Dokarmianie przez klikanie

poniedziałek, lipca 30, 2007

Ktoś pomyślał...

...nareszcie. Tak proste i - jak sadzę - potrzebne. W nowych dowodach już nie ma miejsca na grupę, chipów z informacjami o wszystkim jeszcze sobie nie wszczepiamy masowo; kart ratunkowych używamy rzadko.

Może więc warto pomyśleć o paru WPISACH w komórce, którą prawie każdy ma przy sobie. W końcu nigdy nie wiadomo, co czeka nas za zakrętem... nawet życiowym.

Rozłąki odsłona druga

M. też się za nami stęsknił, więc na weekend przyjechał do domu. Mała witała go jak mnie ostatnio, znów były wspólne spacery, których tak bardzo nam brakowało oraz normalne dni i noce.

Niestety, kilkadziesiąt godzin szybko minęło i znów pojechał - a my zostałyśmy osamotnione i smutne. Zaraz wybierzemy się obie na dłuższy spacer i pobawimy się patyczkami. A wieczorem z kolei oboje z M. skorzystamy z dobrodziejstw komunikatora... i tak, dzień po dniu, jakoś ta druga część zleci. Byle jak najszybciej...

wtorek, lipca 24, 2007

Głupio-sentymentalna notka

O, kurczę. Ja naprawdę nie wiedziałam, że mnie tak to walnie... Że tak będę tęsknić, że tak bardzo nie bedę umiała się znaleźć w tym czekaniu i półsamotności... nie wiedziałam, bo skąd mogłam wiedzieć.

Wiesz, jeśli to przeczytasz, to... tak, przesadzam może, ale... naprawdę za tobą tęsknię, brak mi codzienności z tobą, wszystko jest niepełne i małemu stworzeniu też ciebie brakuje - snuje się jak ja, ma za złe i w ogóle pokazuje, jak bardzo taka rzeczywistość jest paskudna. Czasem jej zazdroszczę, bo ja nie mogę aż tak otwarcie tego demonstrować, a szkoda... byłybyśmy niezłym tandemem...

Wróć, niech już się nie męczymy, M...

poniedziałek, lipca 23, 2007

Tęsknimy

Taaak, teraz to ja czekam (a ściślej my, bo mała też bardzo za nim tęskni, jak przedtem za mną) i nie mogę sobie znaleźć miejsca. A mówiłam, żeby się nie przyzwyczajać...

On tam gdzieś ciężko pracuje w te wściekłe upały, ja tu - choć na pewno mniej ciężko. Jak dobrze że są telefony i internet - odzwyczailiśmy się od bycia osobno, a przecież jeszcze przed rokiem czekaliśmy tygodniami. Teraz dzień to problem, a co dopiero tyle dni...

No i Pimpi, po niej tę tęsknotę tak bardzo widać. M. opowiadał mi, jak osowiała, smutna i nieszczęśliwa była przez te kilka dni mojej nieobecności. Teraz to potrwa dłużej, więc pewnie będzie trudniej. Ale wiem już z doświadczenia, jak go powita. I wiem, jak ja.

wtorek, lipca 17, 2007

Pimpi's Diary - Part 4.

Wiecie co? Gorąco jest, bardzo gorąco jest, wiecie? A może nawet bardzobardzobardzo, wiecie?

No, ale Oni na szczęście o mnie dbają w te upały. Zawsze noszą wodę dla mnie i chodzimy na spacerki pod takie wielkie wierzby, które dają dużo cienia, a ziemia pod nimi jest chłodna. Kopię sobie tam norki, kładę się i chłodzę sobie brzuszek - musicie spróbować, to świetny sposób.

Zmienili mi też godziny spacerów, żebym się nie męczyła upałem. Piją kawę przed piątą, żeby jak najwcześniej ze mną wyjść, bo rano jest zupełnie fajnie i biegam za patyczkami... za setkami patyczków, bo... ja ich nigdy nie przynoszę, no... czasem przyniosę, ale to w drodze wyjątku raczej. Ja lubię je znajdować, ale przynosić? Po co? Przecież zawsze i tak znajdą mi nowe :)

W domku nie ma wielu chłodnych miejsc, muszę wybierać - albo łazienka (gdzie najchłodniej), albo cieplejszy pokój, ale z Nimi... no i jakoś tak zawsze wybieram jednak pokój... Są spoko i mam z nimi luz, szczególnie jak ich porównać z niektórymi, to... to ja się nie dziwię tym innym psom, że one czasem gryzą tych swoich Onych...

To pisałam ja - mądra i zupełnie dorosła Pimpi. Pa :)

piątek, lipca 13, 2007

Jestem z powrotem

Z jaką przyjemnością i ulgą wraca się do domu *tu głęboki oddech*. Szczególnie jeśli Ktoś - a ściślej dwa Ktosie - na nas czeka.

Wyjazd na szczęście okazał się udany i owocny. Opisu horroru wyrabiania dowodu nie zamieszczę, bo chyba każdy kto w tym roku, w dowolnym miejscu kraju zajmował się tą czynnością - sam wie jak jest. Dobrze nie jest, średnio też nie, a "źle" to też słowo, które nie oddaje w pełni stanu faktycznego - niech to będzie mój jedyny komentarz... ;)

Za to powrót... nie widziałam chyba jeszcze nigdy takiego ogromu psiego szczęścia w jednym małym kłębku futra, jakim była wczoraj Pimpi witając mnie... Dziś zresztą też raczej stara się mnie nie odstępować - na spacerze i w domu - patrzy mi w oczy, przynosi po kolei wszystkie zabawki, wskakuje na kolana, żeby być głaskaną i przytulaną.

Zdjęcie Pimpiątka zrobił M. kilka dni temu... gdy je wrzuciliśmy do komputera to natychmiast nam się pomyślało, że byłoby doskonałą ilustracją do reklamy kampanii społecznej pod nazwa "Przygarnij mnie" - sami spójrzcie.

wtorek, lipca 10, 2007

Mieszane uczucia

Za dwie godziny jadę do Krakowa. No i mam mieszane uczucia...

...bo:
- polubiłam trochę ten Kraków, więc chętnie go zobaczę, ale nie cierpię podróży, szczególnie pociągami;
- z przyjemnością zobaczę się z mamą, ale niechętnie rozstaję się z M. i Pimpi;
- spotkam się może ze znajomymi, ale głównie będę się pałętać po urzędach (a tego to nie cierpię) oraz sklepach (również nie przepadam);
- czeka mnie obżeranie się smakołykami u mamy, lecz jednocześnie martwię się, jak oni tu sobie beze mnie poradzą (tak jakbym była niezbędna - akurat, poradzą sobie świetnie);
- pobyłabym w tym Krakowie tak na spokojnie, chociaż przez tydzień - a będę w biegu cały czas, bo jadę tylko na dwa dni...

No i właśnie z powyższych powodów mam raczej kiepski humor, pomijając nawet to, że po wczorajszych urodzinach mam lekkiego kaca. Ale optymizm budzi we mnie zdanie wypowiedziane przez mamę: - Przypomnij mi, jakie jest twoje ulubione piwo, bo nie wiem, które kupić :)

poniedziałek, lipca 09, 2007

Zabawa, nic więcej...

Mam dziś urodziny. W przeciwieństwie do wcześniejszych, ich wysoka relatywnie liczba porządkowa nie dołuje mnie, lecz pobudza do śmiechu. Żeby było jeszcze śmieszniej, zrobiłam dziś parę rzeczy, wśród nich kilka istotnych.

Jutro wyjeżdżam w podróż w interesach, wrócę chyba w czwartek. Zabawne te urodziny... niby nic, a jednak. Ale nigdy aż tak się nie śmiałam. Mogę umrzeć jutro... w tym nastroju i to by mnie rozbawiło.

Edit: No, nie! I nawet papierośnica mi doszła - żebym miała na jutrzejszy wyjazd...no, nie wierzę ;)