Dokarmianie przez klikanie

niedziela, grudnia 31, 2006

"Coś" żywych trupów...

Dzisiejsze popołudnie, czytam książkę, M. siedzi przy komputerze:
- ...no i trupy się ruszyły - mówi z satysfakcją w głosie.
- A co się miały nie ruszyć, przecież są żywe, nie? - odpowiadam nieuważnie.

Jeśli ktoś się jeszcze nie połapał o co chodzi, to spieszę wyjaśnić. Wśród atrakcji dzisiejszego wieczoru zaplanowaliśmy sobie oglądanie śmiesznych filmów i gorączkowo zaczęliśmy je ściągać z netu. W tym, między innymi - coś żywych trupów... już nie wiem, co ;)
A tak w ogóle to chichoczemy, śmiejemy się i wygłupiamy dziś od piątej rano. Chyba najweselszy sylwester w historii.

Życzę Wam wiele uśmiechu, dziś, jutro i każdego następnego dnia. Mam też nadzieję, że choć odrobiny z tego dostarczę Wam ja, drodzy Czytelnicy :)

piątek, grudnia 29, 2006

Dziwnie jest...

...gdy w paczkach przychodzą okruchy dawno zostawionego za sobą życia.

Drobiazgi, niegdyś niezbędne, teraz mile witane po miesiącach życia bez nich. Stare dyski z dawno zapomnianymi zapiskami. Zapachy, wspomnienia w tym wszystkim. Dziwnie. Nie - dobrze czy źle, tylko właśnie dziwnie. Jest w tym i ostateczność i potwierdzenie i nadzieja i wzruszenie, czasem zdziwienie, zamyślenie, uśmiech, śmiech nawet czasem też jest. Nie ma goryczy, nie ma smutku, najwyżej nostalgia. No, dziwnie jest...

Tak sobie piszę znad pudeł, zaczynając to życie po raz... lepiej nie mówić, który... Nie jestem wróżką; nie wiem, co będzie nawet jutro, a co dopiero za na przykład rok. Ale nie boję się, bo wybrałam słusznie - takie rzeczy się wie, to jest w środku. Jeśli coś robi się "nie tak", to też się wie - też czuje się to w środku, niektórzy nazywają to sumieniem.
Nie zrobiłam wszystkiego tak, jak zrobiłabym z dzisiejszą wiedzą - zrobiłam dwa błędy. Dziś to wiem, ale wtedy nie wiedziałam i - to też wiem - nie mogłam przewidzieć, że błędami się okażą. Każdy błądzi, szczególnie jeśli coś robi. Ja w tym roku zrobiłam więcej, niż inni przez pół życia. Miałam więc prawo do znacznie większej ilości złych posunięć, choćby statystyczne...

Dajcie sobie prawo do złych decyzji. Do bycia słabym. Do łez i głupoty. Nie trzeba być koniecznie perfekcjonistą i nie wolno szukać perfekcji w innych. Tego nauczył mnie ten rok. I dobrze, bo może nigdy - przy swoim charakterku - bym tego nie pojęła. Zapłaciłam za tę wiedzę, ale wiem, że było warto...
Ale się rozgadałam, czas wracać do pudeł ;)

Lubi... nie lubi...

Na dobry początek dnia proponuję COŚ z połączenia dwóch rzeczy, które lubię ;)

P.S. A dziś w nocy spadł u nas śnieg i tego to już zdecydowanie nie lubię :(

środa, grudnia 27, 2006

Kurczak czyli dres

Od pewnego czasu - jak pewnie niektórzy już wiedzą, dokarmiamy gołębie na parapecie. Ot, nic takiego - nie my jedni...

Od paru dni wiemy jednak, że tak ściśle - to dokarmiamy gołębia. Na początku inne też miały nadzieję na parę okruszków, ale ten jeden szybko im wytłumaczył, że ich rolą może być jedynie asystowanie przy jego posiłku.


"Kurczak" ma swoją ksywę dzięki rozmiarom bardziej zbliżonym do domowych nielotów. Dziób ma jak średniej wielkości papuga i umie zrobić z niego użytek. Z parapetu nie sfruwa (bo za ciężki), lecz spada i dopiero później udaje mu się jakoś lecieć dalej. Okruszków nigdy mu dość, a gdy ich brakuje - znacząco i z ponagleniem patrzy na nas. Trudno go polubić, z tymi jego manierami dresa, ale nie mamy wyjścia - to jedyny gołąb jakiego mamy i inaczej nie będzie - już on tego dopilnuje ;)

P.S. Pisałam parę dni temu o kliencie i kasie. Kasa została wysłana zgodnie z obietnicą, lecz nie zdążyła dotrzeć, aż do dzisiejszego poranka.
Ma to jednak swoją bardzo dobrą stronę - jestem jedną z niewielu osób, które zakończyły święta z większą ilością gotówki na koncie, niż miały jej przed nimi :)

niedziela, grudnia 24, 2006

Chwila zastanowienia...

Jeśli w miarę dobrze radzicie sobie z językiem angielskim, to wejdźcie TU, naciśnijcie "play" i poczytajcie.

Może dzięki tym słowom zrozumiecie, jak bardzo - tak naprawdę - jesteście szczęśliwi...

Wiedza lekko podana

Witajcie w ten ciemny poranek :)

Dziś pomoże wam rozjaśnić mroki bardzo interesująca i zabawna ENCYKLOPEDIA Tima Hunkina. Zabawna w formie, bo treści są poważne i prawdziwe, choć zawiera ona nie tyle definicje haseł, ile ciekawostki na dany temat, dodatkowo zilustrowane.

A jeśli dziś nie będziecie mieli czasu, to zawsze możecie do niej wrócić, ponieważ umieszczę ją w linkach.

sobota, grudnia 23, 2006

Koral

W kącie nigdy do tej pory nieużywanej szafki znalazłam dziś koralik z korala.

Może poprzednia lokatorka go zgubiła, może leżał tu od lat - nie wiem. Uznałam to jednak (jak wszystko ostatnio uznaję) za dobrą wróżbę, połączyłam koral z kawałkiem srebrnego drutu, powiesiłam na łańcuszku i mam wisiorek. Pierwszy prezent tej Gwiazdki ;)

Co ja się tak uparłam na rzeźby?

Nie wiem :) Ale TE są zupełnie inne i w innym materiale, więc jestem trochę usprawiedliwiona z monotematyzmu...

Tu jest napisane, że to chińska sztuka. Kiedyś interesowałam się tym i według wszelkich wówczas znajdowanych informacji wychodziło, iż jest to sztuka rodem z Tajlandii. Ale może po prostu jest to tajska sztuka, wykonana chińskimi rękoma - czyli jak prawie wszystko ostatnio ;)

Święta będą bezśnieżne...

...więc w związku z tym wrzucam wam trochę śniegu i lodu, choć w formie nieco PRZETWORZONEJ ;)

piątek, grudnia 22, 2006

Znów sztuka nietypowa...

...tym razem rzeźby z WIDELCÓW.

Może ja to raczej na kulinarny powinnam dać, jako inspirację dla niezadowolonych z posiłków ;)

P.S. W powyższym linku są wybrane rzeźby, więcej - podzielonych na kategorie - znajdziecie na stronie twórcy, gdzie można je również kupić: http://fork-art.com

No i czy ja nie jestem farciara?

Zrobiłam zlecenie dla pewnego klienta, zagranicznego zresztą...

Współpraca w trakcie układała się miło, klient był zadowolony z tego co dostał, a ja z tego co zrobiłam... Padły nawet słowa o kolejnych zleceniach, po czym klient stwierdził, że pieniądze wysłał i że za dzień-dwa będą na koncie.
No, niestety - nie było ich, więc nauczona doświadczeniem ze "złymi klientami" odczekałam jeszcze trochę, dalej nic - odezwałam się w końcu do klienta, że tu święta idą, a na koncie pustki i blabla w ten deseń...

Oczekiwałam zwykłego w takich wypadkach tłumaczenia typu: sekretarka zapomniała, księgowa nie podpisała, źle wpisałem cyferkę i mi odbiło kasę z powrotem, no jakiejś klasyki w każdym razie.
A tu nic z tych rzeczy, wyobraźcie sobie...
- Wysłałem, ale miały prawo jeszcze nie dojść z zagranicznego banku. Rano skontaktuję się z przyjacielem w Polsce i on natychmiast przeleje kasę z polskiego banku i po południu będzie pani miała. A jak przyjdą później te ode mnie, to będzie na poczet przyszłych zleceń, może tak być?

Wbiło mnie w fotel... Pewnie, że może, jeszcze jak może... A swoją drogą - trafić na takiego klienta... to trzeba mieć mój życiowy fart :)

P.S. Dam znać, jak się potoczyło dalej, ale mam dziwną pewność, że dziś po południu te pieniądze będą na koncie :)

czwartek, grudnia 21, 2006

Podobne już było...

...ale ogromnie podoba mi się minimalizm środków wyrazu tej dziedziny sztuki, więc zamieszczam kolejne PAPIEROWE prace, bo nazwanie tego "wycinankami" byłoby co najmniej nie na miejscu.

środa, grudnia 20, 2006

Zachwyty nad kupką ;)

Dziwny jest ten świat, bo niby człowiek poważny, niby zabiegany, niby zajęty jak cholera...

...ale pokazać mu coś takiego, to nagle się zatrzymuje i z zachwytu zaczyna wydawać dziwne, szczebioczące dźwięki i mamrotać czułe słówka... a cóż to w końcu takiego jest? Ot, KUPKA małych futerek czy piórek... eh, dziwny jest ten świat i ludzie są dziwni ;)

I dlatego to wrzuciłam, zatrzymajcie się w biegu i poszczebiotajcie... życie zaczeka :)

wtorek, grudnia 19, 2006

Ergonomiczniej...

Ostatnie zlecenie wymagało dosyć poważnego zagłębienia się w wiedzę z dziedziny ergonomii.

Przy tej okazji zrobiłam sobie ERGO TEST, z którego wynikło, iż moje stanowisko pracy spełnia wymogi ergonomii jedynie w 48 procentach, co - jak na polskie warunki - i tak jest sukcesem, no ale mogłoby być zdecydowanie lepiej.

Korzystając więc z nieobecności kota, czyli M. w domu, zaczęłam jeździć po podłodze meblami we wszystkie strony, przymierzać, zaciemniać... ustawiać oświetlenie, odległości, projektować ciągi komunikacyjne... no, wariactwo innymi słowy. Ale w końcu przecież ustawiłam i w efekcie okazało się, że rzeczywiście pracuje się lepiej, choć zmiany wcale nie są aż tak radykalne w porównaniu do pierwotnego ustawienia.

Nie mogę też nie wspomnieć o doraźnych korzyściach z ćwiczeń siłowych i rozciągających... A teraz czekam na kota... ciekawe co powie, hmm... ;)

poniedziałek, grudnia 18, 2006

Prognoza...

Podobno tego właśnie faceci chcą w święta:


No to znam przynajmniej jednego, który będzie to miał... ;)

P.S. Obrazek pochodzi ze strony http://boortz.com

Czas na obiad

Korzystając z tego, że dziś robiłam obiad tylko dla siebie, postanowiłam zaszaleć z oliwkami, których M. nie lubi (chwała mu za to... dzięki temu wszystkie są dla mnie, hihihi...).

W ten sposób powstał przepis na makaron z czarnymi oliwkami:

1. Do garnka wlać niecały litr wrzątku, wrzucić tam kostkę bulionu drobiowego, małą do średniej - posiekaną cebulę, kilka łyżek zalewy z oliwek, kilka łyżek oliwy, trochę jakiejś przyprawy, np. pieprzu ziołowego albo czegoś, na co mamy akurat ochotę. Chwilę to wszystko razem pogotować.
2. Wrzucić makaron, jaki tam lubimy (ale lepiej, żeby nie był za bardzo 3D, raczej jakieś nitki, gniazdka, takie delikatniejsze formy). Ugotować go do miękkości, tak żeby wchłonął w zasadzie cały płyn. Potrawa nie ma być zupą, ale ma być wyraźnie wilgotna. Często mieszać, żeby nie przywarło.
3. Przygotowujemy czarne oliwki (w całości lub w kawałkach), duży ząbek czosnku (posiekać, ale niezbyt drobno) i ser (ile lubimy, zetrzeć na tarce).
4. Do gotowego makaronu dodajemy oliwki i czosnek, mieszamy, posypujemy cayenne (znów ile lubimy). Na koniec wsypujemy ser, bardzo energicznie mieszamy i gasimy ogień. Zostawiamy na minutkę, jeszcze mieszając, jeśli trzeba.

Koniec... dobre było...

Jaki fajny poniedziałek :)

Mimo mgielno-mżawkowej pogody za oknem, energia mnie rozpiera.

Nie ma to, jak fajnie spędzony weekend. Wcale nie tylko na odpoczynku, lecz i na pracy, ale dobrze szła i była z sensem, więc wszystko ok. Teraz tylko nerwowo zaglądam co chwilę do banku, czy kasa doszła ;)

Wczoraj pogoda była senna, więc oddawaliśmy się czynnościom miłym i lenistwu ogólnemu. Przez cały dzień pogryzaliśmy jakieś smakołyki, buszowaliśmy po sieci, wylegiwaliśmy się w łóżku czytając, a dzień zakończyliśmy kąpielą przy świecach w dzikiej ilości piany.
Z tą pianą to trochę moja wina, bo chciałam kupić płyn do kąpieli, spodobał mi się kolor i zapach... dopiero w domu doczytałam, że na etykietce stało jak byk: piana do kąpieli... no cóż... trzeba czytać etykietki.

Z tych powodów dziś czuję się wspaniale i z radością siadam do pracy i humor mam zupełnie nie szarówkowo-poniedziałkowy :)

piątek, grudnia 15, 2006

Wieczór poniekąd milszy od poranka...

...bo się w dzień trochę rzeczy udało zrobić, więc i humor bardziej w stronę pogody a nie sztormu.

W związku z tym zamiast w telewizor, piątkowym wieczorem zapatrzcie się w urodę FRAKTALI.

A do telewizji się czepiam, bo gdy kończyłam artykuł, zapukali byli jacyś do drzwi z energią gestapowców szukających składu z powstańczą amunicją... Otwieram wkurzona na maxa, a tu dwóch kolesi przebranych (bo wyglądali właśnie na przebranych, a nie ubranych) w garniturki jakieś oraz płaszcze w typie "wełniany, czarny, smutny, grabarski"...
- Czy pani wie, że na pani osiedle wchodzi właśnie telewizja cyfrowa?
- Nie... a czy pan wie, że z zasady nie oglądam żadnej telewizji?
- Nie... a czemu?
- Bo jest głupia.
- A co jest mądre? - tu zerknął w głąb mieszkania i zobaczył monitor. - Internet? Internet jest cacy, a telewizja be?
- Tak, dokładnie, właśnie tak! Internet cacy, telewizja be. A teraz już panów pożegnam, bo mam pilną pracę.
- To wszystkiego dobrego i wesołych świąt.
- Nawzajem. - rozstaliśmy się w uśmiechach.
Nie wiem, czy ktoś od nich tę telewizję kupi. Bo ja nie wiem, jak można wyglądać, jakby się właśnie ukradło telewizję... ale oni tak właśnie wyglądali... wesołych świąt ;)

Zły humor od rana ;)

Dziś mało optymistycznie - spójrzcie, czy to nie straszne, że niebawem takie COŚ będzie spadało nam na głowy? Brr...

Tak sobie pomyślałam, że wzorem kalendarzy adwentowych, powinny powstać kalendarze odliczające dni do wiosny. Ale ja tu o wiośnie, a przecież kalendarzowa zima zacznie się dopiero za tydzień. Brr... po raz drugi. I jak tu w tej sytuacji być optymistą?

czwartek, grudnia 14, 2006

Udany połów

Po pierwsze: w linkach dodałam adres do strony na której można skrócić długi URL.

Po drugie: kolejna mapka, tym razem Internetu - rozlokowania numerów IP.

Po trzecie: ZŁUDZENIE optyczne, poniekąd mistyczne...

Po czwarte: w PRZEKROJU napisali... (dziękuję niezawodnemu panu X. za podesłanie mi adresu)

Miłej lektury, miłego korzystania, miłego oglądania i miłego dnia :)

środa, grudnia 13, 2006

Sztuka

Dziś na dzień dobry proponuję trochę sztuki, lecz w nieco innym niż zwykle wydaniu.

Ciekawe INSTALACJE z wykorzystaniem nietypowej techniki oraz interesujące KOMPENDIUM wiedzy o muzyce popowej i rockowej (trzeba to sobie powiększyć).

wtorek, grudnia 12, 2006

Bo było zimno...




Pod oknami ciągnie się uliczka małych domków. Wczoraj robiłam coś w kuchni i nagle zobaczyłam kłęby dymu, wypełniające uliczkę. Pożar?

Nie, to po prostu komuś zrobiło się zimno :) Sięgnęłam po aparat, lecz zanim go ustawiłam, apogeum zadymiania minęło. Niemniej to i owo udało się uchwycić.

niedziela, grudnia 10, 2006

Świątecznie - likier i prezenty

Przepis na likier imbirowo-miodowy, zaczerpnięty z książki Pattie Vargas i Richa Gullinga "Cordials From Your Kitchen":

1. Po pół litra miodu i wody gotujemy razem w garnku przez 4 minuty od momentu zawrzenia.Usuwamy pojawiającą się pianę.
2. Ścieramy na tarce ok. 12 cm świeżego kłącza imbiru oraz ocieramy skórkę z dwóch cytryn. Dodajemy do syropu miodowego i gotujemy przez kolejne 4 minuty. Odstawiamy do lekkiego przestudzenia i przecedzamy przez sitko do dwulitrowego naczynia.
3. Dodajemy do jeszcze ciepłego płynu 750 ml szkockiej whisky, mieszamy, zamykamy i odstawiamy w chłodne miejsce na miesiąc.
4. Po tym czasie filtrujemy dokładnie, rozlewamy do butelek i odstawiamy na co najmniej dwa tygodnie.

Jeśli zechcemy gdzieś tak w początkach lutego sprezentować jedną butelkę znajomym, wówczas możemy użyć do tego celu chusty FUROSHIKI, a w jej braku - dowolnej innej chusty, w którą możemy zapakować nasz prezent według SCHEMATU.

czwartek, grudnia 07, 2006

Wróciłam...

...zmęczona ogromnie, wykończona prawie, ale takim dobrym zmęczeniem, po zrobieniu mnóstwa konstruktywnych rzeczy.

Urządzamy się, meblujemy, kupujemy drobiażdżki i większe rzeczy, liczymy, liczymy, liczymy - pieniądze, bo na wszystko brak. Ale z uśmiechem, ze spokojem to wszystko. Nie dziś - to za tydzień; nie za tydzień - to za miesiąc. Albo później, gdy przyjdzie na to czas.

Co innego jest ważne. Teraz już się nie boimy świata, nie tęsknimy za sobą. Teraz wreszcie jest pewność, spokój, jesteśmy razem i odpadły czynniki zewnętrzne. Również jako usprawiedliwienie... ale to koszty wkalkulowane.

Jestem szczęśliwa. I widzę szczęście w jego oczach. To mamy na dziś. Jutro jest niewiadomą - jak zawsze.

poniedziałek, grudnia 04, 2006

Ciężki dzień...

...przede mną. Odezwę się, gdy tylko będę mogła, a na razie na co najmniej trzydzieści godzin znikam z internetu.

Postaram się dawać co jakiś czas znak życia, uzależnione jest to jednak od bardzo wielu czynników, na które będę miała ograniczony wpływ.

Życzę Wam miłego dnia, a sobie - w miarę bezproblemowego ;)

sobota, grudnia 02, 2006

Małe info

Uprzedzam, że może mnie od poniedziałku nie być online przez kilka dni.

Nie będę miała netu, a raczej będę go miała w sposób mocno ograniczony. Postaram się jednak coś wrzucać, gdy będę mogła. Za kilka dni wszystko powinno wrócić do normy. Zaglądajcie tu i na kulinarne strony oraz do wspólnego bloga z M., bo problemy potrwają raczej niezbyt długo, choć teraz nie jestem w stanie powiedzieć, ile dokładnie...

Do zobaczenia :)

piątek, grudnia 01, 2006

Jeszcze nie wyschły łzy wczorajszego dnia...

...a już można zacząć się uśmiechać. Życie potrafi być - jest - nieprzewidywalnie koszmarne i nieprzewidywalnie piękne - to ostatnie rzadziej, ale czasami...

Chyba właśnie spełniło się moje, nasze marzenie. Jedno z marzeń. Teraz znów przede mną, przed nami praca, ale wszystko będzie piękniejsze i łatwiejsze.

Po smsie M., z pamięcią wczorajszego dnia i poprzednich, ciężko było mi uwierzyć. Potem wysłałam wiadomość do W., wykonałam telefon do M. i powiedziałam L. na GT. Gdy to zrobiłam, wszystko stało sie nieco realniejsze. Fajnie... Ale ciągle jeszcze boję się ukrytych pułapek. Może jutro, gdy się obudzę... Dziś jeszcze nie wiem, czy to nie kolejny głupi żart życia. Czujna jestem i nieufna... Tamto bolało i zostawiło większy ślad, niż sądziłam, że zostawi.

Dla manualnie uzdolnionych

Zróbcie sobie RÓŻYCZKI, pod warunkiem oczywiście, że jeszcze jakieś ładne listki znajdziecie...