Dokarmianie przez klikanie

czwartek, grudnia 27, 2007

Poświątecznie

Choć przechorowałam całe święta (i ciągle jestem chora), to i tak uważam, że były najspokojniejszymi i najsympatyczniejszymi świętami od wielu lat. A jak się tak dłużej i głębiej zastanowić, to może nawet - najlepszymi ze wszystkich, jakie pamiętam.

Wniosek: przeanalizować, dzięki czemu takie były i spróbować powtórzyć za rok. Przeanalizowałam, zapamiętam, ale czy da się powtórzyć? Zobaczy się w swoim czasie.

A teraz trzeba jakoś wreszcie wyzdrowieć, bo to zły moment na chorowanie. Pod warunkiem, że istnieją na to dobre momenty...

piątek, grudnia 21, 2007

Wyjaśniam

W związku z zaniepokojonymi pytaniami, które dotarły do mnie za pośrednictwem komunikatorów, spieszę wyjaśnić również innym - poprzednia notka była tak lekko z przymrużeniem oka. Bardzo lubię tę osobę, bo jest naprawdę urocza, lecz preferencji w żadnym wypadku nie zmieniłam. To tyle tytułem wyjaśnienia :)

piątek, grudnia 14, 2007

Zakochałam się

Naprawdę. W czyjejś myśli, uśmiechu i w tym, jak pojmuje rzeczy zabawne. W inteligentnych oczach, które często zdają się rozumieć prawie wszystko.
Zakochałam się w kobiecie. No, dom wariatów, czyż nie? Ale to naprawdę jest kobieta - nie "kobietka". Jest podobna do mnie, twarda i myśli. Czy można się było nie zakochać, spotkawszy alter ego młodsze o prawie ćwierć wieku? No, nie można było.

Pimpi też się zakochała i chyba M. również odrobinę.., i wcale im się nie dziwię, ani troszkę. I tak w ogóle myślę sobie, że już można spokojnie umrzeć, skoro takie istoty się urodziły i przejmą to wszystko, czego nie było czasu zrobić. Jak to dobrze. Świat będzie trwał i miał się nieźle...

W sumie tylko żałuję, iż ta osoba zostanie lekarzem od ludzi, a nie od zwierzaków. Na ludziach aż tak mi nie zależy a na zwierzętach - owszem.

No i fajnie, że się zakochałam. Tak dobrze i miło jest móc kogoś kochać/lubić bez zastrzeżeń.

środa, grudnia 05, 2007

Tłumaczę się z ciszy...

...po raz kolejny.

Tym razem powodem milczenia jest znów praca, ale trochę inaczej to ujmę. Otóż piszę sporo felietonów które, z zasady, przedstawiają subiektywne podejście do różnych tematów. Czyli coś jak blog. No i "wypisuję się" w nich trochę, przedstawiając swoje poglądy, spojrzenie i takie tam. Tu zostaje relacjonowanie codzienności, co jest raczej mało fascynujące dla większości czytelników.

Niemniej zainteresowanych informuję, iż:

- ze względu na polepszenie się moich finansów, dokonałam paru zakupów do domu - garnuszki, kubeczki, drobiażdżki i - gwiazda kuchni - wolnostojący piekarnik (ten w kuchence nigdy nie działał)
- w związku z powyższym moja kuchnia znów nabrała rumieńców, taki piekarnik pozwala na rozszerzenie menu, z czego korzystam do upojenia
- mała została zaszczepiona przeciw wściekliźnie oraz dostała nowe jedzenie, już naprawdę z najwyższej możliwej półki
- mało wychodzimy, jeśli nie ma śniegu, bo jest przepaskudnie i nawet zabawa patyczkami na podmokłej łące nie jest zbyt miła
- czekają mnie święta, których w ogóle nie lubię z zasady, więc wolałabym, aby magicznym sposobem był już styczeń (a jeszcze lepiej marzec, bo bliżej byłoby do wiosny)
- znów mi pomysły jakieś łażą po głowie, niekonkretne toto, ale... kto wie, co się okaże
- wizytówki sobie wreszcie sprawiłam osobiste, bo dawanie pokreślonych starych trochę mnie już zaczęło wkurzać

No i to chyba byłoby na tyle... Sami widzicie, że nic specjalnego, żadnych fajerwerków, codzienność szara jak ta jesień... Ale nie jest źle :)