Dokarmianie przez klikanie

czwartek, grudnia 31, 2009

SuM-ch - Part Ten

Q (23:55): ....


Q&K (00:03): No. Fajnie. Co tu więcej mówić. Niech, jak to powiedziała V.: ...wam się wszystkim darzy :)

K (00:05) Napisz im nasze hasło rodzinne: łapka w łapkę, z łapką, naprzód!

Q (00:06) Napisałam ;)

SuM-ch - Part Nine

Q (23:44): Znaczy wszystko normalnie, zero koordynacji... Ale my to na spokój. P. też, leży między nami i olewa wybuchy (przystrzelane stworzonko przeze mnie lepiej, niż większość psów myśliwskich). Wierzę w D-ów.


Q: (23:47): I słusznie. Się wyrobili. Brawo :)

Q: (23:52): No tyle, o ile... W. poszedł zapalić ostatniego papierosa... Ludzie to jednak maja pomysły ;) A K. pali świece... No nic, tylko się szykować do trumny... (ej, ten mój humor, ktoś mnie kiedyś za niego utłucze...)

SuM-ch - Part Eight

Q&K (23:20); No kurczę, V. nam bruździ... Wybrała sobie świetny czas na kąpiel... A przy okazji odległość do łazienki u nich to ze trzy metry (bo u nas to z sześć) pokonywała przez kwadrans.

Wiemy, że to robota W. Zapytaliśmy (mało dyskretnie, jak to my), czy może wolą zostać sami, w tej wannie...

Rozmowa na FB:
V: sylwester, my i sieć - jeee! no to idę się wykąpać i wybrać bieliznę - powinnam zdążyć do północy:))) ciao!

Q:
Lepiej zdąż... Nawet nie żartuj, ze nie zdążysz. No i może załóż jakąś kieckę... Bo jak nie, to ja zdejmę swoją...

SuM-ch - Part Seven

Q (23:05): Właśnie jestem po rozmowie z teściową. Ostatnie słowa moje: wkurz się, zostaw ich na kilka dni i wpadaj do nas. Ona: wiesz, chyba się wkurzę i przyjadę, niech sobie radzą.

Konkluzja: mam dobry wpływ na teściową, choć może reszta rodziny tego nie ocenia podobnie....

SuM-ch - Part Six

Q (22:43): Jedyny, proszę państwa, w historii, sylwester na dwie pary, jedno dziecko i jednego psa. Przez net. To samo miasto, dzielnice tyko różne., ale sąsiadujące...

To jest możliwe tylko teraz... Ale już się umawiamy na za rok - z tym, że wtedy w jednym miejscu.
Chyba u nas, bo naszemu mieszkanku dziecko półtoraroczne i nadaktywny pies nie zaszkodzą ;) Nawet, jeśli ta parka będzie wspomagana szopem, z natury będącym "a demolishing man".

SuM-ch - Part Five

K (22:18): Pijemy kawę!


Q (22:18): O, znaczy jednak zamierzamy dotrwać do północy, jak miło...

K (22:20): Ciocia przysłała życzenia. Wierszem. Wiem, odpiszę jej tak: sex & drags & rock'n'roll...

Q (22:20): ...i dodaj jeszcze: mejk-pis-not-łor end panks-not-ded...

K (22:21): ...Yeah!

SuM-ch - Part Four

K (22:01): Masz tu, Pimpi, masz szyneczkę, chodź, będziemy tańczyć...


P (22:02): (zjada szyneczkę i ani myśli tańczyć)

Q (22:03): (nic nie mówi, patrzy spokojnie, krzywdy sobie przecież nie zrobią)

SuM-ch - Part Three

K (21:47): A wiesz, że wyładniałaś?


Q (21:48): (nieuważnie) No bo się pomaziałam... (w myśli) Aha, wiadomo, im więcej kieliszków, tym kobieta ładniejsza...

K (21:49): (przeczytał powyższe) Nieprawda!

Q (21:49): (w myślach) Ciekawe, cóż innego mógłby powiedzieć rozsądny facet, nie?

K (21:50): Nieprawda! Jak możesz! A masz buziaka! Jeszcze jednego!

Q (21:51): (puszcza w sieć, chichocząc złośliwie, jak to ona)

SuM-ch - Part Two

Q (21:25): Martwimy się o T. - rodzice mieli ją wykąpać, a nie rozpuścić w wodzie...


K (21:28): Robię zdjęcie Q. (21:38) Nie zdjęcie, tylko dużo zdjęć... Q. i P. na parapecie, w ruchu, one bardzo sa ruchliwe.

Q (21:40): Jasne, trzeba było robić książkom i kwiatkowi. Są mało ruchliwe. Ale zdjęcia widziałam. Chyba jedno się udało. Się okaże jutro.
Co z tymi V. i W.?

Sylwester u M-skich - Part One.

Na wstępie buziaki Wam i wszystkiego cudownie niespodziewanego :)


A teraz taka koncepcja: piszemy oboje i na żywo. Wrzucamy po kawałku. My się dobrze będziemy bawili, Wy też... choćby śmiejąc się z nas i z nami. Jazda!

Q (20:55): No to na razie sobie tak siedzimy, pijemy wódkę. Gadaliśmy przez GT z V. i W., ale poszli wykąpać T., więc mamy chwilkę... Sytuacja jest rozwojowa, P. nieco zbyt nerwowo spogląda na przekąski, lecz jesteśmy (jeszcze) czujni.

K (20:58): Będziemy się upijać, a Q. wygląda cudownie, jest umalowana, ma krótką sukienkę i ładne kolczyki.

Q (20:59): Pewnie, że ładne. Sama sobie zrobiłam!

...przed rokiem o tej samej porze...

...odezwał się do mnie Milo i tak sobie rozmawiamy przez pół Polski; w rozmowie między innymi informuję go, kto przyjeżdża do mnie za dwie godziny na Sylwestra. Na to Milo, znający osobiście K. z jakiegoś spotkania:


- Tylko ty tam K. nie podrywaj...
- Ale masz pomysły, no co ty?

Odpowiedź była odruchowa, ale po sekundzie jakaś przekora się we mnie odezwała czyli cała ja:

- A w zasadzie to niby dlaczego nie?
- Bo młody jest.
- Ale przecież pełnoletni, to o co ci chodzi?
- No, nie... O nic, tak sobie żartowałem... Bawcie się dobrze, pozdrów K.

I pomyśleć, że to było tylko takie przekomarzanie... Tak mi się wtedy wydawało. Jesteś prorokiem, Milo.
Ale, aby być uczciwą - to ja K. w zasadzie w ogóle nie podrywałam. Po prostu ochoczo dałam się poderwać, a to jest zupełnie co innego, prawda? ;P

niedziela, grudnia 27, 2009

...i po... I fajnie :)

Państwo Qilia, Kamil oraz Pimpi M-scy przeżyli swoje pierwsze święta bez większych problemów i strat osobowych.

Teraz (in real time) popijają sobie piwko (Q i K), żebrzą o obrywkę ze śniadania pana (P), wkurzają się na futrzaka (Q), grają w Traviana (K). Sielanka.
Było miło, kameralnie i święcie-spokojnie. Aniołki fruwały, kłótni było - góra - trzy, więc jak na polski standart to zero ;) Ponieważ jesteśmy ludźmi myślącymi, więc przezornie nie robiliśmy porządków przed świętami, bo po jaką cholerę? Zrobimy je po i będziemy w ten sposób mieli mniej do roboty.
Sylwester? Nie wiem, w końcu u nas nic nie da się przewidzieć. Może Hyatt Regency, a może własne łóżko, zobaczymy, w końcu to jeszcze tyle czasu... Aż cztery dni.... Fura ;)

Mam nadzieję, że wy też dochodzicie powoli do siebie po minionych szaleństwach, a przed kolejnymi :) Dobrej zabawy!

piątek, grudnia 18, 2009

Za równo dwa tygodnie...

...nasza pierwsza rocznica "bycia razem". Nie pisałam tu, jak to dokładnie było. A było śmiesznie, więc teraz opiszę...


W pierwszy dzień nowego roku wyszliśmy po zakupy (pieczywo, piwo, papierosy etc.) na pobliską stację benzynową. Było bardzo zimno, w domu spał Tomek, mój ówczesny współlokator, a poza tym należało złożyć życzenia noworoczne Jamilowi i jego barmankom, więc poszliśmy do "mojej" knajpy.

Tam niebawem dotarł niejaki Guru z panienką. Guru to niezbyt lubiany osobnik, potworny bufon. Jego ksywa wzięła się stąd, że kiedyś miał nieszczęście założyć sweterek z takim właśnie napisem. Cóż więc dziwnego, że ksywa przylgnęła? Musiała ;)

Guru w sposób ostentacyjny sugerował wszystkim, że z panienką spędził noc. Sugerował aluzjami, a w pewnej chwili zwrócił się do nas:
- Czy wy też...
Wtedy brutalnie mu przerwałam, dobitnie mówiąc:
- Nie. My nie! I tyle w temacie. Spadaj.
Spadł, po takim dictum każdy by spadł.

No i tu w zasadzie to powinnam go "na łamach" przeprosić. Bo to, co tak dobitnie wypowiedziałam w okolicach południa, już wieczorem było całkiem nieaktualne... ;)

czwartek, grudnia 17, 2009

Przecież miałam...

...pokazać zdjęcia.

No to pokażę dwa. Chyba niezłe, choć musiałam drastycznie obniżyć ich objętość, a zarazem jakość.






No. I jestem bardzo z nich dumna. I chwalona też...

Dzikie zwierzę

Ja to naprawdę mam farta. W większości wypadków trafiam na ludzi, którzy nie dość, że mają mózg, to jeszcze z niego korzystają...


Dawno wymyśliliśmy sobie to stworzenie na drugie domowe zwierzątko. Ponieważ najpewniej pojawi się już wiosną, wiec dziś - niejako przy okazji - poinformowałam o tym naszego Pana Doktora.

Normalny człowiek pokazałby nam drzwi, zanim zdążyłabym skończyć zdanie. No, ale przecież nie Doktor. Jego reakcja:
- Ciekawe, koniecznie musicie mi pokazać, bo to bardzo interesujące, jak TO się może zachowywać.

No, ku..., q..., mówiłam. Ja naprawdę mam farta do ludzi. Niesamowitego farta :)

niedziela, grudnia 13, 2009

A tak w ogóle, to bardzo Ci dziękuję...

...dziękuję, kochany, że byłeś. Że wierzyłeś we mnie niewyobrażalnie bardziej, niż ja sama w siebie i swoje umiejętności. Za to, że mogłam żyć z wiedzą, że jeśli się posypie i spadnę, to mnie złapiesz, zanim rozbiję się o ziemię. Dziękuję. Bez Ciebie nic by się nie udało. Na pewno to wiem.

Grażynka

Nie dość, że wczoraj pracowo wszystko ułożyło się lepiej, niż wyśniłabym w najśmielszych snach, to jeszcze na deser, wieczorem...


...do "Grażynki" przychodzimy od wczesnej wiosny czyli od kiedy już było jasne, że "Bajka" zniknie. Grażynka jest lokalem równie kultowym i w podobnym klimacie, jak ś.p. Bajka. Funkcjonuje tam jednak instytucja "loży szyderców", której to instytucji w Bajce nie było, a wygląda ona w praktyce jak dwa, trzy zestawione ze sobą stoliki, przy których siedzą inteligentni, a co za tym idzie - złośliwi ludzie, bywalcy innym słowem.

My oczywiście tam nie siadywaliśmy, ale zarówno bywalcy nas jak i my ich - obserwowaliśmy się wzajemnie. Dzień dobry na wejściu, do zobaczenia na wyjściu, czasem uśmiechy, gdy coś się działo - tak wyglądały nasze kilkumiesięczne kontakty. Do wczoraj.

Wczoraj wydelegowany przedstawiciel Panów Bywalców był podszedł z dwiema butelkami Królewskiego i oficjalnie - w imieniu kolegów i swoim - stwierdził, że chyba dosyć tego przyglądania się i najwyższy czas zacieśnić stosunki bilateralne, co uczyniliśmy niezwłocznie ;)

No. Tak więc resztę wieczoru spędziliśmy w zacnym towarzystwie i bardzo było zabawnie. To tak na ukoronowanie tego, niezwykłego zupełnie - dnia :)

No, Kochani...

...tylu komplementów od obcych osób, co wczoraj, to nie usłyszałam chyba łącznie przez cały mijający rok.


Aaale mi fajnie. Niesamowicie fajnie. I pracowało się też bosko, choć nie bezproblemowo. Bo jak to w Polsce: ktoś komuś czegoś nie przekazał, ktoś czegoś nie dopilnował, ktoś czegoś nie wiedział, ktoś coś nie... Ale to detale. Ten podziw, który mi zafundowano, wart był wszystkich pieniędzy świata.

Fruwam. Lewituję. Pół metra nad ziemią :)

sobota, grudnia 12, 2009

Pani Fotografik, kurna ją olek...

Za cztery godziny robię swoją pierwszą wielką sesję fotograficzną. Myślcie o mnie ciepło, bo tremę mam jak stąd do Chin i z powrotem.


Mnóstwo zdjęć, ludzie i pomieszczenia. Ja nie wiem, jak ja to zrobię. Dobrze, że mam statyw, bo łapy mi się trzęsą. Jeśli uda mi się zrobić choć jedno dobre zdjęcie (powinnam zrobić co najmniej dziesięć dobrych tak naprawdę), to je tu Wam pokażę.

Łomatko. Zejdę. Do tej 13. to ja po prostu zejdę z nerwów i będzie święty spokój!

piątek, grudnia 11, 2009

Kac. I kropka.

Kac. No. Ale ponieważ jestem nienormalna, to kac u mnie (poza zwykłymi fizjologicznymi objawami, jak u normalnych ludzi) - charakteryzuje się tym, że mam szampański humor...


Tak więc od rana mam super humor, bo wczoraj przyszedł do nas Marek Ch. i siedzieliśmy przy piwie do chyba trzeciej rano. Było super: gadanie, fotografowanie, wydurnianie się. Jak to my :)
Dziś więc, po czterech godzinach snu, wszyscy z wyjątkiem Pimpi mamy ciężko wypracowanego kaca. Czyli bardzo miły poranek.

Hasło na dziś, które wypisałam na ścianie: Aaale fajny dzień dziś będzie :)

No będzie, będzie... Musi ;)

czwartek, grudnia 10, 2009

Cała zadowolona...

...bo każdy by był. Net śmiga (znaczy śmiga w porównaniu...), od piątej rano już zdążyłam nadrobić zaległości.


Ponieważ ostatnio Wind odmówił posłuszeństwa (grzał się i wyłączał), więc musiałam zrobić pierwszą w jego 15-miesięcznym życiu reinstalkę. Poprzedziłam ją rozkręceniem urządzonka (a na ch... mi ta gwarancja!) i naprawą wiatraczka. Jednak jestem Genialnym Naprawiaczem. Nie warczy, nie grzeje się - szczęśliwi jesteśmy oboje (znaczy ja i Wind) jak dzikie norki.
Oczywiście - przy okazji reinstalki - straciłam to i owo, bo mimo zabezpieczeń bez tego się nigdy nie obędzie.

Ale teraz to się już nie powtórzy. Bo w trudnych dniach powolnego netu przeszukałam sieć i znalazłam coś naprawdę dobrego, skutecznego, działającego: DROPBOX. Polecam z pełnym przekonaniem, możecie klikać spokojnie, nic z tego nie mam ;) Instalujecie, konfigurujecie przez góra 5 minut i spokój na resztę życia.

poniedziałek, grudnia 07, 2009

Mikronet

Z tej euforii ponownego dostępu do sieci przekroczyliśmy limit przesyłu danych i teraz mamy za swoje. Do dziewiątego net z szybkością (z powolnością to się powinno nazywać) 30 kilo.

Grrr... będziemy ostrożniejsi na przyszłość, bo nic się nie daje zrobić.

To pa, do dziewiątego ;)

sobota, listopada 28, 2009

Bo kobieta to jest...

...córka psa...?

- Suka?
- Suka.

Nie będzie to tekst profeministyczny. Ja zresztą z powyższym też się nie zgadzam... Mam sukę i jest naprawdę wspaniała. Więc gdybym ja do kogoś "suko", to prawie komplement by był. Ale tak mi się skojarzyło z "Psami", bo tam jest m.in. o takich kobietach, jak ta, co spotkała mnie była wczoraj.

Ja rozumiem napięcia okołoklimakteryczne. Ja rozumiem wszechogarniającą frustrację. Ja w zasadzie rozumiem większość ludzkich zachowań, a przynajmniej staram się rozumieć.

Ale przenigdy nie zrozumiem głupoty ani zawiści. Ani połączenia głupoty, zawiści, napięć oraz frustracji skumulowanych w jednym i działającym przeciw mnie ciele (bo raczej nie umyśle) z furią tornado. Bo nie muszę tego rozumieć.

Nie muszę, więc nie rozumiem. Nie bo nie. Wypijmy za to. Na pohybel wszystkim. To jest dobry toast.

piątek, listopada 27, 2009

Zapomniałabym... :)

A "samyje importantnyje" ;)


Po pierwsze: Wzór Męża ma wreszcie komputer działający i net. Ciekawe (to tak szeptem), czy wygląd jego norki na tym zyska... Mam nadzieję, że tak i znów wtedy będziemy mogli kogoś zaprosić do domu. Nie tak, jak teraz.

Po drugie: dziś o 17:00 mamy kolejne cantryjskie spotkanie. W klimatycznej knajpie. Jutro opiszę, jeśli zdołam przełamać kaca :)

Szlag mnie trafia czasem, bo...

Wyobraźcie sobie... Otóż dwa dni temu przyszło zaproszenie na herbatę, ciasto i dyskusję dla Pana Doktora*. Na dyskusję o tym, co się będzie działo naprzeciw naszego domu. Pan Doktor wydelegował nas, bo jemu to zwisa (jest normalny i ma ważniejsze sprawy). Idziemy reprezentować.


Relacja w punktach, jak zawsze, gdy jestem przytłoczona:

1. K. wraca z pracy i mówi:
- Tam stoi policja...
- Pewnie pilnują... - bagatelizuję.
K. się przebiera, idziemy.

2. Rzeczywiście, policja. Wezwana przez "Panią Reprezentującą Administrację" (PRA). PRA zarzuca Młodym Inteligentnym Ludziom (MIL), że włamali się** na posesję.

3. PRA zarzuca MIL, że są: rosyjską mafią (sic!), niedoświadczonymi dzieciakami, włamywaczami, burzycielami porządku społecznego, złodziejami etc.

4. MIL (ponieważ nie wolno im tam już być) wynoszą stolik i krzesła na zewnątrz. Jest herbata i ciasto i impreza chodnikowa. PRA każe wynieść wszystko ze środka. Policja pilnuje, my sobie z lekka robimy jaja, pijąc marokańską miętę.

5. Zaglądają inni zaproszeni. Zdania są różne, od pozytywnych (rozpiętość wiekowa 30-60) do pana w wieku 65+, który ewidentnie ubliża MIL, a oni znoszą to z godnym podziwu spokojem. Ja bym sukinkotowi dała w pysk po pierwszym słowie i obecność policji nie powstrzymałaby mnie...

6. MIL wyprowadzają rzeczy, które tam przywieźli - papa do naprawy dachu, wykładziny, meble, cementy, lepiki i takie tam różne inne farby. Dzwonią po transport, bo ilości tego są wielkie. Osobliwi złodzieje... Wnieśli zamiast wynieść...

7. PRA występuje z moim ulubionym argumentem: ja mam rację, bo dłużej żyję! Ożeszty! PRA to niestety moje pokolenie. Jest mi wstyd, bo ktoś mógłby wrzucić nas do tego samego wora. Nieee!

8. MIL nie tracą dobrego humoru. My zresztą też. Radzimy, jak powinni się zabrać do rzeczy, aby nikt i nigdy już ich tak nie potraktował jak PRA.

9. Jesteśmy zaproszeni na Elbę***. A MIL chcieli zrobić na terenie pustej od lat posesji, na którą administracja nie ma pomysłu, fajne miejsce. Wyremontować, a później: netowa kawiarenka, działania artystyczne, freeshop. Nie chcieli na tym zarabiać, to miało być coś dobrego i niekomercyjnego.

10. Czemu tu nigdy nic sensownego nie można zrobić? Nie odeszliśmy od świata opisywanego przez Bareję. Ani o krok. A od '89 minęło ponad 20 lat... Nie. Znaczy lata minęły, ale świat się nie zmienił.


Przypisy:
* Pan Doktor - właściciel mieszkania, najlepszy z możliwych, a ja się w końcu na tym znam, bo mam bogatą skalę porównawczą.
**włamanie - nieadekwatne, posesja była otwarta, zamki nienaruszone.

sobota, listopada 21, 2009

Picasa

Ta Picasa to jednak ogłupia... Człowiek siada i na przykład robi coś takiego ;)


Edit: spokojnie, Najwspanialszy z Wymarzonych i tak dał te zdjęcia na NK, więc już nic nowego nie ujawniam... Fuk!
Posted by Picasa

piątek, listopada 20, 2009

Praca do sześcianu

Cisza tu u mnie, ale to z powodu zapracowania totalnego.


K. ciężko pracuje na zewnątrz, a ja w domu - po kilkanaście godzin przy komputerze. Śmieszne uczucie: gdy pracuję, to chyba działa adrenalina, bo jakoś wytrzymuję; ale gdy tylko skończę, to czuję, że boli mnie każdy kawałek ciała...

Wieczorem, kiedy już się walniemy do łóżeczka - wreszcie zmiana pozycji, co za ulga - możemy poczytać, pogadać, pokotłować się z Pimpi, pośmiać się razem, no i inne tam takie, jak to w łóżku ;)

Widziany z zewnątrz ten tryb życia jest niestety wyjątkowo mało medialny, stąd cisza na blogu. Ale nie martwcie się - bo w końcu ile można żyć tylko pracą? Coś wymyślimy, na pewno niebawem coś wymyślimy ;)

niedziela, listopada 15, 2009

Minęły dwa lata

Mamy dziś rocznicę - dwa lata temu po raz pierwszy spotkaliśmy się w realu; na spotkaniu cantryjskim, gdy jeszcze mieszkałam w Gliwicach.


Do rana wtedy gadaliśmy wszyscy, bardzo ciekawie i miło było; lecz gdyby ktoś nam wówczas powiedział, że za dwa lata my oboje będziemy małżeństwem z kilkumiesięcznym stażem... No, nie... W to nie uwierzylibyśmy :) A jednak... Życie czasem sobie z ludzi robi takie fajne jaja :)

Znów autoreklama

Tam po prawej jest możliwość zapisania się na listę dyskusyjną. Ona moja jest, właśnie założona, więc jeszcze pusta.


Sorry za to spamowanie, ale wiecie co? Dziesięć lat robiłam to (serwis kulinarny, strony etc.) za darmo. Czas to wreszcie zdyskontować. Inni zaczynali dużo później, zarabiali dużo wcześniej, ja nie i chyba już mnie to wkurzyło. Tak więc robię to i owo, co by zacząć właśnie dyskontować.

P.S. Pierwszego listopada Qiliada skończyła trzy lata, a ja nawet nie zauważyłam... No cóż, zauważyłam dziś :) Przy okazji pozdrawiam więc wiernych Czytelników :*

sobota, listopada 14, 2009

Stara strona na nowym miejscu

Przeniosłam stronę KULINARNY (stronę, nie blog) na nowe miejsce i mam zamiar ostro się za nią zabrać, choć po przenosinach na razie jestem lekko skołowana.


Nie zmienia to jednak faktu, że jak zwykle upajam się komfortem pracy z Google. Mam nadzieję, że niebawem opanują świat. System operacyjny już, o ile się nie mylę, miał premierę. Docs podmienią MS Office, a Chrome już jest najlepszą (w moim subiektywnym odczuciu) przeglądarką - inne włączam jedynie w celach testowych. I bardzo dobrze, jestem za. U nich przynajmniej zawsze wszystko działa.

No, ale ja już przestaję powoli działać... Dobranoc.

P.S. Chrome OS będzie miał premierę w przyszłym tygodniu.

czwartek, listopada 12, 2009

Misja

Jeju, jak ja to uwielbiam... Nie, nie - naprawdę uwielbiam, bez ironii to było :)

Cel misji: wyekspediować transportem lotniczym 5 osób i 100 kg bagażu z Yambio, West Equatoria, Sudan do Nairobi, Kenia.

Warunki: tanio, szybko, a lotnisko w Yambio wygląda tak:

środa, listopada 11, 2009

Ale bywa i dobrze... Part 3.

- Od kiedy piszę o tobie dobrze, a o sobie gorzej, to jakoś mi Matkowskiego nie wypominasz... - podwarkuję zgryźliwie.

- Bo piszesz prawdę i kooocham cię.
- Byś się wstydził, populisto - już nawet nie powarkuje, zgrzytam wręcz.
- No co, należy mi się za tamte jaja, co sobie ze mnie robiłaś... - urywa i patrzy na posłanie Pimpi - spójrz na misia!*
- Ja tego nie zrobiłam!
- Ja też nie!
- To Pimpi.

*Dzień Niepodległości, a duży pluszowy miś pokazuje klasyczne "heil" i myśmy tego nie zrobili. Albo miś, albo Pimpi. W każdym razie znamienne...

Ale bywa i dobrze... Part 2.

Moje porozumiewanie się z resztą świata jest raczej ubogie w słowa, bowiem polega głównie na wypowiadaniu "nie" w różnej intonacji.


Anioł A Nie Mąż mówi:
- Pójdziemy do Syrenki?
Ja odpowiadam:
- Nie.

AANM: Czemu?
J: Nie.
AANM: Coś nie tak?
J: Nie.
AANM: No to czemu?
J: Bo nie (ale się rozgadałam...).
AANM: Powiedz.
J: Nie.
AANM: To chodźmy, najwyżej wrócimy szybciej...
J: Nie, bo: nie mam fryzury, w co się ubrać, miałam zły dzień, ta kretynka nie zadzwoniła, a ty mnie nie rozumiesz, bo masz to w nosie i w ogóle zaraz skoczę z mostu, bo to wszystko jest bez sensu...
AANM: Rozumiem, to chodź do Syrenki, zaniosę cię, dobrze?
J: Nie (ale już po cichu to mówi i daje się zanieść; w trakcie niesienia coś tam mówi, ale na szczęście nikt nie zwraca na to uwagi).

Po powrocie:
AANM: Kładziemy się?
J: Nie.
(da capo al fine)

Widać po powyższym, że to naprawdę anioł, a nie zwykły mąż.

Ale bywa i dobrze...

Czasami, rzecz jasna.


Gotuję, lubię, staram się, głównie wymyślam nowości.

Mąż nad Mężami komentuje to według określonego schematu - gradacji pochwał (w nawiasach moje odczucia):

0 = dobre (czyli wpadka na maxa, może przestać gotować?)
1 = bardzo dobre (ujdzie, ale gdzie moja fantazja?)
2 = pyszne (no, rzeczywiście, niezłe, starać się nadal)
3 = kocham cię (rewelacja, tym razem mi się rzeczywiście udało)

Miło, nie? Szczególnie, gdy naprawdę nie jestem z siebie zadowolona.

Nie jest dobrze... Part 3. ;)

- To, jak mnie tu szkalujesz, słowo w słowo przypomina perypetie Myszy i Niedźwiedzia, tych Matkowskiego... - marudzi Anioł wśród Mężów.

- Powinieneś być szczęśliwy, Niedźwiedź to prawdziwy facet - archetyp faceta, a Mysza to prawdziwa, odpowiednia dla niego kobieta - archetyp tejże. - odpowiadam niewzruszona.
- No dobrze, to daj buzi...*
- Nie!*

* Taka rodzinna tradycja - zawsze na pytanie K., czy dam buzi, odpowiadam zbyt głośnym i przesadnym NIE!

Nie jest dobrze... Part 2. ;)

Po przemeblowaniu.


-Ale masz fajna norkę.
- Mam. - odpowiadam bez fałszywej skromności.
- Każdy by chciał taką mieć...
- Pewnie. Ale przecież masz swoją.
- Mam, ale komputer mi nie działa, to co to za norka... - marudzi najlepszy z mężów.
- I co, to tak zostanie aż do nowego komputera? - wnikliwie drążę.
- Tak, bo teraz to tam nie ma atmosfery do pracy.

Musimy szybko kupić ten nowy komputer, bo norka Męża Wzorowego wygląda jak... nie wolno używać słów, które byłyby adekwatne ;)

Nie jest dobrze... ;)

Otóż mąż mój najukochańszy, po zabronieniu mu przeze mnie dostępu do mojego bloga i zakazie "maziania" po nim, zaczął kombinować...


- Zrobię własnego bloga... - rozmarzył się.
- Świetnie - potaknęłam żywiołowo - A o czym?
- No taki tematyczny... - kontynuował dalej w tonie marzycielskim.
- O, a o czym tematyczny? - wyraziłam przesadnie entuzjastyczne zainteresowanie.
- No... o przemyśleniach Kota...
- Doskonały pomysł! - ten okrzyk był na wyrost, ale w końcu chodziło o bezpieczeństwo mojego bloga, więc byłam gotowa na wszystko.
- ...ale to dopiero jak będzie nowy komputer, a w nim net...
- Tak, tak, masz rację, jak tylko będzie, to koniecznie musisz - odparłam ochoczo z akcentem stepfordzkim.

Chwilowo qiliada jest bezpieczna... Uff ;)

niedziela, listopada 08, 2009

Marudzenie i cieszenie

Od czterech dni: raz od trzeciej, innym razem od piątej rano... komputer. Przerwy na posiłki, wieczorem pad i niemożność nawet patrzenia na małe, czarne i zazwyczaj bardzo lubiane przeze mnie urządzonko. Google (niech je Pan zaleje pomyślnością wszelką, bowiem kocham je miłością wielką) przez wakacje - czyli kiedy mnie nie było - wprowadziły rewolucyjne zmiany we wszystkich usługach. Najpewniej stopniowo, ale dla mnie, wskakującej w to dopiero teraz - nagle. I się uczę od nowa...


No, to pomarudziłam. Ale tak naprawdę, to bardzo się cieszę :)


A, właśnie, nie pochwaliłam się - w międzyczasie tak zwanym zrobiłam sobie dziurki w uszach (znaczy zapłaciłam komuś, aby mi zrobił) i przy okazji niejako nauczyłam się robić kolczyki, żeby robić dla siebie. I się udało. Mam takie, jakich nie ma nikt. Nie jedne, tylko ileś tam par. Mała rzecz, a cieszy ;)


Innych rzeczy też się nauczyłam, ale o tym będzie później.


K. w pracy jeszcze, zasuwa jak dziki, ale dzięki niemu właśnie powoli wychodzimy z dołka. Bo moja praca to jest - jeśli chodzi o zyski - niestety, ale trochę taka przyszłościowa raczej, grrr...



czwartek, listopada 05, 2009

Siedem honey moons za nami ;)

W związku z tym wczoraj było szampanskoje igristoje oraz prezent od nas dla nas w postaci powrotu do świata.


W związku więc z tym z kolei, dziś od rana przerzucanie ton poczty i inne takie - trzy miesiące bez pełnej obecności - uuu... Powroty bywają bolesne, ale damy radę ;) Dobra, czas wracać do przerzucania.

P.S. Jeden pozytyw - sadziliśmy, ze jesteśmy uzależnieni od netu. Te trzy miesiące pokazały nam jednak, że nie. Że nawet od Cantra nie. To chyba dobrze.

czwartek, października 15, 2009

Notka z BUW-u

Wszystko prawie w porządku, ale nie mamy netu. Damy znać, gdy się wreszcie ze wszystkim uporamy. Pozdrawiamy tych, co nas lubią :)

Qilia, Sasza i Pimpi

poniedziałek, sierpnia 03, 2009

Cztery miodowe miesiące...

...minęły, a raczej mignęły ;)


Wiele osób pytało, co z blogiem. Długo nie byłam pewna, ale już wiem - reaktywacja :) A teraz krótkie sprawozdanie z tych czterech miesięcy.

Z kryzysowych powodów musieliśmy zmienić trochę profil firmy i dopiero od jutra ją formalnie uruchomimy, tzn. wystawimy pierwszą fakturę (bo jeśli chodzi o produkcję, to już działa). Z tych samych kryzysowych powodów K. ciężko pracuje najemnie; na szczęście to już tylko przez trochę i niebawem będziemy pracować razem - u siebie.

Z Macedonii po dwóch latach wróciły Kasia i Alicja, zamieszkały wraz z Markiem bardzo blisko, bo w Ursusie. Miło jest mieć koleżankę niedaleko, tym bardziej, że - jak wiadomo - na nadmiar koleżanek nie narzekam ;)

Zaliczyliśmy kolejne spotkanie cantryjskie; nasze wspólne imieniny (bo okazało się, że jednego dnia w roku są imieniny K. oraz I. - więc pozmienialiśmy daty naszych dotychczasowych imienin); półurodziny Pimpi (skończyła 2 i pół roku - życie piesków jest tak krótkie, powinny mieć urodziny co pół roku, nie co rok).

Za trzy tygodnie czeka nas miła impreza - ślub W. (czyli mojego eks) z W. Odwiedzili nas oboje przed tygodniem, miło się gadało i czekamy na powtórkę, ale to chyba dopiero po uroczystości, bo przeprowadzka (nareszcie są po naszej stronie Wisły) i ślub to naprawdę dużo na raz - coś o tym wiemy ;)

O problemach, zresztą jedynie finansowych, zwyczajowo nie piszę, bo nie warto. Kasa raz jest, raz nie - ważne, jak jest między nami. A między nami jest tak, że te cztery miesiące uważamy za miodowe i sadzimy, że następne też będą takie. Za słodko? Coż, przepraszam... ;)

sobota, kwietnia 18, 2009

Cantr to fajna gra...

...no tak, bo:


1. Na jednym łóżku leży mój mąż - z Cantr, a jakże...
2. Na drugim nasz przyjaciel - z Cantr, a jakże...
3. Wieczorem wpadnie moj eksmąż - z Cantr, a jakże... (żeby zabrać nas na koncert kolegi, ten kolega nie jest z Cantr akurat, co w tej sytuacji jest prawie dziwne ;)
4. Wczoraj gadając, obgadaliśmy niemal całą polską ekipę cantryjską (i kawałek litewskiej oraz ułamek amerykańskiej), bo tak bywa, gdy się troje cholernych Cantryjczyków spotyka.
5. No nie wiem, jak można w tę grę nie grać - przecież wówczas nie znałoby się chyba nikogo.
6. Czyli dom wariatów jak zwykle...
7. A ten wpis poniżej... Tak jest jak się mąż do kompa dorwie, na konto wejdzie i sprawdza, czy się da coś napisać na żony blogu. Dało się ;)

wtorek, kwietnia 14, 2009

Podsumowanie z 1,6 tygodnia

Kocham Qilię!

K. :)

niedziela, kwietnia 12, 2009

czwartek, kwietnia 09, 2009

Just Married - part 1.

Krótkie sprawozdanie z "dnia zero", jak zwykle w stylu telegraficznym:


* pobudka o piątej rano, już od kawy narasta zdenerwowanie (no dobra - panika)
* wtulamy się w siebie na jednym fotelu, pijemy kawę i udajemy, że to zwykły dzień
* świadek czyli K2 miłosiernie zabiera Pimpi na spacer, my nadal panikujemy
* ja piszę na ścianie: help, ratunku, pomocy
* dosyć paniki - trzeba wyprasować białe koszule oraz
* wykąpać się, ubrać, wymaziać pyszczek, zamówić samochód, sprawdzić czy wszystko mamy
* pod pałacem: walimy po łyku whisky, palimy i opowiadamy sobie głupie dowcipy
* w pałacu: krótkie bitwy o Pimpi oraz rodzaj muzyki - zwyciężamy obydwie w mig
* ślub: z P. na naszych kolanach, uśmiechnięta pani kierownik dobrze się bawi wraz z nami
* nareszcie rozluźnieni, piwko w ulubionej knajpce, gadanie, zabawa, luz
* przenosimy się do drugiej knajpki, dalej się alkoholizujemy i wygłupiamy
* muzyka robi się ostra, więc K. odprowadza P. do domu i wraca na dalszy ciąg
* duży łysy wraca ze swoją połówka do domu, natomiast K2 idzie szaleć na parkiecie
* my oboje półleżymy objęci na kanapce, leniwie obserwując tłum
* wszyscy jesteśmy podrywani przez różnych, ale ich spławiamy
* do domu, nareszcie, bo padamy już ze zmęczenia, doba stresu za nami... Just married :)

poniedziałek, marca 30, 2009

sobota, marca 28, 2009

Nerwowe dni...

Już tylko albo aż tydzień. Wyjątkowo obfity w sprawy będzie ten czas, chciałabym go przeskoczyć, ale się nie da.


Małej udziela się nasze zdenerwowanie, wszyscy jesteśmy tacy podminowani. Poziom stresu na poziomie zejścia... Niech to się skończy nareszcie, niech będzie spokój i normalność...

niedziela, marca 22, 2009

Wiosna :)

Pierwszy dzień wiosny uczciliśmy pod hasłem "dla każdego coś miłego".


W praktyce wygladało to następująco...
Zaczęliśmy od wizyty u Jimmy'ego, gdzie my wypiliśmy po jednym grzanym (za odchodzącą zimę) i jednym zimnym (za nadchodzącą wiosnę) piwie, a Pimpi opchnęła jak zwykle porcję kebaba.
Mało nam tego jednak było, więc - skuszeni słońcem - poszliśmy nad Wisłę. W kieszeniach po puszce piwka i tuptamy. Niestety, słoneczko słoneczkiem, ale nad Wisłą zimny wiatr hulał, więc piw nawet nie otworzyliśmy... Za to P. miała furę patyczków do ganiania za nimi, a K. wszystko dokumentował, przy okazji zapoznajac się z nowym aparatem.
Zmarznięci wróciliśmy do domu i znów było piwko... No, co? Tylko dlatego, aby się nie przeziębić tej wiosny ;)

poniedziałek, marca 16, 2009

W telegraficznym skrócie

1. Mamy już firmę, nadspodziewanie sprawnie udało się ją założyć.

2. Lista spraw do zrobienia ma już długość... a tak z półtora metra chyba.
3. Lista spraw miała dwa metry, więc jednak sporo już zrobiliśmy.
4. Wczoraj usiadłam do mojej super maszyny, aby ją oswoić - nooo, niezły sprzęt.
5. Nie szyłam od lat, ale okazało się, że to jak z jazdą na rowerze - tego się nie zapomina.
6. Znów nas czeka krótkie rozstanie - nie lubimy bardzo, ale trzeba.
7. Uganiamy się za forsą, na razie bez spektakularnych rezultatów, niestety.
8. Pomimo problemów (patrz: pkt 2, 6, 7) z uśmiechem czekamy na wiosnę oraz z niecierpliwością na "godzinę zero".

piątek, marca 06, 2009

Szczęściarze z nas :)

Mieliśmy przez kilka dni bardzo sympatycznych gości i - pokazując im atrakcje stolicy - zajrzeliśmy wczoraj do takiej miłej, zaprzyjaźnionej knajpki na terenie "Zagłębia Dobra". Ponieważ ja znam tam właścicieli, obsługę i stałych gości, tak więc oni wszyscy zostali na wstępie poinformowani o naszym ślubie.


Po zwyczajowych gratulacjach nastąpiły pytania, między innymi o datę, a gdy ją wymieniliśmy, współwłaściciel lokalu zrobił zaskoczoną minę...
- Kiedy???
- No czwartego czwartego...
- Ale numer! To macie u nas w prezencie ślubnym darmowe przyjęcie.
- Nie, no... Nie żartuj, zniżkowe to jeszcze, ale przecież nie możesz nam fundować całości.
- Mogę, bo i tak miałem was zaprosić, bo dokładnie tego samego dnia są urodziny D. (tu wymienił nazwę lokalu)!
- Dzięki, Marcin! Cudowny jesteś!

Nazwę kamufluję i ujawnię dopiero po fakcie, bowiem mam w pamięci ostrzeżenia naszej najulubieńszej studentki medycyny ;)

poniedziałek, marca 02, 2009

"...czy już rozdajecie autografy?..."

Nasza najulubieńsza studentka medycyny była uprzejma wygłosić powyższe pytanie i jednocześnie stwierdziła, że czuje się niedoceniona, bo jej nikt o nas nie nagabuje. Uspokoiliśmy ją zapewnieniem, iż nasza przyjaźń jest tak zakamuflowana, że żadna z fanek mojego narzeczonego o niej nie wie i to wszystko dlatego... ;) No, ale czy ja nie mówiłam, że to dom wariatów?


Niech już będzie ten czwarty, a najlepiej to niech już będzie noc z czwartego na piąty, bo wtedy wszystko się unormuje nareszcie.
Nasza najulubieńsza studentka medycyny wygłosiła bowiem (aby nie prorocze!) słowa: po jaką cholerę podałaś datę i miejsce, jeszcze ci jakiś rejtan w spódnicy, z odkrytą piersią, zagrodzi wejście do urzędu, żebyś tylko S. nie zaobrączkowała. Odpowiedziałam, że przecież godziny nie podałam. Na co ona: takie to i dobę mogą czekać... O, mamo, nie!!! ;)

Post scriptum: S. i K. to ten sam człowiek. S. to nick, a K. - imię. Mam w zasadzie same wady, ale bigamistką nie mam zamiaru zostać.

sobota, lutego 28, 2009

Stateczni, hmm...

Do K. z okazji urodzin z dalekiego grodu Kraka:

Od wczoraj jestem ojcem. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Już wiem, że się żenisz; to dobrze, że się ustatkowałeś.

Hmm... No cóż, nie zna mnie i nie może wiedzieć tego, że K. był znacznie bardziej ustatkowany w okresie najdzikszego młodzieńczego buntu, niż będzie teraz - po ślubie ze mną. Być moim mężem - to nie jest tożsame z byciem ustatkowanym. Ups...

Welcome To The Jungle ;)

Wcześniej wspomniane przeze mnie pijane zdjecie mojego narzeczonego uczyniło większe spustoszenie w serduszkach Cantryjek, niż mogliśmy się spodziewać...


Dzwonią więc sierotki do niego, zagadugadują, mejlują zawzięcie... Czy to nie za wcześnie? Czy jest pewien? Czy aby na pewno tak ma być?
No, łzy wzruszenia zalewają mi oczy, a w myślach przepowiadam sobie listę tortur i tak się zastanawiam, czy lepsze bedą wyrafinowane made in China, czy też - równie skuteczne, choć prymitywne - Specnazu. Mieć gwiazdę za męża, to być czujnym i gotowym na wszystko, czyż nie?

No nic, panienki w końcu przeboleją zubożenie rynku matrymonialnego o jednego, całkiem atrakcyjnego faceta, a my znajdziemy sobie nowy powód do żartów. Ostatecznie nie tylko ta sfera życia jest zabawna ;)

Wyrwane z kontekstu

Parę takich sobie ciekawostek z ostatnich dni.


* Jesteśmy pod dużym wrażeniem profesjonalizmu pani z urzędu stanu cywilnego. Zero zdziwienia, ba - nawet tego charakterystycznego błysku w oku nie było. Zupełnie jakby codziennie miała po kilka takich par, a przecież to niemożliwe... Poszliśmy z nastawieniem na walkę, a wyszlismy zdziwieni; brawo dla tej pani ;)
* Piękne obrączki wybraliśmy, oksydowane na czarno, z kropelką złota. Teraz "tylko" trzeba znaleźć na nie kasę...
* Rozmowa z Jimmy'm, który opowiada nam, co poda na imprezie... On roztacza wizje, a my: Jimmie, pliiiz, pamiętaj o naszych kieszeniach... Kryzysowi narzeczeni, kurczę...
* Wczoraj na GT tekst miesiąca: bardzo ci dziękuję, bo dzięki tobie odzywają się do mnie dawno nie widziani znajomi, aby spytać - za kogo ona, do cholery, wychodzi?
* W trakcie tejże rozmowy drugi tekst: będziecie pierwszym cantryjskim małżeństwem. Nie wierzymy, bo to raczej niemożliwe, żeby za oceanem nie było takich par. Ale w polskiej strefie... Kto wie, może i tak. Fajnie. Tyle tylko, że Cantr nie działa.
* A tak w ogóle, to dziś są urodziny K. Miłosiernie nie napiszę które, bo i bez tego poranne godziny przedwiośnia sprzyjaja występowaniu zawałów ;)

środa, lutego 25, 2009

"...kocham cię, prawie-żono ty moja..."

No, to już wiemy. Pałac Ślubów na Placu Zamkowym, czwartego czwartego, potem imprezka na Tamce u Jamila :)

sobota, lutego 21, 2009

...to rozstania i powroty...

K. znów na wyjeździe, ale to już na szczęście ostatnie egzaminy i jutro wieczorem wróci. Nie lubimy tych rozstań, choć powroty są bardzo miłe ;)


Jeszcze nie ustaliliśmy daty naszego "tak", bo okazało się, że brakuje jednego dokumentu, który właśnie jest w trakcie przesyłania, więc jakoś tak w połowie tygodnia dopiero pójdziemy do ratusza.

P., czyli drugi świadek (ten duży) wytatuował nam na ramieniu po kropeczce (wiosną w tym miejscu będzie coś wiekszego). Jak on to ślicznie i profesjonalnie zrobił, myk myk i już, według najlepszych wzorców "spod celi" :)

Tyle nowości, a teraz wracam do aktywnego czekania na K. Polega to na tym, że wynajduję sobie jak najwięcej zajęć, nawet tych zupełnie zbędnych, gdy niezbednych już brak. Dom na tym niewątpliwie zyskuje...

poniedziałek, lutego 16, 2009

Bezboleśnie

No to jesteśmy po ważnych (poważnych) rozmowach - rodzice K., jego najlepszy przyjaciel, jednocześnie przyszły świadek na naszym slubie. Przeszło gładziej i aksamitniej, niż się spodziewaliśmy. Albo tyle w nas determinacji, albo wcale nie jesteśmy aż tak oryginalni w poczynaniach ;)


Nieistotne - ważne, że ważne za nami. Dziś spotkanie z drugim świadkiem, ale to już czysta rozrywka - 190 cm wytatuowanego ciała zniesie wszystko, tym bardziej, że kryje mojego najlepszego przyjaciela.

K. wrócił po piątej rano, teraz śpi z wtuloną w siebie Pimpi. Trzydzieści osobnych godzin minęło - jak dobrze znów być razem.

niedziela, lutego 15, 2009

Wracaj już (nie na temat)

Ciężko jest być tu, gdy ktoś inny załatwia sprawy kilkaset kilometrów dalej, a te sprawy dotyczą nas obojga. Tu będąc - nie może się nic. Może się czekać, czytać sms-y, odpowiadać na nie; można się denerwować, wariować, ale tak naprawdę i tak nie można nic zdziałać. Frustrujące.


Z drugiej strony, tej lepszej - świadomość, że mozna się nie martwić - bo cokolwiek się stanie, on zrobi to dobrze, zrobi najlepiej, jak się - w tej akurat sytuacji - da.

Z mężczyznami jest jak z arystokracją.
No tak. Bo jedni rodzą się z tytułem. Inni go kupują.
Jedni rodzą się mężczyznami i potem już tylko dorastają, inni - mając lata i płeć zatwierdzoną, muszą długo mężczyznami się stawać. Szczęśliwe kobiety to te, które mają mężczyzn z urodzenia, a nie z nabycia przez nich umiejętności takowych...
Jestem szczęśliwa.

wtorek, lutego 10, 2009

Narzeczeni

...od jakiejś godziny juz oficjalnie, ale nie matrwcie się - na krótko, bo nie zamierzamy tym stanie długo funkcjonować. Zgromadzenie papierów kilka dni zajmie, potem miesiąc urzedowego odczekiwania... No i tyle. Będzie skromnie, szybko, bez fet - nie stać by nas było na nic wielkiego. Szczęśliwi. Jak to narzeczeni... ;)

poniedziałek, lutego 09, 2009

Początki

Dopasowanie się do wspólnego zamieszkania przebiegło bez żadnych problemów. Inna sprawa, że tego się spodziewaliśmy. Nie jesteśmy konfliktowi, ani bałaganiarscy, ani też zbyt pedantyczni. Rytm dobowy mamy podobny, upodobania też. Łatwo poszło :)


Teraz myślimy nad resztą. Praca, interesy, plany, projekty - przyszłość jednym słowem. Nie było na to wcześniej czasu, a teraz z kolei zrobił się najwyższy. Tak więc praca koncepcyjna w pełnym wymiarze i w dodatku w niedoczasie.

Cóż więcej? Hmm, pierwsze zetknięcie z niemiłą rzeczywistością mamy za sobą, wyszliśmy z niego zwycięsko. Jeszcze wiele takich zetknięć (a moze raczej zderzeń?) nas czeka, ale to wkalkulowaliśmy na starcie, więc ani dziwi ani boli. Poza tym same pozytywy, w ilości większej od spodziewanej. Bilans - póki co - na zdecydowany, duży plus. Tak trzymać ;)


piątek, lutego 06, 2009

No, nie...!

Wiecie co, jak człowiek z kimś zaczyna mieszkać, to się w zasadzie wszystkiego można spodziewać, prawda? Moze nie tyle wszystkiego, co jednak wielu różnych rzeczy. No, należy się spodziewać, tak dla higieny psychicznej. I to jest normalne.


Ale tego, to się jednak w najdzikszych nawet dywagacjach na temat przewidzieć nie dało. Może mam za mało wyobraźni...

Otóż sytuacja od środy przedstawia się tak, że rywalizuję z własną, wychowaną przeze mnie psicą o mojego mężczyznę. Stwierdziła bowiem, że szanse obie mamy równe, a ona też go kocha i niech on wybiera...

Z jednej strony, to K. jest raczej biedny. Woli bowiem kobiety na dwóch nogach, ale w żadnym razie nie chce ranić tych na czterech. Z drugiej - żyje jak basza turecki, a dwie panie zabiegają na różne sposoby o jego względy, więc aż tak biedny nie jest.

Mała dąży do trójkąta międzygatunkowego, my oboje jesteśmy przeciw - dom wariatów :)

P.S. A tak przy okazji... Nie wiemy, jakim cudem udało nam się ze sobą spotkać, ale jesteśmy bardzo szczęśliwi, że jednak się udało i że jesteśmy i że mamy nadzieję być.

środa, lutego 04, 2009

Beginning of the story?

Jak teraz tak na to patrzę, to wcale nie było tak, jak się wydawało.

Bo wcale nie zaczęło się od Nowego Roku. Dużo wcześniej. Zaczęło się od zdjęcia niepokornego faceta o złym i trochę pijanym spojrzeniu. Często do tego zdjęcia wracałam, bo miało w sobie coś przyciągającego, intrygującego... Czy wiesz, że to było prawie trzy lata temu?
Potem było to z PD, nieoczekiwane znalezienie się po tej samej stronie barykady.
Jeszcze później, wreszcie - spotkanie. "Czy będzie można tu zapalić?" Westchnienie ulgi z mojej strony. Jasne, nawet należy, wreszcie jakaś bratnia dusza. Teraz już nie palisz - to inna sprawa. To było prawie 15 miesięcy temu...

Na tym spotkaniu, nie wiem czy pamiętasz, ale inni raczej milczeli. Rozmowa - to był głównie dialog między nami dwojgiem, a reszta się przysłuchiwała. Zaskoczyła mnie wtedy mała, która wybrała Ciebie spośród nas wszystkich, aby bezpiecznie przytulona, zasnąć. Psy są mądre intuicją, a ja wierze jej ocenom.
Została zresztą wierna swojemu wyborowi - rywalizuje teraz ze mną o Twoje uczucia.

Potem były listy, najpierw w sprawach technicznych i później, już te bardziej osobiste... Propozycja: musimy się spotkać na piwo. Byłam bardzo za, ale czas mijał i nic się nie udało wykroić z niego. Szkoda, bo chciałam.

Cholera, właśnie przejrzałam logi z GG. Nasze podświadomości już wtedy wiedziały. Tylko my posługiwaliśmy się rozumem. Bo tak nas wychowano...

Zanim przyszedłeś, przygotowywałam się jak małolata na pierwszą randkę, Tomek się śmiał, więc rzuciłam wszystko w kąt i stwierdziłam, że będę taka jak zawsze. A potem spacer po północy nad rzekę... Powiedziałam, gdy patrzyliśmy na oleiście czarną wodę, że nie zapomnisz nigdy tej chwili. Odpowiedziałeś, że ja też.

Nie wiem, czemu potem tak to wyszło, że razem poszliśmy na zakupy i wtedy z rozpędu (bo zimno było jak cholera) do mojej knajpki. Nie wiem, skąd wziął się dalszy ciąg, zwierzenia i ta cała reszta. Szczególnie reszta...
No, to tak to wyglądało z mojej strony, kochanie.

Godzina zero...

Jasne, że się denerwuję, że się obawiam, że się niepokoję (chyba każde z tych słów mogłoby się kończyć na -my, ale przecież piszę tu tylko za siebie).

Spotkania - gdy za mało czasu i za mało siebie nawzajem - zawsze są wspaniałe, a wszystko jest piękne. Bycie razem to jednak zupełnie co innego - to zawsze starcie dwóch odrębnych osobowości, nauka kompromisu i dążenie, aby suma z dodawania jednego "ja" do drugiego "ja" wyniosła "my" - co wcale nie jest takie proste do uzyskania...

Oprócz lęku jest jeszcze cicha radość i nadzieja na nowy, wspaniały świat. Obietnice składane samemu sobie, że będzie się lepszym i nic się nie spieprzy, bo przecież już tyle się wie. Naiwność początków... Ale gdyby nie było tej naiwności, to co zamiast? Nic nie robić? Zaryć się w samotność i pić? Czy też zastrzelić się od razu, bez tych wstępów?

Godzina zero już niebawem. Niech Bóg uchroni nas od egoizmu - na poczatek wystarczy ;)

A teraz coś do śmiechu.
Umawiamy się wcale nie w domu, lecz w kawiarni. Dlaczego? Otóż musimy natychmiast odbyć naradę na poważny temat i skonsultować pomysły z naszym doradcą. To trzeba zrobić szybko. No, ale czemu nie w domu? A temu, że:
- To gdzie się spotykamy?
- A gdzie będzie dla nas najlepiej?
- Zależy. Bo wiesz, dla nas to lepiej w domu, ale dla rozmów to zdecydowanie w kawiarni...
- No tak. Dawno się nie widzieliśmy. To rzeczywiście lepiej w kawiarni. Tam będziemy się musieli przyzwoicie zachowywać :)

piątek, stycznia 30, 2009

Plus-minus

Newsy o powyższej wymowie, czyli jak to zwykle w życiu bywa. Zacznę od minusów, a potem bedą plusy.


- jestem chora, chorsza, najchorsza... (poszłam wczoraj do lekarza i biorę antybiotyk, co przy moim wstręcie do tego typu akcji przekłada się na to, że musiałam się już poczuć prawie umierająca)
- kasa mi potrzebna (ale nowość)
- w interesach wszystko stoi, za to ja leżę (czy to wymaga komentarza?)
- tęsknię i czekam (nie cierpię tęsknoty i czekania)

+/- małe puchate Pimpi skończylo dziś dwa latka (minus dlatego, że nie będzie urodzinek - a miały być huczne - bo pani psa leży i zdycha)

+ biorę te paskudztwa, więc zakładam, że chyba jednak wreszcie zaczynam zdrowieć
+ powoli nabieram energii, udało mi się przespać noc i może nawet dziś uda mi się coś zjeść
+ tęsknić i czekać będę już tylko przez pięć dni
+ za pięć dni będę zdrowa, szczęśliwa i urządzimy już we trójkę zaległe urodziny puchatej

Widzicie więc, że jak to u mnie, pół na pół. Mam nadzieję, że po czwartym lutego szala plusów zacznie powoli, lecz stale i konsekwentnie przeważać.

P.S. Dziś rano zadzwoniła moja mama i w pewnej chwili powiedziała mi coś mile zaskakującego:
- Wiesz, od kiedy z nim jesteś, to masz zupełnie inny głos przez telefon. Przedtem miałaś taki matowy, a teraz masz szczęśliwy.

sobota, stycznia 24, 2009

Tyle w temacie...

- Uprzedzałam, że wygladam jak zombie. W dodatku piłam, więc jestem pijanym zombiakiem...

- Kocham cię i w ogóle tego nie zauważyłem.

poniedziałek, stycznia 19, 2009

Dobrze...

Magiczny znak na Twoim ramieniu... Pies, który cichutko oddycha, jakby nie chciał spłoszyć chwili, leżąc między nami. Aż tyle uśmiechu i tak mało łez. Muzyka, której wcześniej nie znałam. To, że te same miejsca w filmach nas bawią. I to, jak na mnie potrafisz spojrzeć. I że punk's not dead ;)

Dobrze, że jesteś.

niedziela, stycznia 11, 2009

Miłości naszego życia

Rozmawiałam wczoraj z M. Ma kobietę i jest szczęśliwy. Jak to dobrze, że po naszych zawirowaniach wreszcie oboje dobiliśmy do przystani, które wydają się być wymarzonymi. Inna sprawa, że gdy powiedziałam mu, z kim jestem, to się... no bardzo, bardzo był zaskoczony. Ale ja przecież polegam na tym, że jestem nieprzewidywalna, czyż nie?

sobota, stycznia 10, 2009

Eclesiastes

Są dni tęsknoty i dni odliczania. Są dni smutku samotności i dni radości z przewidywania przyszłych zdarzeń.


To mógłby być Eklezjasta, ale nie - to jestem ja.

wtorek, stycznia 06, 2009

Coś się kończy...

...i, jak to zwykle w życiu bywa, coś się może i niebawem zacznie, coś zupełnie innego...


Na razie przede mna czas oczekiwania i zajmowania się rzeczami równie koniecznymi, jak niemiłymi. Też bywa.

niedziela, stycznia 04, 2009

Dziwnie

Człowiek czuje się dziwnie... Będąc pierwszy raz - od dawna - szczęśliwym i pierwszy raz - od dawna - majac nadzieję. Czuje się dziwnie, boi się tak czuć, a jednocześnie bardzo chce się tak czuć. Dziwność do sześcianu.

czwartek, stycznia 01, 2009

Wczoraj...

...było ciekawie :) A to krótkie, niejasne streszczenie, z którego raczej nic nie zrozumiecie poza tym, że było ciekawie ;)


* zemsta na babci za karolinkę
* zakaz szerzenia treści faszystowskich
* emo jako element jednoczący hippisów, punków i skinów
* bądź jak emo - potnij się nożem do masła
* efektywne wykorzystanie łokci w tańcu pogo
* because I got high przegłosowane jako najlepsze życzenia
* jak to drzewiej, za kibolskich czasów, bywało...
* syrenka na cokole, pies też, na tym samym
* a rzeką płynie kra
* a pod domem policja czuwa, abyśmy rozrabiali bezpiecznie
* na skłotach sprzedają fajne rzeczy
* kiedyś to były blanty, a teraz... trzy szczypty i fruwasz
* spoko, mam jeszcze trzy życia
* trzeba sprawdzić, bo dokuję do tego statku
* a pamiętasz te kilki... klikowałaś... ja też... to były czasy
* głupie psy boją się fajerwerków, mądre - pogo
* chyba, że też nauczą się tańczyć i wtedy nie boją się już niczego
* a świece za tych, co odeszli
* po co taki nóż... jak to po co... do obcinania nitek... też
* a jeśli w tym pociągu siedziałaby pana matka...
* moja matka siedzi w australii
* a tak w ogóle, to wcale nie siedzi
* walc angielski, tango i pogo - to w zasadzie na jedno wychodzi
* to nieprawda, że pimpiak nie lubi techno
* lubi, jeśli jest na parkiecie
* niektórzy siedzą w auszwicu, ale mogą całować na odległość
* obóz pracy jest lepszy, niż areszt, bo można oglądać wiosnę
* a właśnie, gdzie - do cholery - jest ta wiosna, już powinna być
* a w sobotę idziemy na skłota nawiązywać kontakty biznesowe
* ale śpimy pod trzema kołdrami, żeby każdy miał własną
* tylko pimpiaczek ma wszystkie i tak jest sprawiedliwie

I wcale nie mam kaca :) Było zaje... naprawdę ciekawie :)