Dokarmianie przez klikanie

poniedziałek, marca 30, 2009

To nie wymaga komentarza...

.
.
.

sobota, marca 28, 2009

Nerwowe dni...

Już tylko albo aż tydzień. Wyjątkowo obfity w sprawy będzie ten czas, chciałabym go przeskoczyć, ale się nie da.


Małej udziela się nasze zdenerwowanie, wszyscy jesteśmy tacy podminowani. Poziom stresu na poziomie zejścia... Niech to się skończy nareszcie, niech będzie spokój i normalność...

niedziela, marca 22, 2009

Wiosna :)

Pierwszy dzień wiosny uczciliśmy pod hasłem "dla każdego coś miłego".


W praktyce wygladało to następująco...
Zaczęliśmy od wizyty u Jimmy'ego, gdzie my wypiliśmy po jednym grzanym (za odchodzącą zimę) i jednym zimnym (za nadchodzącą wiosnę) piwie, a Pimpi opchnęła jak zwykle porcję kebaba.
Mało nam tego jednak było, więc - skuszeni słońcem - poszliśmy nad Wisłę. W kieszeniach po puszce piwka i tuptamy. Niestety, słoneczko słoneczkiem, ale nad Wisłą zimny wiatr hulał, więc piw nawet nie otworzyliśmy... Za to P. miała furę patyczków do ganiania za nimi, a K. wszystko dokumentował, przy okazji zapoznajac się z nowym aparatem.
Zmarznięci wróciliśmy do domu i znów było piwko... No, co? Tylko dlatego, aby się nie przeziębić tej wiosny ;)

poniedziałek, marca 16, 2009

W telegraficznym skrócie

1. Mamy już firmę, nadspodziewanie sprawnie udało się ją założyć.

2. Lista spraw do zrobienia ma już długość... a tak z półtora metra chyba.
3. Lista spraw miała dwa metry, więc jednak sporo już zrobiliśmy.
4. Wczoraj usiadłam do mojej super maszyny, aby ją oswoić - nooo, niezły sprzęt.
5. Nie szyłam od lat, ale okazało się, że to jak z jazdą na rowerze - tego się nie zapomina.
6. Znów nas czeka krótkie rozstanie - nie lubimy bardzo, ale trzeba.
7. Uganiamy się za forsą, na razie bez spektakularnych rezultatów, niestety.
8. Pomimo problemów (patrz: pkt 2, 6, 7) z uśmiechem czekamy na wiosnę oraz z niecierpliwością na "godzinę zero".

piątek, marca 06, 2009

Szczęściarze z nas :)

Mieliśmy przez kilka dni bardzo sympatycznych gości i - pokazując im atrakcje stolicy - zajrzeliśmy wczoraj do takiej miłej, zaprzyjaźnionej knajpki na terenie "Zagłębia Dobra". Ponieważ ja znam tam właścicieli, obsługę i stałych gości, tak więc oni wszyscy zostali na wstępie poinformowani o naszym ślubie.


Po zwyczajowych gratulacjach nastąpiły pytania, między innymi o datę, a gdy ją wymieniliśmy, współwłaściciel lokalu zrobił zaskoczoną minę...
- Kiedy???
- No czwartego czwartego...
- Ale numer! To macie u nas w prezencie ślubnym darmowe przyjęcie.
- Nie, no... Nie żartuj, zniżkowe to jeszcze, ale przecież nie możesz nam fundować całości.
- Mogę, bo i tak miałem was zaprosić, bo dokładnie tego samego dnia są urodziny D. (tu wymienił nazwę lokalu)!
- Dzięki, Marcin! Cudowny jesteś!

Nazwę kamufluję i ujawnię dopiero po fakcie, bowiem mam w pamięci ostrzeżenia naszej najulubieńszej studentki medycyny ;)

poniedziałek, marca 02, 2009

"...czy już rozdajecie autografy?..."

Nasza najulubieńsza studentka medycyny była uprzejma wygłosić powyższe pytanie i jednocześnie stwierdziła, że czuje się niedoceniona, bo jej nikt o nas nie nagabuje. Uspokoiliśmy ją zapewnieniem, iż nasza przyjaźń jest tak zakamuflowana, że żadna z fanek mojego narzeczonego o niej nie wie i to wszystko dlatego... ;) No, ale czy ja nie mówiłam, że to dom wariatów?


Niech już będzie ten czwarty, a najlepiej to niech już będzie noc z czwartego na piąty, bo wtedy wszystko się unormuje nareszcie.
Nasza najulubieńsza studentka medycyny wygłosiła bowiem (aby nie prorocze!) słowa: po jaką cholerę podałaś datę i miejsce, jeszcze ci jakiś rejtan w spódnicy, z odkrytą piersią, zagrodzi wejście do urzędu, żebyś tylko S. nie zaobrączkowała. Odpowiedziałam, że przecież godziny nie podałam. Na co ona: takie to i dobę mogą czekać... O, mamo, nie!!! ;)

Post scriptum: S. i K. to ten sam człowiek. S. to nick, a K. - imię. Mam w zasadzie same wady, ale bigamistką nie mam zamiaru zostać.