Dokarmianie przez klikanie

wtorek, września 30, 2008

Lubię poniedziałki...

...zawsze lubiłam, ale dzięki wczorajszemu - lubię je jeszcze bardziej. Gdy minie dzisiejszy dzień, mam nadzieję mieć powód do równie mocnego polubienia wtorków. Ale namąciłam :) Szczegóły już wkrótce :)

poniedziałek, września 29, 2008

Chora nadal...

Po przechorowanym weekendzie z wyjściami typu błyskawiczny spacer z małą i do sklepu, muszę się już dziś ruszyć dalej i na dłużej i załatwić parę spraw, które niby czekać mogą, ale ja już nie chcę czekać.

Tak więc niebawem skończę trzecią kawę, spróbuję uzyskać wygląd odmienny od obowiązującego przez weekend (czyli zombie w łachmanach) i zaatakuję kilka miejsc. Mam nadzieje, że mój upór nie zaowocuje padnięciem na kolejne kilka dni; to bowiem byłoby bardzo nieładne ze strony losu.

Choroba która doprowadza do szału, ma wszakże dobre strony: udało mi się zrobić parę rzeczy, do których - w zabieganiu - nie mogłam się zebrać od dawna. A teraz dzięki unieruchomieniu w domu mam za sobą przemeblowanie oraz wykonanie bardzo potrzebnej bazy danych. Chociaż tyle korzyści...

piątek, września 26, 2008

Chora...

Choroba zawsze jest nie w porę, no ale u mnie to "nie w porę" to teraz do sześcianu... A dopadło mnie tak mocno i wrednie, jak już od wielu miesięcy się nie zdarzyło. No nic - trzeba przeczekać i liczyć na to, że to pierwsza i ostatnia niemoc w tym sezonie.

Pewien miły pan wczoraj powiedział mi przez telefon, że lokal już na 99% mam. Może od początku, może od połowy października. Wolałabym to pierwsze, już i tak za długo trwa ten przestój. Na szczęście - jeśli to będzie ten lokal (napiszę o nim więcej, gdy będę go miała na 100, a nie na 99), to nie czeka mnie w nim dużo pracy - po prostu tylko zaprojektować i zrobić wystrój, zgromadzić pierwszy towar, otworzyć.

A teraz wyzdrowieć. Jak najszybciej. Już.

sobota, września 20, 2008

Raport bieżący

Malutka po wczorajszym fryzjerze znów wygląda jak na ostatniej fotce. W poniedziałek wszczepiono jej chipa, w listopadzie dostanie paszport, na grudzień planuję dla nas tydzień w Amsterdamie ;)

Ja uczę się korzystać z tabletu, ależ to fajne urządzonko, choć rzeczywiście - trzeba się do niego najpierw przyzwyczaić.

Plany firmowe: jeśli do końca miesiąca nie znajdę sensownego lokalu, to zaczynam w domu, opierając się na razie tylko na sprzedaży internetowej. Ale wolałabym znaleźć... Znaczy niby jest, jasne... Za trzy tysiące na Puławskiej. Jak fajnie, że mnie nie stać. Znaczy stać. Na połowę.

środa, września 17, 2008

Bez sensu... a może właśnie z sensem?

Nie jestem młoda, młoda byłam dwadzieścia lat temu...

Kocham żyć, bo co to ma wspólnego z młodością? Z miłością - do życia - ma. Kocham się budzić, bo dzień zawsze przynosi coś nowego. I raczej dobrego. Mam wspaniałe życie, naprawdę - wielu ludzi mi zazdrości - choć ja sama często klnę.

Mam wszystko co człowiek powinien mieć: piękną pracę, która jest zabawą; stworzenie dla którego jestem światem; wygląd jak z okładki durnego magazynu; zdrowie. Wszystko to mam.

To dlaczego czuję, że chyba czegoś mi brakuje?

Powtórka z... cholera wie, z czego

Ja. Noc. Mały kłębek futerka na kolanach. Łyk koniaku. Kawa. Muzyka. Gonitwa myśli. To już było. Chyba niedawno, z pół roku temu, może wcześniej...

Podobna sceneria, ale zupełnie inny kawałek życia. Inna jest teraz muzyka w słuchawkach i ja jestem gdzie indziej. Kto inny śpi gdzieś tam w drugiej stronie pokoju, a ja myśli mam inne. Kiedyś więcej niepewności, teraz rozsadzająca wola walki... Cholera... Więc jednak trochę się zmieniło...

Tylko noc taka sama. Pochłaniała kiedyś mój strach, teraz łagodzi brawurę. Ale to dziwne jest... Bo tak czy owak to jest dziwne, taki pół-powrót-do-przeszłości.

poniedziałek, września 15, 2008

Po koszmarze

Ta historia poza wnioskami przyniosła jeszcze wiedzę, ile tak naprawdę znaczy dla mnie mała. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile miejsca w moim sercu i umyśle to stworzenie zajmuje... W czasie, gdy jej nie było, stwierdziłam że nie chcę bez niej firmy, sklepu ani nic. Że przecież robiłam to dlatego, abyśmy my obie miały fajną zabawę z tworzenia czegoś nowego i fajne życie. Że bez niej to już nie jest ważne, bo nie będzie miało żadnego smaku, żadnej pasji i nie da radości...
To dobrze, że jest ważna aż tak - dobrze dla niej, ale to też i bardzo niebezpieczne - niebezpieczne dla mnie...

19 godzin koszmaru

Musiałam pojechać do Krakowa na spotkanie biznesowe. Mądrzy radzili - nie bierz małej, to tylko dwa dni, podróż was bardziej zmęczy, niż to warte... Posłuchałam mądrych i sobotnim porankiem odwiozłam Pimpi z wyposażeniem i instrukcją obsługi do opiekunki.

Pociąg, Kraków, rozmowy, właśnie siadamy do obiadu... Telefon. Zapłakana (w zasadzie to na granicy histerii) opiekunka: Pimpi uciekła, od półtorej godziny wołamy, szukamy, powiedz co robić. Zrobiło mi się słabo, ale ktoś musi myśleć, więc mówię: straż miejska, policja, schroniska, obietnica nagrody, a ja zajmę się ogłoszeniami w necie. Na GT pokazał się przyjaciel: mówię, co się stało - redagujemy ogłoszenie ze zdjęciem, on drukuje i podrzuca na Ochotę. Mateusz i Ewa rozklejają gdzie się da. Nikt z nas nie je ani nie śpi... Wieczorem wypijam butelkę koniaku, nawet nie czuję...

O świcie pędzę na dworzec, pani w kasie, gdzie chcę przedatować bilet, mówi: ja się pani boję... Nie ona jedna, nikt nie staje mi na drodze, bo jestem furią... W IC palę, choć nie wolno, jadę na kawie i napojach energetyzujących. Modlę się i klnę na przemian...

Na godzinę przed Warszawą telefon: mam Pimpi, nagroda zadziałała... Ulga jak nigdy w życiu... Jadę prosto do małej: przeszczęśliwa, brudna jak nieszczęście, cała w rzepach, ale żywa, zdrowa, moja. Wiozę ją do domu, resztę dnia i noc przesypiamy wtulone w siebie.

Wnioski: przenigdy nie słuchać mądrych, lecz tylko własnego serca. Nigdy więcej rozstań.

niedziela, września 07, 2008

Ostatni odcinek

Reasumując - powoli dochodzę do siebie i zbieram się do tego wszystkiego, co mnie czeka już od jutra. Boję się i cieszę jednocześnie, taka klasyka uczuć ambiwalentnych. Ale gdzieś w środku - co u mnie prawie nigdy nie występuje - mam przekonanie, że wszystko mi się uda. Aha, no i jeszcze jedna wiadomość dla was, jako czytaczy mojego bloga: będzie jeszcze jeden blog, taki blog sklepu od momentu powstania, ale najpierw domenę muszę wykupić. Bo cały portal będzie, blog to tylko element, będzie też sklep netowy jako wsparcie tradycyjnego, będzie również forum i takie tam różne inne będą. Będzie się działo innymi słowy, oj, będzie... i to już od jutra. Tak więc - do jutra.

Jeszcze kolejniejszy odcinek

Ja tak to rozbijam na odcinki, bo tak się chyba lepiej czyta. Lepiej?
Jutro będzie pożar w burdelu - mam tyle spraw do załatwienia, że nie wiem, jak zdołam... Ale aż się do tego palę, aby wreszcie zacząć, więc nie będzie bolało... Upatrzyłam sobie lokal i czeka mnie chwila prawdy - czy ja go zdołam w ogóle wynająć? Bo jeszcze tego nie wiem, choć w myślach już wiem, jak będzie wyglądał po remoncie... Zobaczymy. No i firmę trzeba założyć i spotkać się z bankiem w celu odebrania drugiej i trzeciej części kredytu. I net mobilny kupić (chyba w Playu, ale to też jeszcze nie jest pewne) i furę roboty zupełnie codziennej odwalić i ogłoszenia dać, że szukam takich i owakich... Nie wiem, czy dzień nie okaże się za krótki na to wszystko. Zważcie, że wszystko to robić będę w towarzystwie futerka, które już znane jest jako bywalec firm, ministerstw, urzędów, banków, kafejek netowych i innych przybytków. Wszystkie te przybytki są podobno nie dla psów - ale jak się w praniu okazało, to one jednak są dla psów, trzeba tylko mieć determinację, a ja jej mam ostatnio w ilościach do ogłupienia.

Kolejny odcinek

Weekend w antrakcie dobrze mi zrobił - miałam czas oswoić się z tym, że wreszcie się udało i że już nic się złego na razie nie stanie i nie rozwali mi planów. Przez ostatni miesiąc schudłam dziesięć kilo - to sporo jak na kogoś, kto normalnie waży tylko 50... Ale teraz już będzie dobrze i wierzę w to, porzuciwszy chwilowo moje normalne czarnowidztwo (żadne tam czarnowidztwo - to się nazywa zdrowy realizm). Kilka dni temu Mervil, mój znajomy Holender, właściciel Lente (zajefajna knajpka w centrum Wawy), powiedział:
- Przychodzi taki czas, w którym się wie, że chce się coś zrobić. I to się robi i to się musi udać, nie może być inaczej. Ty jesteś teraz właśnie w takim momencie.
I miałeś rację, Merv, choć wtedy, gdy to mówiłeś, traciłam właśnie powoli wiarę w cud. Ale miałeś rację. Na szczęście miałeś. I w tym miejscu - niejako przy okazji - dziękuję wszystkim, którzy byli przy mnie i myśleli o mnie najcieplej jak się da. Nie miałabym raczej bez was sił na przetrwanie jednego z najtrudniejszych miesięcy w moim życiu. Tomek, Mervil, Czarek, Mari, Maga, Kaja, Marek, Ewa i wszyscy inni, niewymienieni, ale ważni bardzo... dziękuję wam, że byliście i że jesteście i że będziecie :*

Następny odcinek

Już dawno temu (czytaj: przed miesiącem) upatrzyłam sobie pewne prześliczne maleństwo, które było mi bardzo potrzebne z racji tego, że muszę być bardziej mobilna. Otóż od przedwczoraj to maleństwo mam. Jest śliczne i przyjazne jak mój stary notebook, tyle że jakiś milion razy mądrzejsze. Nazywa się Wind, jest czarne jak węgiel i kocham je od zawsze (czytaj: od miesiąca), choć wtedy jeszcze nie było moje. Pisze się na nim wspaniale, gdzie się tylko z nim udam, tam znajduje mi net, nie marudzi i w dodatku waży tylko kilogram. I jak tu się nie cieszyć, że świat i technologia pędzą zawrotnie, jeśli można na tym tak fajnie skorzystać. Stukam sobie te literki i od czasu do czasu (z powodu rozpierającego mnie wewnętrznego szczęścia) głaszczę maleństwo jednym palcem po niebieskiej gwiazdce. Kto ma takie maleństwo, ten wie gdzie ta gwiazdka jest ;)
Kupiłam maleństwu śliczną myszkę i inne gadżety do kompletu, aby nie czuło się samotne, kupiłam mu też skórzany plecak, aby miało gdzie spać, gdy na nim nie piszę. Teraz leżymy (znaczy wszystkie trzy sztuki - Pimpi, ja i maleństwo) w łóżeczku i jest nam świetnie razem. Kupcie sobie takie maleństwo, jest naprawdę super :)

Opowiadanie o kredytach

Wczoraj wiele nie napisałam, bo tyle się wydarzało, że nie było za bardzo czasu, ale dziś już luz i mogę napisać coś więcej, niniejszym więc piszę.
Otóż, od dłuższego już czasu nosiłam się z myślą założenia sklepu; pomysł nie był nowy - bo sama idea zrodziła się przed rokiem, niestety - bez środków to i Salomon nie naleje, jak wiadomo. Pomysł wrócił, wszystko się w planach wykrystalizowało, przyjęło kształty bliższe realnym, tylko kasy jak zwykle na inwestycję nie stało. Udałam się więc byłam do banku, co by może jakiś kredyt dali albo co... Podobno te banki to się aż proszą, by kredyty brać. Oj, naiwna, naiwna, naiwna, jak dziecko we mgle... W praktyce to niestety trochę inaczej wygląda...
Tu - korzystając z posiadania własnego medium - popowieszam na co poniektórych trochę psów.Otóż, jeśli myślicie o kredytach, omijajcie szerokim łukiem Deutsche Bank. DB, dobre kredyty - tia, akurat... reklamowe łgarstwo i w dodatku zeżrą wam mnóstwo czasu, aby w efekcie nic nie załatwić; zresztą pewnie nie oni jedni. Jeśli nie jesteście ekspertami w tej kwestii, jeśli wasz własny bank nie wciska wam właśnie kredytu na siłę, to nie bawcie się w to sami. Ja bujałam się bezskutecznie z tym wszystkim przez ponad trzy tygodnie i nie załatwiłam nic. Po zwróceniu się do fachowców od tematu - po półtorej doby dostałam odpowiedni kredyt, a oni zajęli się całą resztą. Moja rola ograniczyła się do złożenia jakiegoś miliona podpisów li tylko. Trzeba tak było od razu, ale miesiąc temu jeszcze tego nie wiedziałam.
Sorry za tę dygresję pseudoedukacyjną, lecz myślę, że może się przydać, przecież możecie się spotkać z podobną sytuacją, a po jaką cholerę wyważać otwarte drzwi. Na razie koniec, reszta w następnym odcinku.

sobota, września 06, 2008

No...

...to się właśnie wszystko choć raz ułożyło jak powinno... Prawie nie wierzę. Się odezwę niebawem, bo na razie przeżywam i się oswajam z nową sytuacją. To pa.