Dokarmianie przez klikanie

sobota, listopada 28, 2009

Bo kobieta to jest...

...córka psa...?

- Suka?
- Suka.

Nie będzie to tekst profeministyczny. Ja zresztą z powyższym też się nie zgadzam... Mam sukę i jest naprawdę wspaniała. Więc gdybym ja do kogoś "suko", to prawie komplement by był. Ale tak mi się skojarzyło z "Psami", bo tam jest m.in. o takich kobietach, jak ta, co spotkała mnie była wczoraj.

Ja rozumiem napięcia okołoklimakteryczne. Ja rozumiem wszechogarniającą frustrację. Ja w zasadzie rozumiem większość ludzkich zachowań, a przynajmniej staram się rozumieć.

Ale przenigdy nie zrozumiem głupoty ani zawiści. Ani połączenia głupoty, zawiści, napięć oraz frustracji skumulowanych w jednym i działającym przeciw mnie ciele (bo raczej nie umyśle) z furią tornado. Bo nie muszę tego rozumieć.

Nie muszę, więc nie rozumiem. Nie bo nie. Wypijmy za to. Na pohybel wszystkim. To jest dobry toast.

piątek, listopada 27, 2009

Zapomniałabym... :)

A "samyje importantnyje" ;)


Po pierwsze: Wzór Męża ma wreszcie komputer działający i net. Ciekawe (to tak szeptem), czy wygląd jego norki na tym zyska... Mam nadzieję, że tak i znów wtedy będziemy mogli kogoś zaprosić do domu. Nie tak, jak teraz.

Po drugie: dziś o 17:00 mamy kolejne cantryjskie spotkanie. W klimatycznej knajpie. Jutro opiszę, jeśli zdołam przełamać kaca :)

Szlag mnie trafia czasem, bo...

Wyobraźcie sobie... Otóż dwa dni temu przyszło zaproszenie na herbatę, ciasto i dyskusję dla Pana Doktora*. Na dyskusję o tym, co się będzie działo naprzeciw naszego domu. Pan Doktor wydelegował nas, bo jemu to zwisa (jest normalny i ma ważniejsze sprawy). Idziemy reprezentować.


Relacja w punktach, jak zawsze, gdy jestem przytłoczona:

1. K. wraca z pracy i mówi:
- Tam stoi policja...
- Pewnie pilnują... - bagatelizuję.
K. się przebiera, idziemy.

2. Rzeczywiście, policja. Wezwana przez "Panią Reprezentującą Administrację" (PRA). PRA zarzuca Młodym Inteligentnym Ludziom (MIL), że włamali się** na posesję.

3. PRA zarzuca MIL, że są: rosyjską mafią (sic!), niedoświadczonymi dzieciakami, włamywaczami, burzycielami porządku społecznego, złodziejami etc.

4. MIL (ponieważ nie wolno im tam już być) wynoszą stolik i krzesła na zewnątrz. Jest herbata i ciasto i impreza chodnikowa. PRA każe wynieść wszystko ze środka. Policja pilnuje, my sobie z lekka robimy jaja, pijąc marokańską miętę.

5. Zaglądają inni zaproszeni. Zdania są różne, od pozytywnych (rozpiętość wiekowa 30-60) do pana w wieku 65+, który ewidentnie ubliża MIL, a oni znoszą to z godnym podziwu spokojem. Ja bym sukinkotowi dała w pysk po pierwszym słowie i obecność policji nie powstrzymałaby mnie...

6. MIL wyprowadzają rzeczy, które tam przywieźli - papa do naprawy dachu, wykładziny, meble, cementy, lepiki i takie tam różne inne farby. Dzwonią po transport, bo ilości tego są wielkie. Osobliwi złodzieje... Wnieśli zamiast wynieść...

7. PRA występuje z moim ulubionym argumentem: ja mam rację, bo dłużej żyję! Ożeszty! PRA to niestety moje pokolenie. Jest mi wstyd, bo ktoś mógłby wrzucić nas do tego samego wora. Nieee!

8. MIL nie tracą dobrego humoru. My zresztą też. Radzimy, jak powinni się zabrać do rzeczy, aby nikt i nigdy już ich tak nie potraktował jak PRA.

9. Jesteśmy zaproszeni na Elbę***. A MIL chcieli zrobić na terenie pustej od lat posesji, na którą administracja nie ma pomysłu, fajne miejsce. Wyremontować, a później: netowa kawiarenka, działania artystyczne, freeshop. Nie chcieli na tym zarabiać, to miało być coś dobrego i niekomercyjnego.

10. Czemu tu nigdy nic sensownego nie można zrobić? Nie odeszliśmy od świata opisywanego przez Bareję. Ani o krok. A od '89 minęło ponad 20 lat... Nie. Znaczy lata minęły, ale świat się nie zmienił.


Przypisy:
* Pan Doktor - właściciel mieszkania, najlepszy z możliwych, a ja się w końcu na tym znam, bo mam bogatą skalę porównawczą.
**włamanie - nieadekwatne, posesja była otwarta, zamki nienaruszone.

sobota, listopada 21, 2009

Picasa

Ta Picasa to jednak ogłupia... Człowiek siada i na przykład robi coś takiego ;)


Edit: spokojnie, Najwspanialszy z Wymarzonych i tak dał te zdjęcia na NK, więc już nic nowego nie ujawniam... Fuk!
Posted by Picasa

piątek, listopada 20, 2009

Praca do sześcianu

Cisza tu u mnie, ale to z powodu zapracowania totalnego.


K. ciężko pracuje na zewnątrz, a ja w domu - po kilkanaście godzin przy komputerze. Śmieszne uczucie: gdy pracuję, to chyba działa adrenalina, bo jakoś wytrzymuję; ale gdy tylko skończę, to czuję, że boli mnie każdy kawałek ciała...

Wieczorem, kiedy już się walniemy do łóżeczka - wreszcie zmiana pozycji, co za ulga - możemy poczytać, pogadać, pokotłować się z Pimpi, pośmiać się razem, no i inne tam takie, jak to w łóżku ;)

Widziany z zewnątrz ten tryb życia jest niestety wyjątkowo mało medialny, stąd cisza na blogu. Ale nie martwcie się - bo w końcu ile można żyć tylko pracą? Coś wymyślimy, na pewno niebawem coś wymyślimy ;)

niedziela, listopada 15, 2009

Minęły dwa lata

Mamy dziś rocznicę - dwa lata temu po raz pierwszy spotkaliśmy się w realu; na spotkaniu cantryjskim, gdy jeszcze mieszkałam w Gliwicach.


Do rana wtedy gadaliśmy wszyscy, bardzo ciekawie i miło było; lecz gdyby ktoś nam wówczas powiedział, że za dwa lata my oboje będziemy małżeństwem z kilkumiesięcznym stażem... No, nie... W to nie uwierzylibyśmy :) A jednak... Życie czasem sobie z ludzi robi takie fajne jaja :)

Znów autoreklama

Tam po prawej jest możliwość zapisania się na listę dyskusyjną. Ona moja jest, właśnie założona, więc jeszcze pusta.


Sorry za to spamowanie, ale wiecie co? Dziesięć lat robiłam to (serwis kulinarny, strony etc.) za darmo. Czas to wreszcie zdyskontować. Inni zaczynali dużo później, zarabiali dużo wcześniej, ja nie i chyba już mnie to wkurzyło. Tak więc robię to i owo, co by zacząć właśnie dyskontować.

P.S. Pierwszego listopada Qiliada skończyła trzy lata, a ja nawet nie zauważyłam... No cóż, zauważyłam dziś :) Przy okazji pozdrawiam więc wiernych Czytelników :*

sobota, listopada 14, 2009

Stara strona na nowym miejscu

Przeniosłam stronę KULINARNY (stronę, nie blog) na nowe miejsce i mam zamiar ostro się za nią zabrać, choć po przenosinach na razie jestem lekko skołowana.


Nie zmienia to jednak faktu, że jak zwykle upajam się komfortem pracy z Google. Mam nadzieję, że niebawem opanują świat. System operacyjny już, o ile się nie mylę, miał premierę. Docs podmienią MS Office, a Chrome już jest najlepszą (w moim subiektywnym odczuciu) przeglądarką - inne włączam jedynie w celach testowych. I bardzo dobrze, jestem za. U nich przynajmniej zawsze wszystko działa.

No, ale ja już przestaję powoli działać... Dobranoc.

P.S. Chrome OS będzie miał premierę w przyszłym tygodniu.

czwartek, listopada 12, 2009

Misja

Jeju, jak ja to uwielbiam... Nie, nie - naprawdę uwielbiam, bez ironii to było :)

Cel misji: wyekspediować transportem lotniczym 5 osób i 100 kg bagażu z Yambio, West Equatoria, Sudan do Nairobi, Kenia.

Warunki: tanio, szybko, a lotnisko w Yambio wygląda tak:

środa, listopada 11, 2009

Ale bywa i dobrze... Part 3.

- Od kiedy piszę o tobie dobrze, a o sobie gorzej, to jakoś mi Matkowskiego nie wypominasz... - podwarkuję zgryźliwie.

- Bo piszesz prawdę i kooocham cię.
- Byś się wstydził, populisto - już nawet nie powarkuje, zgrzytam wręcz.
- No co, należy mi się za tamte jaja, co sobie ze mnie robiłaś... - urywa i patrzy na posłanie Pimpi - spójrz na misia!*
- Ja tego nie zrobiłam!
- Ja też nie!
- To Pimpi.

*Dzień Niepodległości, a duży pluszowy miś pokazuje klasyczne "heil" i myśmy tego nie zrobili. Albo miś, albo Pimpi. W każdym razie znamienne...

Ale bywa i dobrze... Part 2.

Moje porozumiewanie się z resztą świata jest raczej ubogie w słowa, bowiem polega głównie na wypowiadaniu "nie" w różnej intonacji.


Anioł A Nie Mąż mówi:
- Pójdziemy do Syrenki?
Ja odpowiadam:
- Nie.

AANM: Czemu?
J: Nie.
AANM: Coś nie tak?
J: Nie.
AANM: No to czemu?
J: Bo nie (ale się rozgadałam...).
AANM: Powiedz.
J: Nie.
AANM: To chodźmy, najwyżej wrócimy szybciej...
J: Nie, bo: nie mam fryzury, w co się ubrać, miałam zły dzień, ta kretynka nie zadzwoniła, a ty mnie nie rozumiesz, bo masz to w nosie i w ogóle zaraz skoczę z mostu, bo to wszystko jest bez sensu...
AANM: Rozumiem, to chodź do Syrenki, zaniosę cię, dobrze?
J: Nie (ale już po cichu to mówi i daje się zanieść; w trakcie niesienia coś tam mówi, ale na szczęście nikt nie zwraca na to uwagi).

Po powrocie:
AANM: Kładziemy się?
J: Nie.
(da capo al fine)

Widać po powyższym, że to naprawdę anioł, a nie zwykły mąż.

Ale bywa i dobrze...

Czasami, rzecz jasna.


Gotuję, lubię, staram się, głównie wymyślam nowości.

Mąż nad Mężami komentuje to według określonego schematu - gradacji pochwał (w nawiasach moje odczucia):

0 = dobre (czyli wpadka na maxa, może przestać gotować?)
1 = bardzo dobre (ujdzie, ale gdzie moja fantazja?)
2 = pyszne (no, rzeczywiście, niezłe, starać się nadal)
3 = kocham cię (rewelacja, tym razem mi się rzeczywiście udało)

Miło, nie? Szczególnie, gdy naprawdę nie jestem z siebie zadowolona.

Nie jest dobrze... Part 3. ;)

- To, jak mnie tu szkalujesz, słowo w słowo przypomina perypetie Myszy i Niedźwiedzia, tych Matkowskiego... - marudzi Anioł wśród Mężów.

- Powinieneś być szczęśliwy, Niedźwiedź to prawdziwy facet - archetyp faceta, a Mysza to prawdziwa, odpowiednia dla niego kobieta - archetyp tejże. - odpowiadam niewzruszona.
- No dobrze, to daj buzi...*
- Nie!*

* Taka rodzinna tradycja - zawsze na pytanie K., czy dam buzi, odpowiadam zbyt głośnym i przesadnym NIE!

Nie jest dobrze... Part 2. ;)

Po przemeblowaniu.


-Ale masz fajna norkę.
- Mam. - odpowiadam bez fałszywej skromności.
- Każdy by chciał taką mieć...
- Pewnie. Ale przecież masz swoją.
- Mam, ale komputer mi nie działa, to co to za norka... - marudzi najlepszy z mężów.
- I co, to tak zostanie aż do nowego komputera? - wnikliwie drążę.
- Tak, bo teraz to tam nie ma atmosfery do pracy.

Musimy szybko kupić ten nowy komputer, bo norka Męża Wzorowego wygląda jak... nie wolno używać słów, które byłyby adekwatne ;)

Nie jest dobrze... ;)

Otóż mąż mój najukochańszy, po zabronieniu mu przeze mnie dostępu do mojego bloga i zakazie "maziania" po nim, zaczął kombinować...


- Zrobię własnego bloga... - rozmarzył się.
- Świetnie - potaknęłam żywiołowo - A o czym?
- No taki tematyczny... - kontynuował dalej w tonie marzycielskim.
- O, a o czym tematyczny? - wyraziłam przesadnie entuzjastyczne zainteresowanie.
- No... o przemyśleniach Kota...
- Doskonały pomysł! - ten okrzyk był na wyrost, ale w końcu chodziło o bezpieczeństwo mojego bloga, więc byłam gotowa na wszystko.
- ...ale to dopiero jak będzie nowy komputer, a w nim net...
- Tak, tak, masz rację, jak tylko będzie, to koniecznie musisz - odparłam ochoczo z akcentem stepfordzkim.

Chwilowo qiliada jest bezpieczna... Uff ;)

niedziela, listopada 08, 2009

Marudzenie i cieszenie

Od czterech dni: raz od trzeciej, innym razem od piątej rano... komputer. Przerwy na posiłki, wieczorem pad i niemożność nawet patrzenia na małe, czarne i zazwyczaj bardzo lubiane przeze mnie urządzonko. Google (niech je Pan zaleje pomyślnością wszelką, bowiem kocham je miłością wielką) przez wakacje - czyli kiedy mnie nie było - wprowadziły rewolucyjne zmiany we wszystkich usługach. Najpewniej stopniowo, ale dla mnie, wskakującej w to dopiero teraz - nagle. I się uczę od nowa...


No, to pomarudziłam. Ale tak naprawdę, to bardzo się cieszę :)


A, właśnie, nie pochwaliłam się - w międzyczasie tak zwanym zrobiłam sobie dziurki w uszach (znaczy zapłaciłam komuś, aby mi zrobił) i przy okazji niejako nauczyłam się robić kolczyki, żeby robić dla siebie. I się udało. Mam takie, jakich nie ma nikt. Nie jedne, tylko ileś tam par. Mała rzecz, a cieszy ;)


Innych rzeczy też się nauczyłam, ale o tym będzie później.


K. w pracy jeszcze, zasuwa jak dziki, ale dzięki niemu właśnie powoli wychodzimy z dołka. Bo moja praca to jest - jeśli chodzi o zyski - niestety, ale trochę taka przyszłościowa raczej, grrr...



czwartek, listopada 05, 2009

Siedem honey moons za nami ;)

W związku z tym wczoraj było szampanskoje igristoje oraz prezent od nas dla nas w postaci powrotu do świata.


W związku więc z tym z kolei, dziś od rana przerzucanie ton poczty i inne takie - trzy miesiące bez pełnej obecności - uuu... Powroty bywają bolesne, ale damy radę ;) Dobra, czas wracać do przerzucania.

P.S. Jeden pozytyw - sadziliśmy, ze jesteśmy uzależnieni od netu. Te trzy miesiące pokazały nam jednak, że nie. Że nawet od Cantra nie. To chyba dobrze.