jest nieprzewidywalne i wykonało kolejną woltę... I wszystko zmieniło się o 180 stopni. Nie dość, że chce mi się żyć, to jeszcze w dodatku chce mi się bardzo. Nie, nie - to nie efekt jakiś tam spraw męsko-damskich, żaden facet, żaden seks. Praca, kochani, praca... Tylko, albo aż. Chyba "aż", bo jeśli nagle dostaje się pracę, która była marzeniem w dzieciństwie i to marzenie się nam ziszcza w oczach...

To jest jak sen. To przedtem też było jak sen, tyle że koszmarny. A teraz czuję się jak w środku bajki, choć tamto od tego dzieli ledwie kilka dni.

Ponieważ jestem wstrętną małpą, to za wiele na razie nie zdradzę... Ale jeśli jesteście ciekawi, to proszę, abyście zarezerwowali sobie czas przed południem 23 czerwca. Przy komputerach... Bliższe szczegóły wkrótce.

P.S. Znów kategoria "codzienność" wydaje mi sie nieodpowiednia dla takiego newsa ;)

wtorek, maja 20, 2008

Czasem bywa tak, że od grudnia do maja...

...życie robi sobie z ciebie jawne jaja.

No, dobra. Fakt. Od grudnia. Ale przecież mamy już maj, chylący się powoli ku końcowi. Wystarczy jak na jedną rundę, czyż nie? Jasne, że złośliwie-realny refren brzmi:

Nie licz na fart, nie licz na fart,
To może być kolejny głupi życia żart.
Opanuj się, opanuj się,
Bo za tydzień może być zupełnie źle.

Ale przecież jesteśmy optymistycznie nastawione.

Dzięki, Krzyśki. Dzięki, Romek. Warto czasem pomyśleć, że nie ja pierwsza tak, choć to tylko piosenka. I nie ostatnia też, jak sądzę - ale to nie mój problem ;)

sobota, maja 17, 2008

Horror... horror... horror...

Nie, tytuł nie oznacza, że po raz n-ty obejrzałam "Czas Apokalipsy"...

Padł mi główny twardy dysk. Padł zupełnie i nieodwołalnie. Całkowicie. Wziął i umarł.
Tym, którzy wiedzą o co chodzi i z czym się to wiąże, nie muszę nic tłumaczyć. Tym, którzy nie wiedzą - i tak nie zdołam wytłumaczyć niczego.

Jutro może skończę wszystko stawiać na nowo... i może też przestanę myśleć o tym, co straciłam...

P.S. Nie wiem, czy kategoria "codzienność" to dobra kwalifikacja tego zdarzenia...

poniedziałek, maja 12, 2008

Lekko ponad, ale nic ponadto

Udane popołudnie miałyśmy wczoraj. Skończyło się dziś...
Teraz - lekko głupawe, ale za to bardzo miłe uczucie jakby lewitowania... Nie jakoś wysoko i spektakularnie, tak najwyżej ze trzy centymetry nad ziemią. I dobrze, bo unoszenie się wyżej mogłoby pozbawić nas odpowiedniego dystansu do rzeczywistości.

niedziela, maja 04, 2008

Zmęczone...

...ale tak przyjemnie :) Bo to był przecież dwu- i pół- dniowy odpoczynek. Ale intensywny w treści, dlatego ja jestem zmęczona, a stworek padnięty śpi i nieprędko wróci do zwykłej aktywności - może jutro?

Ja niestety muszę już dziś i przyznam, że dosyć niemrawo mi to idzie... Ale nic to - rozkręcę się w końcu.
Spędziłyśmy fajne półtora dnia z Ewą i Mateuszem, było przesympatycznie. Wypoczynek zakończył się wizytą na Nowym Świecie, gdzie mała najpierw "konwersowała" z panem od obsługi nagłośnienia (pan mówił przez megafon "raz, dwa, trzy, siedem", a Pimpi odpowiadała mu równie inteligentnie "hau, hauhau, hau, wrrr"). Wzbudzili oboje duże zainteresowanie publiczności.

Później było trochę gorzej - Nowym Światem szła parada wojskowa. A część wojska jechała niestety na tych przerośniętych psach. Dużo ich było, tych psów... Mała już nawet nie warczała, lecz chyba naprawdę się bała, więc wzięłam ją na ręce i z bezpiecznego zacisza bramy obserwowałyśmy wszystko.

Na koniec zakupy, powrót do domu, walnięcie się do łóżka, jeszcze parę minut książki i odpłynięcie w sen. Kac lekki, w normie. Teraz - do roboty, a małe niech odsypia wrażenia.

czwartek, maja 01, 2008

Pasjami...

...uwielbiam być budzona przez psicę o tej porze. Taki krótki konieczny spacerek w środku nocy. Dobrze, że zbyt często się to nie zdarza. Dobrze, że teraz noce są ciepłe. Dobrze, że mam puszkę piwa, która - wraz z książką - pomoże mi zasnąć ponownie.

Plany na weekend są takie, że będę pracować. Trafiło mi się bardzo ciekawe wyzwanie tematyczne, mnóstwo materiałów do przeczytania, a później sporo do napisania. Nie zamierzam jednak na tym poprzestać. Druga połowa dzisiejszego dnia już przewidziana jest na rozrywki - spotkanie, spacer, knajpka :) Później znów ma być praca, ale mam nadzieję więcej czasu niż zwykle spędzić poza domem, jeśli pogoda dopisze.
Ogólnie jednak plany mówią - spokojnie, miło, umiarkowanie. Zawsze, gdy mam takie plany, to z niepokojem myślę o tym, jak to naprawdę będzie... ;)

niedziela, kwietnia 27, 2008

Gracze

Byłam wczoraj (a raczej - byłyśmy) na spotkaniu ludzi z gry - tej w którą namiętnie grywam od ponad dwóch lat.

Z mojej strony nie było to pierwsze takie spotkanie, ale jedno z najsympatyczniejszych. Zawsze trochę mnie zachwyca fakt, gdy można wreszcie przypisać twarze i osobowości ludziom znanym tylko z nicków i avatarów. Miłe jest, gdy uśmiechnie się do ciebie osoba, z którą zawsze chciałeś pogadać i tak dalej...

Ta akurat gra jest wyjątkowo interaktywna, więc gracze nie mają do siebie obojętnego stosunku - nie mogą. Jeśli ich postaci się znają, wówczas często są to silne emocje o spektrum od miłości do nienawiści. A jednak na spotkaniu okazało się, że można te emocje pominąć i zwyczajnie się polubić. Nie było wielu momentów niewygodnej ciszy, która czasem zapada, gdy spotykają się po raz pierwszy ludzie zupełnie sobie obcy. No, może na samym początku ze dwa takie były, po kilka sekund, ale - zaraz potem jakoś poszło ;)

Reasumując - bardzo było fajnie i to nie jest tylko moja opinia, skoro rano na forum przeczytałam wpis jednej z osób obecnych (umieszczony po pierwszej w nocy) i traktujący o tym samym, co ja tu napisałam, tyle że bardziej lakoniczny w treści, na zasadzie: było super, niech żałują nieobecni :) I się zgadzam, niech żałują...

piątek, kwietnia 25, 2008

Inaczej

Już nie chcę udawać, że jestem zła. Gorzej - chcę udawać, że jestem dobra, choć dopiero to jest prawdziwym kłamstwem, prawdziwym kłamstwem - proszę zwrócić uwagę na ten zwrot. Skoro chcę, to znaczy, że się zepsułam. Znaczy- dostosowałam się.

środa, kwietnia 23, 2008

Może rzeczywiście do przodu?

Pojawiła się kolejna propozycja, po niej jeszcze jedna. Czyżby się coś odblokowało i wracamy powoli do spokoju i normalności? Dobrze by było wreszcie... Trochę jestem zmęczona tym uganianiem się za własnym ogonem, bo to tak zazwyczaj wygląda przecież...
Na najbliższy weekend szykuje się miła impreza w dobrym towarzystwie... Tylko te poranki ciągle takie chłodne, ale to chwilowo najmniejszy z możliwych problemów.

poniedziałek, kwietnia 21, 2008

W trybie przypuszczającym

Istnieje delikatnie zarysowana możliwość, iż dzisiejsza wymiana zdań via e-mail zaowocuje ciekawą współpracą. Może i nie musi, ale byłoby fajnie, bo to - w całości - wygląda jak kumulacja dziwnych zbiegów okoliczności. Nie wierzymy w przypadek, ani w jego siłę sprawczą, ale bawi nas jak się coś z czymś nagle zaczyna wiązać i to potrójnie :)

No, nic. Zaczekajmy, nie pali się. Jak będzie i wyjdzie, to może być nawet całkiem miło. A na razie to konsumujemy sobie radośnie wiosnę, tym bardziej, że mamy fajny pomysł na mały portalik i może go zrealizujemy nawet. Tego pomysła...

sobota, kwietnia 19, 2008

Taka uśmiechnieta notka :)

Z dawnej Pimpi zostały oczy i charakter. Nikomu już teraz nie uda mi się wmówić, że to kundelka... Ta mała cholera po fryzjerze wygląda jak westie... Wiec już wiem, jak to było z genami, choć tata był szitzusiem, a mama terierkiem... Łomatko, co za bur... bałagan, chciałam powiedzieć ;)

Najważniejsze, że małej podoba się nowy wizerunek, a jego osiągnięcie też przesadnie nie bolało. Żadnych urazów, zrobiły to profesjonalistki i zrobiły dobrze, zdecydowanie polecam, po adres proszę pisać - podam.

Jasne, że trudno z dnia na dzień przestawić się na brak futerka, w które wsuwa się palce. No, ale... jest taki milutki krecik. Też fajne.

No to mam nowego psa...


Ładny?

wtorek, kwietnia 15, 2008

Yesterday

Spędziłyśmy wspaniały dzień, który zaowocował kolejnym zmęczeniem stworka - zwierzątko odsypia wrażenia i nawet nie myśli o spacerze :)

Fakt, nałaziłyśmy się sporo... Cała Starówka najpierw, potem Krakowskie, Nowy Świat (z tradycyjnym przystankiem na piwo i wodę w Bajce), później dalej - Alejami do Zamku Ujazdowskiego, tam spacer po parku z rzucaniem patyczków i kolejny przystanek w Blues Barze na kolejną wodę i piwo. Potem jeszcze odwiedziny u przyjaciela, pizza (a dla stworka kurczak) i wreszcie o 21. powrót do domu. Widzicie więc, że mała ma uzasadnione prawo padniętą być :)


Już dawno nie miałyśmy tak miłego dnia, uśmiech od rana do wieczora nie schodził mi z twarzy, a jeszcze przy okazji podłapałam zlecenie, co dodatkowo poprawiło mi i tak już wyśmienity humor. Jaka szkoda, że każdy (albo chociaż co drugi) dzień nie może być taki...

Edit: dodałam fotki padniętego stworka.

poniedziałek, kwietnia 14, 2008

Oh, miaaau...

Dziś udało mi się obudzić o siódmej, co samo w sobie jest wielkim osiągnięciem.

Ostatnio bowiem zahaczałam o godziny przedświtowo jeszcze ciemne... No i wkurzyło mnie to. Lubię budzić się wcześnie, ale nie aż tak. Wczoraj więc wieczorem wypiłam kawę, nawet film obejrzałam, żeby jak najpóźniej położyć się spać, ergo - później się obudzić.

Nie przewidziałam jednakowoż, że o 22. zacznie się spontanicznie zmontowana przez internet impreza u mnie i że to dopiero ona naprawdę nie pozwoli mi zasnąć. Niemniej najważniejsze, iż efekt został osiągnięty... inna sprawa, że za cenę lekkiego kaca. Ale podobno nie ma nic za nic, miaaau ;)

niedziela, kwietnia 13, 2008

Coś jakby tortilla...

Całkiem fajna rzecz na niedzielne śniadanie - dobre, łatwe i szybkie.

Na dwie osoby bierzemy cztery młode niezbyt duże ziemniaki, cztery też nie za wielkie pieczarki i trzy lub cztery jajka oraz dodatki, ale do nich dojdziemy już w trakcie przyrządzania.

Ziemniaki i pieczarki obieramy. Ziemniaki kroimy w słomkę (najwyżej 3 mm grubości, a długość - jak długość ziemniaka). Pieczarkom przycinamy nóżki równo z kapeluszami, a potem kroimy na cienkie plasterki.

Do rondelka wlewamy oliwę (na wysokość 1,5-2 cm) i smażymy w niej ziemniaki, aż będą złociste i miękkie. Przygotowujemy dobrą patelnię i wyjęte z oliwy ziemniaki rozkładamy na dnie patelni równą warstwą. Solimy i pieprzymy.

Na tej samej oliwie smażymy pieczarki na złoto. Usmażone układamy na ziemniakach i oprószamy pieprzem. Skrapiamy wszystko oliwą ze smażenia (ale niewielką jej ilością - nawet łyżka to troszkę za dużo).

Jajka wbijamy do miseczki, dodajemy sól i pieprz i rozbełtujemy to, ale nie jak na omlet, tylko tak byle jak. Dwa ząbki czosnku grubo siekamy i dodajemy do jajek, kruszymy kawałek sera pleśniowego i też wsypujemy do jajek. Ustawiamy patelnię na niewielkim ogniu. Jeszcze raz mieszamy masę jajeczną i wylewamy ją na podkład z ziemniaków i pieczarek. Po wierzchu posypujemy cajenne.

Smażymy, aż jajka się zetną. Nie powinniśmy przykrywać potrawy, ale jeśli patelnia nie jest za dobra, to lepiej przykryć, bo prędzej się przypali niż zetnie. W trakcie smażenia nie mieszać, nie odwracać, nie przeszkadzać. Podając zsuwamy w całości na okrągły półmisek i kroimy jak pizzę.

czwartek, kwietnia 10, 2008

Chce się żyć

Dziś wyszłyśmy na spacer wyjątkowo wcześnie, bo trochę po szóstej. Pięknie było - ciepło, leciutki deszcz, cała okolica rozśpiewana ptakami; mnóstwo głosów, jeszcze nie zagłuszonych przez nieliczne o tej porze samochody.

Po trawnikach spacerowały parki kawek, wybierające co bardziej odpowiednie patyczki do budowy gniazd. Ludzie uśmiechnięci, psy zadowolone. Wokół coraz zieleniej, a w tej zieleni - plamki kwiatów w różnych kolorach. Gdzieś pod płotem - maleńki samotny fiołek... Sielanka jednym słowem.

Dziś mamy dzień wyjściowy, więc otrzemy się o jeszcze więcej wiosny. Od wczoraj natomiast mała może swobodnie biegać po naszym terenie, bo właściciel ogrodził ogródek symboliczną siatką, więc nie ma już niebezpieczeństwa, że Pimpi coś w nim zniszczy. Ogródek jest oczkiem w głowie mamy właściciela, która powiedziała mi wczoraj, że będę tu miała bardzo ładnie, bo wszystko w nim kwitnie od wiosny do późnej jesieni.

poniedziałek, kwietnia 07, 2008

I co tu powiedzieć...

...komuś, kto tej odpowiedzi żąda?

Ile razy można niezłomnie mówić "nie"?

Czy wiecie, jak trudno jest uporczywie zniechęcać kogoś do siebie, aby - przekonany o tym, że jestem naprawdę złą kobietą - wreszcie przestał pytać?

Zmęczona jestem. Ale się trzymam. Tego "nie".

sobota, kwietnia 05, 2008

Po wczorajszym

Wczoraj byłam zmuszona udać się do pewnej, dosyć oddalonej ode mnie - firmy.

Zabrałam więc małą i po raz pierwszy od powrotu do Warszawy postanowiłam skorzystać z komunikacji miejskiej. Pimpi - do czego już mnie przyzwyczaiła - znów zachowywała się wzorowo. Nie jak pies, który pierwszy raz w życiu jechał autobusem, lecz jak pies, dla którego takie jazdy to codzienność od zawsze :)

Antraktem wyprawy stała się szybka kawa u Ewy, później przyszedł czas na interesy, a następnie czas na rozrywki - baaardzo długi spacer do Pól i po Polach Mokotowskich. Było coś dla mnie (duże piwo i gazety w ogródku Lolka) i coś dla niej (woda, psy, ganianie, patyczki, szaleństwo).

Wracałyśmy zadowolone, ale ledwie się wlokąc, bo nie jesteśmy przyzwyczajone do tak długich pieszych spacerów (ten w święta to była ledwie jedna czwarta wczorajszego, a i tak był męczący). Pimpi do dziś nie wykazuje zainteresowania opuszczaniem domu. To się nazywa zmęczyć stworka...

Ona jeszcze tego nie wie, ale dzisiaj też nas czeka parę kilometrów do pokonania, niech się tylko obudzi ;)

wtorek, kwietnia 01, 2008

Coco Chanel miała rację...

Ubieram się zazwyczaj, jak istota w moim wieku ubierać się raczej już nie powinna. Jakieś jeansy, jakieś glany, jakiś podkoszulek z niepoprawnym politycznie napisem, jakaś skóra... Lubię to i mam nadzieję, że mój - stosunkowo młody wygląd - pozwoli mi przez parę lat jeszcze cieszyć się możliwością noszenia takich strojów.

Ale wczoraj coś mi odbiło i... ubrałam się jak dama i makijaż zrobiłam w dodatku... i fryzurę. No, full wypas. I, kurczę - słuchajcie - to działa! I to jak! Napotkanym znajomym szczęki poopadały. "Jesteś jakaś inna", "wspaniale wyglądasz", "co ci się stało?", "to pogrzeb czy ślub?" und cetera... ;)

Zabawne. Czyli wystarczy się tylko przebrać. Czyli Coco miała rację. Bo to niegłupia kobieta była.

poniedziałek, marca 31, 2008

Stworzonko

Stworzenie - leżące w moim łóżku obok mojego zwierzątka - znane mi jak mało kto (w końcu 13 lat to sporo jak na jedną znajomość, szczególnie jeśli 11 z tych 13 spędziło się w systemie 24/24, prawda?) - śpi jak mops. Wczoraj za plecami Stworzenia musiałam oczami i gestem w pubie dawać znać różnym, żeby olali zachowanie Stworzenia - bo Stworzenie miało fazę zaczepno-awanturniczą, a prawie każdy z zaczepianych był dwa razy od Stworzenia większy i na pewno lepiej wyszkolony, tudzież brutalniejszy... Stworzenie nigdy nie miało wyczucia w takich sprawach, ale na szczęście przy mnie i na moim terenie było bezpieczne, mimo iż robiło wszystko, aby bezpiecznym nie być...

Teraz śpi z moim zwierzątkiem. Obudzi się Stworzenie - jak je znam - z kacem moralnym i mocnym postanowieniem poprawy :) Jasne, że nic z tego nie wyjdzie, bo niebawem znów powtórzy się ta konfiguracja spania, a ja znów będę musiała ("musiała" to nie jest właściwe słowo, bo ja lubię to Stworzenie i nie muszę być dla niego ostoją, ale nie boli mnie nią bywać) się Stworzeniem zająć...

Bawi mnie to, szczególnie zważywszy okoliczności towarzyszące... ale przecież mam tylko dwa takie Stworzenia, a wśród nich takie z problemami - tylko jedno - więc jest o kogo dbać :) Na razie śpi ono wtulone w futerko, a ja mogę spokojnie wypić kawę przed zmierzeniem się z porannymi dylematami Stworzenia. A będzie z czym, będzie...

sobota, marca 29, 2008

Śmieszny jest ten świat...

No tak. Bo kiedyś - i to było normalne - faceci rwali panienki na kolekcje płyt czy innych motyli, a przy okazji... wiadomo co.

A teraz świat stanął na głowie i wyszło na to, że ja rwę faceta na komputer i internet. Znaczy na konfigurację plus szkolenia. No, przecież to jest chore. Bo jest. W dodatku w barterze (kiedyś nikt takich brzydkich słów nie używał). Barter polega na wożeniu mnie i małej, dokąd tylko będziemy chciały.

Z pozoru dobrze to wygląda, ale... no, kurna... To jednak jest trochę postawione na głowie. A nie jest?

poniedziałek, marca 24, 2008

No bo drzwi się zamyka...

Ewa - nigdy nie mająca w domu zwierzaka - pozbawiona jest naturalnych odruchów i nawyków myślowych, właściwych posiadaczom zwierząt. Ich brak zaowocował poniżej opisaną sytuacją.

Tu mały opis: mieszkanie Ewy jest rozciągnięte na długość, z przedpokoju można wejść najpierw do kuchni, dalej są drzwi do łazienki, toalety, pokoju syna Ewy, a na końcu dopiero jest duży główny pokój z loggią. W tym pokoju, między innymi, stoi ława, przy niej dwa fotele i dwa (czy dwie? bo nigdy nie wiem...) pufy.

Niedzielny poranek. Siedzimy w kuchni, ja robię papierosy, a Ewa przygotowuje półmiski z różnościami na śniadanie. Pimpi oczywiście nam towarzyszy. Ewa najpierw nałożyła sałatkę, przybrała, zaniosła do pokoju, postawiła na ławie.
Później przygotowała, pieczołowicie zwijając plasterki w fantazyjne stożki i ruloniki - półmisek wędlin, przybrała zieleniną i świeżym ogórkiem, zaniosła do pokoju, postawiła na ławie.
Wróciła do kuchni i w równie artystyczny sposób zajęła się teraz jajkami... Pokroiła je, ułożyła na półmisku, przybrała sałatą, listkami pietruszki etc. Poszła zanieść je do pokoju... A po chwili dobiegł do mnie jej zduszony głos:
- Qilia, chodź tu, szybko...
Zaniepokojona tym tonem, porzuciłam maszynkę do skrętów i błyskawicznie przemierzyłam parę metrów korytarza. Ewa w jednej ręce trzymała półmisek z jajkami, drugą rękę przyciskała do serca, a spojrzeniem wskazała mi ławę.
- Patrz! - wyszeptała dramatycznie.
Spojrzałam... w pierwszej chwili nawet nie mogłam załapać, o co jej chodzi... ale już w drugiej tak. Niedawny półmisek z wędlinami był teraz półmiskiem z kilkoma plasterkami ogórka... A Pimpi patrzyła na mnie z mieszaniną wstydu i satysfakcji w spojrzeniu...

Bardzo trudno jest skutecznie skarcić psa, jednocześnie krztusząc się ze śmiechu. Poprzestałam więc na warknięciu w stronę Ewy:
- Jak jest zwierzę w domu, to się, moja droga, zamyka drzwi do pokoju z łatwo dostępnymi smakołykami!

Mała złodziejka, po opchnięciu około ćwierci kilograma wędlin, do końca dnia nie wzięła do pyszczka nic innego (mimo zachęt) i tylko na przemian piła i siusiała... Jakoś tej soli i saletry trzeba się było pozbyć...

Plany vs. real

Miało być:
spokojne i ciche święta w norce, przygotowanie paru rzeczy do pracy, pogranie sobie w najnowszą gierkę (o, właśnie - o grze będzie osobna notka), pojadanie smakołyków, słowem - umiarkowanie.

Było:
W sobotnie popołudnie zadzwonił syn Ewy z informacją:
- Przyjeżdżasz do nas!
Oczywiście, skupiona na swoich planach, odpowiedziałam odruchowo:
- Nie, dziękuję wam bardzo, ale...
Odpowiedź brzmiała:
- OK, nie chciałaś po dobroci, to daję ci matkę...

Tu dygresja:
Ja podobno "Asertywność" to mam na drugie imię, tak twierdzą wszyscy. Ale jest jedna osoba na świecie wobec której moja asertywność leży i kwiczy - to właśnie Ewa...

Tak więc w momencie, gdy ona przejęła słuchawkę, sprawa była przesądzona... Wzięłam jedzonko dla małej, szczoteczkę do zębów, tytoń, maszynkę i gilzy i pojechałyśmy...

Sobota minęła nam na pojadaniu i popijaniu oraz - rzecz jasna - na gadaniu.
W niedzielę uznałyśmy, iż siedzenie w domu jest głupotą i trzeba się gdzieś ruszyć, najlepiej zaś byłoby połączyć duży spacer z małym piwem.
Okazało się to być trudno wykonalne. Znaczy spacer był łatwy - całe Pola Mokotowskie, cała Banacha i pół Grójeckiej; gorzej z piwem... wszystko pozamykane. Ale upór w dążeniu do celu przynosi rezultaty.
Postawiłam na postpeerelowską "Bajkę" na Nowym Świecie i... bingo!
Tam siedziałyśmy do zamknięcia, integrując się z miejscową i napływową ludnością, pijąc i prowadząc pijackie dysputy. Ewa znalazła sobie półlumpa, z którym rozwijali spiskowe teorie dziejów, ja torpedowałam ich pomysły, mając za sojuszników czterech "młodych wilków" podejrzanej konduity. Na zmianę wyprowadzałyśmy Pimpi na siusiu i piłyśmy kolejne piwa/wina/herbaty/czekolady/soczki.

Gdy zamknięto Bajkę, a wszyscy wylewnie pożegnaliśmy się na zewnątrz, odwiozłam Ewę i tym samym pojazdem - wreszcie wróciłyśmy do domu. Padnięta mała śpi do teraz :)

W następnej notce: wyczyn Pimpi z niedzielnego poranka. Ale to dopiero za parę godzin...

piątek, marca 21, 2008

Taki mały prywatny cud

A jednak warto czasem ostro się opieprzyć i wziąć za pysk... To daje zupełnie niespodziewane efekty.

Od tego pamiętnego poniedziałku, a raczej nie - od następnego dnia, od wtorku rano, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko nabrało tempa i zaczęło się zmieniać. Nie na "jakoś" lecz w kierunku od dawna wyczekiwanym i bardzo pozytywnym. Nie jedna rzecz - lecz kilkanaście.

Nie wierzę w czary, ale jednocześnie wierzę, że cuda się zdarzają... I to mi wygląda na jeden z nich. Bo z kolei jak na zbieg okoliczności, to trochę tego za dużo, o co najmniej kilka za dużo ;)

środa, marca 19, 2008

Megazastanawianie...

Aby uprościć - w punkcikach:

1. Zastanowiłam się. Nad bardzo wieloma rzeczami. I wyszło mi, że większość robiłam nie tak...
2. Zastanowiłam się ponownie, strasznie się na siebie wściekłam i postanowiłam to jakoś spróbować zmienić.
3. Zastanowiłam się jeszcze raz, wściekłam się jeszcze bardziej i postanowiłam wszystko zmienić natychmiast, a nie jakoś i od kiedyś.
4. W związku z powyższym decyzja, nad której podjęciem zastanawiałam się w ostatniej notce - zabrzmiała "nie".
5. Resztę zmieniam sukcesywnie, od minionego poniedziałku. Efekty na razie pozytywne.

sobota, marca 15, 2008

Na rozdrożu...

...i nie chodzi o knajpę, ani o plac w Warszawie, niestety...

O mnie chodzi. Jestem na bardzo poważnym rozdrożu życiowym i mogę teraz podjąć jedną z dwóch decyzji. Prawdopodobnie obie z tych możliwości są równie złe, ale każda na pewno poprowadzi mnie zupełnie inną drogą.

Nie mam na razie najzieleńszego pojęcia, co zrobić, choć analizuję obie opcje drobiazgowo i wnikliwie od dwóch dni... Niby wszystko wiem, niby to wszystko takie proste, niby odpowiedź - to zwykłe "tak" lub "nie". Czyż może być - teoretycznie - łatwiejsza sytuacja? Niby nie może... A ja nadal nie wiem. Szczególnie będąc pewną, iż podjętej decyzji nie da się cofnąć, ani jej, ani czasu. I nie wiem. Nie wiem nic. A dziś jest ostatni dzień, gdy muszę to "tak" albo "nie" w końcu powiedzieć...

Może - jako erpegowiec, powinnam rzucić kostką, zdając się w całości na los? Ale nawet tego nie wiem... Rzucić z pytaniem: czy rzucić? Paranoja...

poniedziałek, marca 10, 2008

Tylko spokojnie...

Ktoś mi ostatnio powiedział, że czytając to, co piszę, zaczyna się o mnie bać.

Nie trzeba. Wariuję, to prawda, ale jak zwykle - wszystko pod kontrolą. Wszystko będzie dobrze. Jak zwykle.

sobota, marca 08, 2008

Na dywaniku

Kiedy gotuję, Pimpi zawsze mi towarzyszy. Wiadomo, w każdej chwili coś fajnego może mi (oczywiście absolutnym przypadkiem) spaść prosto w psi pyszczek...

Ponieważ kuchnia jest mała, to - aby uniknąć potrącenia, a jednocześnie wszystko mieć pod kontrolą - Pimpiątko układa się na dywaniku w łazience, gdzie ma wygodnie i skąd jest świetny widok :) Zdjęcie sprzed kilku minut...

wtorek, marca 04, 2008

Wiosna przyszła

Wracałyśmy dziś ze spaceru i... na "mojej" posesji, a raczej na moim jej kawałku...

Nad drzwiami wejściowymi zwieszają się gałązki krzewu rosnącego u sąsiadów i na nich - chmura zielonkawych listków - już nie pączków, ale prawdziwych listków. A już całkiem u mnie, na klombie - kilka krokusów, też już nie pączków, bo dokładnie widać, jakie będą miały kolory. To wszystko rozwinęło się tej nocy.

Na stole zaś stoi wspomnienie wczorajszego dziwnego wieczoru... bukiet karminowo-żółtych tulipanów... Wiosna wszędzie...

I co ja mam teraz zrobić?

Po spotkaniu jestem i... nie wiem, co robić, co myśleć... Mam rozpalone policzki i wirowanie myśli w głowie. Boję się. Co będzie dalej? Nie mam pojęcia. A chcę, jak zawsze - dużo. Nie, nieprawda, ja chcę wszystkiego.

poniedziałek, marca 03, 2008

...z kurczaka

Ostatnio coś tak mi się zebrało na dowcipy i myślałam, że na tym koniec. Ale tym co wyszperali na gazetowym Deserze nie można się nie podzielić... Zapraszam więc na DENMARK FROM CHICKEN ;)

Głupota

Chyba jeszcze jestem bardzo głupia, skoro nadal wierzę w nieistniejące. Nie dość, że głupia, to jeszcze w dodatku niereformowalna. I że do dziś nie pogodziłam się z tym, że tu nie ma nic dobrego, że to kara - to bycie tu... Niczego już nie chcę. Najwyżej trochę spokoju, ale to też nieosiągalne.

niedziela, marca 02, 2008

Wake Up!

Paskudnie dziś jest, więc na poprawę humoru - bo dawno już nic nie było z muzyki - proponuję WAKE UP w wykonaniu mojego ukochanego zespołu, czyli Arcade Fire. Z nimi to kiedyś wykonywał David Bowie, ale ja proponuje lepszą wersję, z ubiegłorocznego koncertu.

sobota, marca 01, 2008

Wiosna idzie - part 2 ;)

Za obydwa dowcipy - ten i z poprzedniej notki - podziękowania dla Zamii :)

Wiosna idzie... ;)

Na forum mojej ulubionej gry, w topiku z dowcipami, pojawił się poniższy i nie mogłam, po prostu żadną siłą nie mogłam się powstrzymać przed zamieszczeniem go tu. Dla mnie bomba :)


Rudy kocur z trudem przebijający się przez zaspy, krzyczy na całe gardło:
- No i q... gdzie?! Pytam was, gdzie jest ta pi...na wiosna, do q... nędzy? Co za po...ny kraj!
- Gdzie dziewczyny, przebiśniegi, świergolenie skowronków?! Choćby ćwierkanie wróbli, choćby krakanie wron... No gdzie to q... wszystko jest?!
- A odwilż kiedy wreszcie przyjdzie? Śnieg z nieba nap...la, jakby ich tam w górze po...ło! Niby ponoć wiosna już jest, q...! Łgarstwo i oszustwo na każdym kroku, q...

...a ludzie słysząc kocie krzyki uśmiechają się do siebie i mówią łagodnie:
- Słyszysz, jak się drze? Wiosna idzie... Kotów nie oszukasz...

piątek, lutego 29, 2008

Śmierć nie powinna być głupia

Rozumiem śmierć na łóżku, gdy choroba lub starość przygną lub zamęczą, bo przyszedł czas.
Rozumiem śmierć w walce, gdy ty lub on, bo takie są prawa dżungli.
Rozumiem śmierć w sprawie, gdy oni mają więcej środków i wygrywają, bo takie jest życie.
Rozumiem śmierć ze zmęczenia, gdy ma się już dosyć i chce się skończyć, bo ma się prawo.

Nie rozumiem głupiej śmierci. Przez przypadek, którego nawet nie da się zakwalifikować do nagród Darwina. No, nie rozumiem i nie zrozumiem. Jasna cholera i w dodatku szkoda...

czwartek, lutego 28, 2008

Narada o poranku

Pół godziny temu zwołałyśmy spontaniczną naradę, aby uchwalić, że dziś już naprawdę i na pewno robimy wiosenne porządki. Podział prac jest jasny i precyzyjny: ja sprzątam, Pimpi pomaga*.

*pomagać - rozrzucać zabawki, wpadać z impetem w środek zamiecionych śmieci, wywlekać co ciekawsze rzeczy i upychać po kątach, uznawać składanie ubrań za zabawę w corridę, napadać na szczotki i mopy etc.

środa, lutego 27, 2008

Normalne...

...że zazwyczaj w czasie problemów nie piszę, do tego wszyscy się już chyba zdążyli przyzwyczaić.

Normalne jest i to, że od czasu do czasu daję jednak głos, aby wrogowie przedwcześnie nie cieszyli się moim hipotetycznym nagłym zejściem z tego padołu nieszczęść wszelakich; przyjaciele bowiem i bez tego wiedzą, że żyję.

Co się dzieje? A nic, uganiam się za zleceniami, żyję skromnie i czekam. W końcu już tyle razy było kiepsko, że zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Gdybym poszła na etat, to nie miałabym ani tych problemów, ani tej wolności. Coś za coś, to też normalne.

Wiosna się budzi po cichutku, więc wyłazimy z małą na coraz dłużej z norki i eksplorujemy dzielnicę. Po knajpkach nie łazimy, ale za to wieczorem, już w łóżku - pogryzamy sobie smakołyki i jest fajnie. Przeszła mi już ta pierwsza panika, więc traktuję nadmiar wolnego czasu jako przymusowy urlop - luz i nadrabianie tego, na co nie znajdowałam wcześniej ani chwili.

Będzie dobrze, zawsze się prostowało - wyprostuje się i teraz.

poniedziałek, lutego 18, 2008

Warszawa, piąta rano

No, właśnie.

Piąta rano, świeżutki, nietknięty śnieg. Ulica też zasypana, biała i gładka. Wokół uśpione domy... Na śniegu zostawiają ślady dwie istoty: mały piesek i wkurzona, niezupełnie ubrana kobieta. Piesek siusia, kobieta klnie cicho... po chwili zawracają, zostawiając kolejne ślady. Wokół ciągle uśpione domy, tylko śnieg zdradzi wypadki, które miały miejsce o piątej rano.

W domu: piesek wraca na swoje posłanie i słodko zasypia, a kobieta siada przy komputerze i wreszcie może napić się kawy. Zapala papierosa, przestaje kląć cicho. Za godzinę pan S. odśnieży podjazd i pewnie bardzo się zdziwi, widząc ślady na śniegu... Zazwyczaj przecież opuszczamy dom dopiero o siódmej.

Mała, proszę, nie rób mi więcej takich numerów, co?

sobota, lutego 16, 2008

Przepis na... dobry humor

Weź jedną trzecią opakowania mrożonych truskawek bez szypułek. Wsyp je do pojemnika takiego miksera, jaki masz. Odstaw do rozmrożenia. Gdy będą miękkie - zasyp cukrem pudrem (tyle ile lubisz, ale w ubiegłym roku truskawki były kwaśne więc sporo - kilka łyżek). Zalej je 30% kremową śmietanką - ok. jednego małego pojemniczka. Zamknij mikser i zmiksuj.

Otwórz mikser, odłóż dwie-trzy łyżki deseru dla pieska, resztę wlej do pucharka i sącz powoli (powoli, bo jest gęsty). Rozkoszuj się. Jak skończysz - daj pieskowi jego porcję i patrz, jak on się rozkoszuje...

Uwaga!
Powyższy przepis gwarantuje dobry humor tylko osobom nie będącym na jakiejś... tfu... diecie ;)

Zimowo, znowu, brr...

I znów to białe ohydztwo pokryło świat. A tak pięknie miało być...

Małej to nie przeszkadza, ale mnie bardzo, bo jestem od kilku dni chora i cztery spacery dziennie w mrozie, wietrze i śniegu raczej nie pomogą mi wyzdrowieć. Opatulam się tak, że nie widać mi nic prócz oczu (oczu zresztą też raczej nie widać, bo noszę ciemne okulary) i łazimy.

Dziś spotkałyśmy ślicznego yoreczka, baaardzo dobrze urodzony, z piękną fryzurką prosto od fryzjera, ubrany w elegancki czarny golf - urokliwe stworzonko. Ale - jak to większość yorków - równie jak ja niezadowolony z powrotu zimy. Doskonale go rozumiem.

Pieski pobawiły się chwilkę, a mnie właścicielka zwierzątka uświadomiła wreszcie w kwestii dziwnych dźwięków, które głośno rozbrzmiewają codziennie w całej okolicy. Te dźwięki to bardzo głośne wrzaski ptaków, które w mieście raczej nie powinny się pojawiać.
Otóż jest to odstraszacz ptaków miejskich, zamontowany na jednym z balkonów. Hmm, ja rozumiem, że można gołębi i innych wróbli nie lubić, bo brudzą... ale za cenę takich efektów dźwiękowych... To już mi lekko trąci patologią.

wtorek, lutego 12, 2008

Trafiony prezent

Dostałyśmy dziś przesyłkę od M. Ja prosiłam go o kupienie mojego ulubionego tytoniu, którego tu ani przez sieć nie mogę dostać, a mała - a mała dostała w prezencie pluszowego jeża.

Przesyłka przyszła przed ponad godziną, a ona nadal się nim bawi. Bardzo trafiony prezent, M. :) Wielkie podziękowania od Pimpi i ode mnie, całujemy :)

poniedziałek, lutego 11, 2008

Widać, że idą walentynki...

Dziś rano byłam świadkiem prześlicznie rodzącej się miłości. Wracałyśmy ze spaceru i nagle mała stanęła jak wmurowana.

Tu muszę pogratulować jej dobrego gustu. Czarny jak węgiel, umięśniony, szczupły, lecz postawny. Mądre, ciemne oczy, zero słów, ale to spojrzenie... no, no. Mnie też się spodobał.

W efekcie przestałam przy cudzej furtce o kilka domów dalej przez chyba kwadrans. A one się czarowały oczami. Wsunęłam rękę przez barierki i pogłaskałam go po aksamitnej mordce. Później przez kilka minut tłumaczyłam im, że tak, co prawda jestem bogiem psiego świata, ale to niestety nie obejmuje możliwości wtargnięcia na teren innych bogów... Ostatnie pocałunki. Kochanie, ja tędy codziennie chodzę, zobaczymy się znów, pa...

Mam nadzieję, że on tam mieszka, bo jeśli nie, to mała będzie miała złamane serduszko, a tego bym dla niej nie chciała...

Chyba odreagowalam...

...mam taką nadzieję, bo przecież starałam się bardzo. Przez cały weekend. Dobrze, że w alkoholizm nie popada się w ciągu trzech dni, bo gdyby się popadało... to miałabym to jak w banku.

Walnęło mnie to zawodowe niepowodzenie mocno i musiałam coś zrobić, a ja w takich wypadkach uważam, że wytaplanie się w błotku jest całkiem niezłym sposobem. Chyba odreagowałam, a jeśli nawet nie, to po prostu przeniosłam punkt ciężkości w inne rejony. Teraz na przykład mam lekkiego kaca i dużo bardziej mnie to obchodzi, niż brak odpowiedzi na mój list biznesowy.

Ja wiem, że niektórzy z was uważają, że są inne sposoby, że tak się nie powinno i że blablabla. Mogę się z tym nawet zgodzić, tak na logikę, bo co mi tam. Ale z drugiej strony znacie mój stosunek do zdrowego trybu życia, do wszelkich sztuczek poradnikowych i w ogóle... To nie jest moje - pójść na jogę. No, za cholerę nie jest. Więc - jak powiedziałam, osiągnęłam dno. Ale to ma jedną dobrą stronę, jak pewnie wiecie. Od dna można się podobno już tylko odbić... Bo na wkopanie się w nie to dziś i tak nie miałabym sił... ;)

piątek, lutego 08, 2008

Na wypadek pożaru...

...zrobiłam kilka rzeczy, które miały być zrobione później, ale czas teraz nagle stał się krótki, więc zrobiłam je teraz. To jedna z nich. Wypowiedzcie sie: czy od biedy może być? Jest niegotowa i nie pytam o stronę wizualną, bardziej o treść.

czwartek, lutego 07, 2008

Jakie to jest piękne...

...jakie to wszystko jest piękne, jakie to jest piękne... w porównaniu :) Tak sobie podnucam, bo zaliczyłam dwie części kilerowe.. A poza tym to nawet dość adekwatne do sytuacji.

Ciekawe dwa dni. Bardzo ciekawe. Zakończone kabaretem w stylu mocno telenowelowym. Nie pytajcie o szczegóły. Zdradzę je przecież i tak tylko wybranym. Ale zdradzę, więc upoważnieni mogą sie zgłaszać.


Ale nie o tym chciałam... Chciałam o tym, że w ciągu tych dwóch dni u W. mała była (jak na nią) wyjątkowo przyjazna aparatowi i udało mi się zrobić dużo dobrych zdjęć. Zamieszczam tu technicznie chyba najgorsze, ale treściowo... kocham ją właśnie za to, że w życiu jest taka, jak na tym zdjęciu. I jeszcze raz przepraszam za niedostatki techniczne. To w całości wina moja i sprzętu, nie jej. Widzicie? Ona w tych oczach ma mądrość. Ona ją ma. Nawet tak kiepskie zdjęcie tego nie zepsuło.

środa, lutego 06, 2008

Było o rozpuszczaniu...

...a tutaj jest, jak łatwo i przyjemnie osusza się małe pieski ręcznikiem...


:)

A... i jeszcze jedno...

...gdybyście jeszcze tego nie wiedzieli... Jeśli coś jest naprawdę nie tak, to człowiek zawsze, ale to ZAWSZE jest sam. Z tym wszystkim. Zawsze. Sam.

Przejebane (sorry za słownictwo)

No, to szlag trafił stałą pracę i stałą pensję. Bo ktoś wymiękł, nie słuchając moich sugestii... Takie życie freelancera.

Szkoda, że pół miesiąca temu mnie o tym nie poinformowano, bo - jak sądzę - decyzje zapadły już wtedy. Nie szalałabym wtedy tak z zakupami... no, ale cóż - takie życie freelancera.

Szkoda, że q...wa, ludzie nas nie słuchają, choć siedzimy w tym od dawna i lepiej to znamy, niż oni mówią po polsku... No, ale takie jest, q...wa, życie freelancera.

Zaczynamy od... no cóż, zaczyna się zawsze od początku. Taki już los freelancera.

Teraz to już niech ci, co mnie lubią - myślą ciepło. A ci co nie... laleczki voodoo zadziałały. Gratulacje. Ale ja jeszcze nie skończyłam... :)

wtorek, lutego 05, 2008

Domowe leczenie - skuteczne

W niedzielę świeciło przepiękne słońce, więc ubrałam się niestety na pogodę, którą widziałam, a nie na temperaturę, która panowała. Usprawiedliwia mnie brak zewnętrznego termometru. Nie usprawiedliwia zaś to, że gdy po chwili poczułam, jak jest zimno - nie wróciłam, aby się przebrać. A ponieważ pobliski sklep był nieczynny, więc krótki spacer przerodził w dłuższą wyprawę. No i...

...wróciłam sztywna z zimna, po czym - jak wiecie - rozpuszczałam Pimpi. Popełniłam kolejny błąd, bo trzeba było do niej dołączyć i też się porozpuszczać. Efekt kilku skumulowanych błędów - dreszcze, gorączka, kaszel... nie było dobrze.

Sprawy zdrowienia nie ułatwiał fakt, że mam wstręt do farmaceutyków wszelakich (ale to już raczej nie jest błąd), więc wczoraj nakupiłam owoców południowych, zrobiłam sobie esencjonalny rosół, skonsumowałam to wszystko; na koniec popiłam gorącym piwem z miodem i świeżym imbirem i walnęłam się do łóżka. Podziałało. Może nie jestem jeszcze w szczytowej formie, no ale w porównaniu...

Sposób leczenia wypróbowany, polecam go więc równie lekkomyślnym, jak ja, istotom. A tak w ogóle, to ja już chcę wiosny, proszę...

poniedziałek, lutego 04, 2008

Qiliada po remoncie

Sypał mi się blog graficznie, ale na szczęście W. fachową ręką ponownie zaprowadził na nim ład. Bardzo dziękuję :)

niedziela, lutego 03, 2008

Rozpuszczone maleństwo

W ten właśnie sposób, proszę państwa, rozpuszcza się małe pieski, które zmarzły na porannym spacerze:

piątek, lutego 01, 2008

Ale numer :)

Wczoraj odwiedził nas W., jak to już od kilku dni ustalaliśmy. Wypiliśmy trochę piwa, potem kolacja, a później... Nasz tandem - występując w jednym czasie i przestrzeni - zazwyczaj tworzył ciekawe sytuacje (ciekawe, jak ciekawe, czasem straszne, czasem śmieszne). I wczoraj też stworzył, a jakże.

Niebacznie rzucona przeze mnie w powietrze propozycja, została podchwycona przez W., od tego momentu czas się zatrzymał, za to wypadki następowały błyskawicznie. Taksówka, zapas jedzenia dla małej, jazda nocą do niegdyś ulubionej knajpki, tam fajne powitanie, piwo, opowieści, śmiech. Daliśmy małej zagrać na automacie, wygrała kasę na kostkę z wapniem, bestiątko :) Szczęście neofitów :)

W efekcie wylądowaliśmy - też zgodnie z wcześniej podjętym zamiarem - u W. No i, póki co, jeszcze nie wystartowałyśmy z powrotem :) Dom wariatów, ale jest super. Na razie mała wtula się w pracującego na jednym kompie W., a ja mogę to wszystko opisać na drugim...

czwartek, stycznia 31, 2008

Suplement do kwestii telefonów

W związku z pełnymi ciekawości pytaniami, któż to taki - tych pięcioro szczęśliwców, już mówię, co by nie powtarzać znów:
- moja mama
- moja szefowa
- moja przyjaciółka
- mój były przedostatni
- mój były ostatni
:) I to by było na tyle :)

Urodziny Pimpi

W ubiegłym roku podjęłam kilka ważnych, życiowych decyzji, były dobre - jak pokazał czas. Jedną z najlepszych okazała się ta o wzięciu Pimpi.

Nigdy nie pisałam, jak to było. Od dłuższego czasu myślałam o piesku, długo się zastanawiając, czy przy moim trybie życia to dobry pomysł. W końcu doszłam do wniosku, że dam radę. Zaczęłam więc poszukiwania i znalazłam ją, a jakże - przez internet; na zdjęciu zrobionym telefonem niewiele było widać. Zamówiłam taksówkę, pojechałam i zabrałam ją do domu. Była lekka jak kłębek włóczki (później się okazało, że z powodu niedożywienia). I się zaczęło... weterynarz, noce w kawałkach, kałuże, problemy z jedzeniem, podrapane i pogryzione rzeczy i ręce... Tego zdjęcia nigdy tu nie pokazywałam - to pierwsze, zrobione zaraz po przyniesieniu jej do domu i jej pierwsza zabawka ze szmatki :)

Mijał czas, piesek rósł, mądrzał i zmieniał się w oczach - ale z tym byliście na bieżąco :)
Wczoraj Pimpi skończyła rok. Urodziny spędziłyśmy na objadaniu się smakołykami, na spacerach i zabawie.

Podsumowanie tego roku? Mam wspaniałego, uśmiechniętego, mądrego, przyjaznego światu pieska. Nie ma dnia, abym nie cieszyła się z jej obecności. Nigdy, nawet przez moment, nie żałowałam, że ją wzięłam. Przez cały ten wspólny czas praktycznie się nie rozstawałyśmy. Staram się nie bywać tam, gdzie nie mogę jej zabrać - tym bardziej, że jest znacznie więcej miejsc, w które mogę. Daję jej dużo, lecz dostaję od niej chyba jeszcze więcej. I mam nadzieję na wiele wspólnych lat, równie dobrych, jak te minione miesiące.

A to Pimpi na fotografii zrobionej przez W., już w nowym domu, przed kilkunastoma dniami. Lubię to zdjęcie, bo w pełni oddaje jej charakter :)

środa, stycznia 30, 2008

O korzystaniu z telefonu

Mam telefon komórkowy, oczywiście że mam. Płacę za niego, więc mam. Mam dla siebie, bo jest mi potrzebny. Niektórym ludziom wydaje się jednak, że mam go dla nich. Nic bardziej błędnego.

Dlatego - zmuszona okolicznościami - piszę tu do wiadomości tychże błądzących, jakie są zasady telefonowania do mnie:
1. Między 9. rano a 21. wieczorem. Ani minuty przed i ani minuty po. To dotyczy również sms-ów.
2. Nie uznaję pogaduszek telefonicznych o niczym. Jest wiele osób, które to uwielbiają - wystarczy wystukać inny numer.
3. Jeśli ktoś umie pisać, to lepiej aby napisał sms-a; jeśli nie umie - trudno, niech mówi.
4. Aby załatwić ważną i skomplikowaną sprawę wystarczy minuta. Aby załatwić mniej ważną - pół.
5. To, że ktoś ma mój numer telefonu (a wiele osób ma), nie oznacza, że automatycznie jest właścicielem mojego czasu i uwagi. Nie jest.

Powyższe zasady nie dotyczą jedynie 5 (słownie: pięciu) osób w całym wszechświecie. Z tym, że z nimi akurat raczej problemów nie ma i nic im nie trzeba tłumaczyć.

No dobrze, napisałam, ogłosiłam publicznie, teraz będę już z czystym sumieniem egzekwować. Dziękuję za uwagę.

P.S. Ci, którzy mnie znają, na pewno już się domyślili, iż ktoś doprowadził mnie do furii, skoro napisałam jak napisałam. Dobrze się domyślacie.

Norka Qilii i Pimpi - fotoreportaż





niedziela, stycznia 27, 2008

Trening czyni mistrza...

...dlatego już jestem. Tylko trzy razy falstartował, zanim zainstalował za czwartym... A teraz instaluję, restartuję, instaluję, restartuję - no, fascynujące zajęcie :)
Ale mam świat i tylko to się liczy. A jutro zrobię fotki domku i wreszcie będę mogła je wrzucić tu - taką wirtualną wycieczkę z Pimpiakiem w tle (jeśli zapozuje, bo to nie jest wcale takie pewne).

Znikam... i mam nadzieję wrócić

Za chwilę znikam ze świata, co przekłada się na formatowanie dysku oraz reinstalację systemu. Po wymianie płyty głównej jednak parę rzeczy nie chce działać, więc trzeba to zrobić.
Niby dobrze się przygotowałam, ale... wiadomo, jak to jest. No, nic. Trzeba, to trzeba. Do roboty!

Realistka Roku

Usłyszałam dziś, że w plebiscycie na realistkę roku otrzymałabym niezaprzeczalne pierwsze miejsce. Odbieram to jako komplement :)

sobota, stycznia 26, 2008

Dom

Dzisiejszy poranek przyniósł kolejne przemeblowanie, bo jednak coś było nie tak. Męczące - bo które to już z kolei, ale teraz jest tak, jak trzeba - nareszcie. Potem zakupy - nabyłam ostatnią rzecz, jakiej mi jeszcze brakowało: serwis na sześć osób, taki obiadowo-śniadaniowo-kawowy czyli załatwiający moje wszelkie w tym zakresie potrzeby.

Obie te sprawy poprawiły mi humor i dziś w końcu - po raz pierwszy od przeprowadzki, patrząc na zginane wichurą drzewa za oknem, pomyślałam: jestem w domu.

Mała leży obok biurka - na swoim dziennym posłaniu (bo przecież w nocy śpi ze mną). Wystarczy mi opuścić lewą dłoń i już wsuwam palce w jej futerko... Tak, jesteśmy w domu.

piątek, stycznia 25, 2008

Uff...

...meble dowieźli, kolejne przemeblowanie za nami. Mam nadzieję, że na dłuższy czas już tak zostanie. Pimpi padła jak Pluto, a ja czuję się trochę zbyt zmęczona, aby zasnąć... może piwo pomoże?

Ogłoszenie - kupię mieszkanko

Ogłoszenie jak najbardziej na poważnie. Ewentualne oferty proszę wysyłać e-mailem.

Mieszkanko powinno być pod Warszawą, niewielkie - kawalerka i niezbyt drogie. Jest jednak parę warunków, które powinno spełniać bezwzględnie:
- być koniecznie w bloku z windą, na wysokości od czwartego piętra w górę
- mieć mały balkon lub chociaż takie drzwi z barierką (nie wiem, jak to się fachowo nazywa)
- no i forma własności - hipoteczna z księgą wieczystą.
Pod Warszawą to nie oznacza bardzo bliskiej odległości - może być nawet ok. 100 km.

Jeżeli ktoś coś takiego ma lub wie, że ktoś ma do sprzedania, to proszę o kontakt. Sprawa pilna, finalizacja najlepiej jak najszybciej, płatność gotówką. Popytajcie, proszę, może akurat...

W stolicy szybko się żyje

Tak, proszę państwa, bardzo szybko.

Każdy dzień jest za krótki, a ja zbyt zmęczona, aby go przedłużyć... Praca, meblowanie, sprzątanie, ogarnianie świata wokół siebie, poznawanie terenu, zakupy (znów mnóstwo rzeczy okazało się potrzebnych). A po za tym to jeszcze człowiek chciałby trochę pożyć - tak na luzie. Nie da się. Póki co się nie daje...

Każdego dnia coś się dzieje, a czas pędzi jak zwariowany. Ale fakt, że powoli chociaż efekty widać - to pocieszające. Przynajmniej nadzieja, że wariactwo jednak powoli się kończy, a potem będzie już normalne życie. Czyli znów tęsknię do normalności, już tak bywało...

Pimpi wariactwo i przewalające się tłumy bardzo służą, ona to lubi, w przerwach odsypia i znów jest gotowa na nowe wyzwania :)

poniedziałek, stycznia 21, 2008

Zmiany

Gorylek i miś zostały dziś nieodwołalnie przeze mnie skonfiskowane. W zamian kupiłam małej pluszową kostkę i gumowego krokodylka. W związku z tymi zmianami na razie na pokładzie trwa bunt załogi. Transparenty z napisami: "Wolność gorylom", "Oddaj misia tyranie", "Precz z podmienianiem zabawek". Strajk głodowy i pogardliwe milczenie. OK. Ja mam czas, ja przeczekam :)

Zmiany dosięgnęły i mnie. Fryzjer. Nawet ujdzie, nie narzekam, ale tak naprawdę, to okaże się po kilku dniach... Zaraz idę zasięgnąć opinii, jak wyglądam. Zbuntowaną załogę zabieram ze sobą.

sobota, stycznia 19, 2008

Horror (tylko dla odpornych)

Pimpi zabiła goryla. Robiła to powoli, mała bestia...

Najpierw wyłupiła mu oczy i odgryzła nos, później wyrwała czarny język, a potem przełyk; sięgała coraz głębiej, aby w końcu wywlec po kawałku kłęby jego białych wnętrzności i rozrzucić je w furii po podłodze... Na tym ją zastałam.

Zastałam to złe słowo. Cały czas byłam w pokoju i pracowałam. Piesek zachowywał się wyjątkowo cicho, co już powinno mnie zaalarmować - wiadomo przecież, że cisza w trakcie zabaw psich i dziecięcych, to bardzo zły znak, zwiastujący kłopoty.

Jak wspomniałam, gorylek zabijany był długo, kilka miesięcy. Kilka razy interweniowałam z igłą w dłoni. Ale dziś, gdy spojrzałam na podłogę zasłaną kłębami białej syntetycznej waty, zrozumiałam że nadszedł kres jego życia...

W poniedziałek trzeba będzie kupić nową zabawkę.

P.S. A może nawet dwie. Miś bowiem od pewnego czasu coś źle wygląda...

czwartek, stycznia 17, 2008

Spotkania z przyrodą

Właśnie wróciłyśmy z zakupów, uprzednio odkrywszy kolejne centrum handlowe w bliskiej okolicy.

Najciekawiej jednak było w drodze powrotnej... Bo mała po raz pierwszy w życiu zobaczyła konia. Uznała więc, że pies tej wielkości, to już naprawdę przesada. Dała temu wyraz tak wymownie, że robotnicy na pobliskiej budowie o mało nie pospadali z rusztowań. Innymi słowy dałyśmy kabaret - tylko koń zachował spokój :) Jakby tego było mało, za dwie minuty - gdy szłyśmy już naszą ulicą, pojawił się kolejny: ten jechał za nami, w tym samym kierunku co my, czyli gonił biedną Pimpi. Kabaret się powtórzył, tym razem przed większą publicznością :)

A swoją drogą, to trochę dziwne, że pieska z prowincji trzeba było przywieźć aż do stolicy, by wreszcie zobaczył, jak wygląda koń.

środa, stycznia 16, 2008

Tak, jestem cyborgiem

To już pewne na sto procent. Żaden normalny człowiek (od bardzo niedawna jednoręki, więc nieprzyzwyczajony do tego stanu) nie zrobiłby dziś tego, co ja.
Skończyłam rozpakowywanie, poprzestawiałam trochę meble, posprzątałam... A potem rozejrzałam się i zdziwiłam, bo nie chciało mi się wierzyć, że to wszystko moja robota - bez żadnych krasnoludków. Jestem cyborgiem.

Wpadłyśmy wczoraj z małą do pobliskiego baru na jedno piwo. Już wcześniej upewniałam się, czy mogę z nią przyjść, ale musiałam też sprawdzić, jak ona będzie się zachowywała. Było w porządku, bardzo się wszystkim spodobała i była grzeczna. Mamy stałe zaproszenie - bar fajny, bo i piwko i polska kuchnia, ładny wystrój, przyjemna rodzinna atmosfera - czego chcieć więcej, zważywszy iż mieści się w odległości pięciu minut bardzo wolnego spaceru, takiego z obwąchaniem każdego krzaczka :)
Pimpi szczekała tylko na stół od piłkarzyków - straszny był, duży, ruszał się i wydawał dziwne dźwięki. Nikomu to poszczekiwanie jednak nie przeszkadzało, a poza tym jeden z klientów stwierdził, że ona się wcale stołu nie boi, tylko kibicuje jemu, bo zawsze gdy szczekała - wygrywał :)

wtorek, stycznia 15, 2008

Nie mam łapy

Jak nie urok, to... oblanie wrzątkiem.

I nie mam łapy, niby tylko lewej, ale - jak się okazało - to bardzo potrzebna łapa. W zasadzie do wszystkiego. Bolało jak jasna cholera, nadal boli, ale już nie tak, jak w nocy. Moment na takie wypadki to sobie wybrałam wyjątkowo niesprzyjający.

Zgodnie z moją teorią, wypadek świadczy o tym, że jeden z gorszych miesięcy mojego życia właśnie się zakończył. Teraz będzie już tylko lepiej.

poniedziałek, stycznia 14, 2008

Zupełnie nie rozumiem

Mam tyle pracy na głowie, tyle spraw. Zupełnie nie rozumiem, jakim cudem mam taki humor, jaki mam. A mam szampański. Nie powiem, że mi z tym źle...

Zmieniamy nomenklature

Musze pozmieniać, bo panowie M. się mylą i w końcu nie wiadomo o kim piszę. Tak więc - właściwy M., ten z którym się rozstałam - pozostaje M.

Drugi M., ten z Warszawy, od przeprowadzki i kurtuazyjnych sms-ów będzie od teraz FC co jest skrótem od LS. FC to flying cat, a ja to kiedyś przerobiłam na latającego sierściucha... Mam nadzieję że udało mi się tą notką coś wyjaśnić...

Ewka i takie różne sprawy

Miałam do niej nie iść wczoraj, bo zmęczona - nie bardzo miałam siłę, nie wiedziałam jak dojechać, ale... ona tak zapraszała. A to w końcu moja jedyna, długoletnia przyjaciółka. Tak więc podjęłam męską decyzję i zamówiłam taksówkę. Nie bardzo mnie stać, ale... ten jeden raz (znaczy dwa, bo powrót).

Kupiłam wino na stacji BP - kierowca w tym czasie opiekował się Pimpi - wywołałam E. przez okno (domofon nie działał, a komórki zapomniałam zabrać, bo się ładowała) i już po chwili wpadłam w objęcia E. A raczej wpadłyśmy, bo Pimpi jest niezawodna w zjednywaniu sobie ludzi. Potrzebowała więc jakiejś półtorej sekundy, aby podbić serce E.

Pewnie wiecie, jak wygląda spotkanie dwóch kobiet po kilku latach niewidzenia. No, jasne. Gadają i to jedna przez drugą, o rzeczach byłych, obecnych i przyszłych. Gadają, piją, gadają, jedzą, gadają, gadają...
Ja - wstrętne, nielojalne stworzenie - zawiązałam koalicję z synem E. przeciwko jej poglądom na temat sieci, studiów, zarabiania oraz muzyki... Ona - wstrętne, nielojalne stworzenie - zawiązała koalicję z Pimpi przeciw moim poglądom na tematy wychowawcze i żywieniowe. Było świetnie. Wróciłyśmy po 23 w cudownych humorach i zaraz walnęłyśmy się do łóżeczka, aby spać - tu uwaga! dooo... *proszę wstrzymać oddech* 9. z minutami (tak, tak! pierwszy raz od wieków) gdy obudził nas jakże kurtuazyjny w treści sms od M.: GO SKYPE! No to co miałam zrobić? Wstałam i weszłam... ;)

niedziela, stycznia 13, 2008

Warszawa - pierwsze wrażenia

Pierwsze wrażenie jest takie, że obie padamy na mordki. Ale od początku...

Na wstępie muszę publicznie pochwalić małą, która w czasie 350 km podróży zachowywała się wspaniale. Nie sprawiała żadnych problemów, anioł po prostu. Oboje z kierowcą byliśmy pod wrażeniem, a szczególnie ja, ponieważ naprawdę obawiałam się kłopotów.

Mieszkanko fajne, wrzucę zdjęcia, gdy już je ogarnę, bo na razie panuje potworny przeprowadzkowy bałagan: worki, śmieci, pudła... Byłoby dużo gorzej, gdyby nie wspaniali W. i M., którzy nosili, rozpakowywali, poili mnie piwem, opiekowali się Pimpi, przestawiali meble, podłączali wszystko i jeszcze na dodatek wspierali mnie na duchu. Wielkie podziękowania, słoneczka :)

W południe wybrałyśmy się z małą na rekonesans i po zakupy. Biedne maleństwo przeżyło traumę, bo... To willowa ulica w środku blokowisk, w prawie każdym ogródku co najmniej jeden pies, a często więcej... no i psy - małe, duże i ogromne (a nie oszukujmy się - dla niej duże są wszystkie większe od maltańczyka) rozszczekały się strasznie, rzucały się na ogrodzenia, niektóre wyły. Mnie przypominało to wizytę w schronisku - psy na kratach i jazgot... Pimpi natomiast była przerażona, biedna mała... Mam nadzieję, że po kilku takich spacerach zwierzaki stracą zainteresowanie nową sąsiadką, a ona przestanie się bać.

Wiemy już, gdzie jest dobry sklep, gdzie klinika weterynaryjna, psi fryzjer i najbliższe miejsce do spacerów - czyli wiemy najważniejsze rzeczy. Poznałyśmy jednego psiarza i jednego ochroniarza :) Nadal nie mam pojęcia jak (wyłączając rower i taksówki) dostać się do centrum. Muszę sobie chyba kupić plan miasta... ale wstyd :)

sobota, stycznia 12, 2008

Ostatni post z Gliwic

Czekam właśnie na M., który już tu jedzie i będzie za kilkanaście minut razem ze zgarniętymi po drodze kartonami. Zaraz potem zabieramy się za pakowanie. O dziewiątej ma być kierowca, po kolejnej pół godzinie właściciel mieszkania, zaraz potem wyruszamy.

Jeśli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, to w Warszawie powinnyśmy być pomiędzy 15 a 16. A jeśli wszystko pójdzie naprawdę dobrze, to jeszcze dziś wieczorem może wstawimy tu notkę.

piątek, stycznia 11, 2008

Wracam...

...i dziękuję tym, którzy cieszą się z tego powodu i dali mi znać, że się cieszą.

L., E., (damy przodem...) P., pierwszemu M., drugiemu M. i trzeciemu M. (dużo was na tę literę, a nawet dwóch ma to samo imię) J. i W. (znanemu w pewnych kręgach jako Eks). Tak miło było odbierać telefony i smsy :) Do zobaczenia. Z niektórymi już jutro, z innymi pojutrze... neverending impreza sie zapowiada... wytrzymam? No. A większość wreszcie zobaczy Pimpi na żywo...

A jednak Bóg czuwa...

...nad wariatkami :)

Mamy domek, malutki, ale mamy :) No, to nie wyprowadzamy się pod most... jak miło :) Jutro jazda, a wieczorem najprawdopodobniej już dam tu znać, jak było. To pa :)

środa, stycznia 09, 2008

Hardcore ;)

No, moi drodzy, nie ma to, jak być prawdziwym twardzielem... W sobotę o 9 rano przyjeżdża samochód po nas i po rzeczy. W tę sobotę - czyli za dwie i pół doby. A ja w tej chwili jeszcze nie wiem, jaki adres docelowy podam kierowcy... Taaa...

Kontrolnie wypełniłam dziś rzeczami pierwszy worek... E, tam worek. Nie worek, tylko wór 120-litrowy. Myślicie, że coś ubyło? A skąd - przybyło - przecież stoi wielki wór w szafie i przeszkadza :) Jak przy każdej przeprowadzce, nagle okazuje się, że rzeczy są nieprzebrane ilości - a przecież tak niedawno wszystkiego mi brakowało.

Oczywiście gorączka przeprowadzkowa coraz bardziej przypomina klasyczną histerię, a sytuacji nie polepszają oglądający, których przysyła właściciel. Po co mi to było? Mogłam sobie tu mieszkać do końca świata. Ale z drugiej strony - stęskniłam się za Warszawą i gdzieś tak bardzo głęboko w środku cieszę się, że wracam. Tylko pod który most?

poniedziałek, stycznia 07, 2008

...i przekombinowałam...

Tak wybierałam, przebierałam, negocjowałam, kombinowałam, że... muszę zaczynać wszystko od nowa. Moje gratulacje, Qilio - mistrzostwo świata... a czas się robi coraz krótszy. Pocieszającym więc w tym wszystkim jest fakt, iż Warszawa dysponuje całkiem pokaźną liczbą mostów, pod którymi można koczować. Tyle, że pora roku średnio koczowaniu sprzyjająca...

Jak to było? Trzeba być twardym jak ninja, a nie miętkim jak glizda ;) Jjjasne. No to do roboty!

piątek, stycznia 04, 2008

Gorące dni

Poszukiwanie mieszkania w pełnym rozkwicie. Jeszcze nie wiem gdzie, jeszcze nie wiem które, jeszcze nie wiem od kiedy, ale już na pewno wiem, że do 20. stycznia gdzieś muszę się przeprowadzić, bo wymówiłam mieszkanie i internet tutaj od tegoż dnia. Czyli wykonałam skok na głęboką wodę i odwrotu już nie ma :)

Denerwuję się oczywiście bardzo i o wszystko, o co się tylko da... Typowa psychoza okołoprzeprowadzkowa. Chciałabym to jak najszybciej mieć za sobą i zabrać się spokojnie do pracy. W ten weekend mam zamiar popakować większość rzeczy. Transport już mam zamówiony, pozostaje mi tylko ustalić konkretną datę i godzinę.

W tygodniu popracuję na zapas, bo cholera wie, na ile dni przeprowadzka odetnie mnie od świata. Ideałem byłoby, gdyby wcale, no ale - jak wiadomo - idealnych sytuacji nie ma. Myślcie o mnie ciepło - przyda mi się :)

wtorek, stycznia 01, 2008

Pożegnania

Spędziliśmy z M. i Pimpi wspólnie ostatnie dwie doby. Udał nam się sylwester. Pierwszy i ostatni w tym składzie.

Rozstaliśmy się z M. już w połowie grudnia, lecz celowo nic tu nie pisałam na ten temat, wówczas wiedziało tylko kilka najbliższych osób. Musieliśmy dojść do siebie, nie czas był więc na blogi i publiczne wywnętrzenia.

Nikt nikogo nie rzucił, byliśmy razem - jak w założeniu, które przyjęliśmy na początku - do końca magii. Zjadła nas codzienność, ale i tak wzięliśmy ze wspólnego ponad półtora roku to, co najlepszego było do wzięcia. To był wspaniały czas i bardzo ważny. Skończyła się magia, lecz nie skończyła się nasza przyjaźń. Nadal się spotykamy, a kontakt utrzymamy - jak sądzę - przez lata. Już niedługo będzie on taki jak kiedyś - jedynie internetowy, więc teraz korzystamy z osobistego, póki jeszcze możemy.

Ja wrócę do Warszawy, w końcu to jest moje miasto i ani Krakowa, ani Gliwic nie polubiłam na tyle, aby chcieć w nich żyć. M. zostanie tu, ale mam nadzieję, że zgodnie z naszymi planami odwiedzi mnie w lecie; obiecałam pokazać mu tę nieoficjalną stronę stolicy :)

Teraz daję ogłoszenia o poszukiwaniu mieszkania, na jakieś tam odpowiadam. Coś znajdę, wcześniej czy później - mam czas. Pimpi jedzie oczywiście ze mną, aby zostać Warszawianką lub Podwarszawianką całym pyszczkiem. Jestem w trakcie poszukiwań, więc częściowo już żyję przeprowadzką. Nie będzie łatwa: sporo rzeczy, kilkaset kilometrów, logistyka - aby nie było przerw w pracy, potem rozpoznanie terenu, bo nie mam jeszcze pojęcia w jakim konkretnie punkcie osiądę. Ale wszystko w końcu wróci do normy - jak zawsze wraca.

To był dobry rok i ten też będzie dobry :)