Dokarmianie przez klikanie

sobota, grudnia 25, 2010

Jaki to był film?

Też z wczorajszego wieczoru.
K. i P. integrują się na miękkim podłożu i słyszę trawestację cytatu z lubianego przeze mnie filmu, a brzmi to tak:

- Uszka, oczki, nosek, ogonek, brzuuusio. Piesek.

To chyba już wiecie, jaki to był film :) Wiecie?

Wigilia ;)

Koty, zakręcone pracą i przyzwyczajone do robienia zakupów w ostatniej chwili, zostały wczoraj popołudniu jakże niemile zaskoczone...

Wszystko pozamykane, gdzie niegdzie transparent: Kotom spóźnialskim mówimy precz! ;) Udało się kupić wódkę. Dobrze, że aż tyle. Koty zostały więc z tym, co w domu... Czyli opcja może nie tak, że "w naszej lodówce nie znajdziesz nawet lodu", ale niewiele lepiej.

Ale Koty nie po to są twardymi Kotami, aby się łamać z takich durnych powodów. Tak więc wczoraj, jedząc rybki z puszki i karmiąc Pimpi granulkami Franza, podśpiewywały sobie wesoło: Za to mamy wódkę!
Podobnie, gdy konstatowały, że kończy się masło i nie ma ulubionej kawy: Ale jest wódka!

Nie powinien więc absolutnie was dziwić fakt, że gdy K. uczył Pimpi, co ma mówić o północy, to wyglądało to następująco:
- Pimpi, powtórz - wóód-kaa. Wódka. Nie, nie dawaj mi teraz buzi, powtarzaj za mną: wód-ka...

I wam też życzę bardzo, bardzo wesołych świąt :) Buziaki wszystkim!

P.S. Po opublikowaniu przeze mnie tego posta na fb,  znajomy mnie zapytał, czego powtarzania Franz był uczony. Odpowiadam: niczego, ponieważ żaden myślący człowiek nie próbuje wytresować kota.

poniedziałek, grudnia 20, 2010

Fajną książkę wczoraj czytałam...

...momenty były ;)

Dostałam w prezencie - coś wspaniałego, dosłownie wspaniałego, bo ta książka to "Historia smaku" Bryana Bruce. To jedna z tych pozycji, gdzie chciałoby się, aby autor tak nawijał przez sześćset dużych tomów, a nie przez przykrótkie dwieście stron formatu zbliżonego do B5. To niesprawiedliwe, bo ledwie się rozkręciłam, a tu już koniec :(

Polecam z całej duszy, kupujcie bez wahania. Wiele z informacji tam zawartych było mi już znanych, ale przynajmniej drugie tyle to rzeczy nowe, o których nie wiedziałam, co dobrze świadczy o poziomie merytorycznym, bo wiecie przecież, że staram się być z kulinariami na bieżąco i wiedzę na ten temat mam zdecydowanie powyżej przeciętnej, więc zaskoczyć mnie czymś nie jest łatwo.

Czyta się wspaniale... gawędziarski styl, humor sytuacyjny, no... Tylko jedna uwaga - podczas czytania takich książek musimy mieć pod ręką coś do pogryzania, bo w przeciwnym wypadku pożremy się od środka... No to już: miska pyszności, ciepły pled i czytamy :)

niedziela, grudnia 19, 2010

Bo najfajniejsze...

... są dowcipy sytuacyjne ;)

Czas i miejsce akcji: wczorajszy wieczór, u nas. Przychodzi przyjaciel - na śledzie i w celach ogólnotowarzyskich. Różne ma dla nas wziątka,  między innymi rum. Ale zastrzega, że on nie będzie tak za bardzo pił, bo prosto od nas idzie do pracy.

Zasiadamy sobie wszyscy w pokoju, Mąż Zjawiskowy zgłasza się do zrobienia herbaty z rumem, wychodzi do kuchni, po chwili wraca. Stawia kubek przede mną, drugi przed sobą. Czekamy na ciąg dalszy, ale nie jest przewidziany, bo MZ siada. Mnie i przyjacielowi oczy wychodzą z głowy prawie zupełnie, miny po prostu mamy bezcenne...
- A X. nic nie dasz?! - wykrztuszam w końcu.
Zdziwiony MZ:
- No przecież mówił, że nic nie będzie pił...
X:
- No tak, ale nie aż do tego stopnia...

sobota, grudnia 18, 2010

Duszoszczypatielnyj

Na fb coraz więcej nawoływań o chociażby domy tymczasowe dla kotów, którym tak trudno przeżyć mrozy skuwające nasz świat. Prosi się i robi się akcje mające zwierzakom dać choćby trochę jedzenia i kawałek koca.

Tak od siebie to powiem, że klikam na wszystko, co służy pomocy tym bezdomnym stworzeniom, bo gdzieś w środku czuję się winna, że mogę dać dobry i spokojny dom tylko dwojgu. Że może mogłabym jeszcze czemuś trzeciemu, ale wtedy włącza się rozsądek z suchą informacją, że nie mieszkam u siebie i że ta chwilowa stabilność to nic pewnego i wzięcie sobie na łeb kolejnej odpowiedzialności nie jest dobrym pomysłem.

Za kilkanaście dni minie rok od czasu, gdy złamaliśmy się wewnętrznie i wzięliśmy Franza. Jedynaczka Pimpi nie kochała go od początku, nie pokochała przez ten rok i prawdopodobnie nie pokocha już nigdy. Z wzajemnością zresztą... Ale zwierzaki to na szczęście nie ludzie. Wypracowały sobie jakiś tam konsensus, daleki od oczekiwanej sielanki, ale jednak i... I przeżyliśmy jakoś szczęśliwie ten rok; nie sądzę też, aby kolejny miał być gorszy.

Dać dom jest trudno. Dać spokój i szczęście - niewyobrażalnie trudniej. Ale warto zaryzykować, nawet gdy sam pomysł nie wydaje się z początku być zbyt mądrym. Jest bowiem ogromna szansa, że jeśli intencje będą dobre, to się jakoś tam samo poukłada.

Myśleć, myśleć. Po to to napisałam.

sobota, grudnia 11, 2010

Kanapowo

Siedzą sobie K. i Q. i Pimpiak na kanapie.

Franz przyłazi ze stanowiska płoszenia gołębi (na parapecie) i wciska się na fajną kanapową miejscówkę przy K. Na to K. czule:
- O, kiciuś! Przyszedłeś do pana, bo ci smutno?
Q.:
- Akurat, pupa mu zmarzła, to przylazł. Przecież on ma uczuciowość młotka. Pięciokilowego...

Pimpi psychicznie nie wytrzymuje sąsiedztwa i schodzi z kanapy. Po sekundzie Franz też schodzi z fajnej miejscówki. Błąd, bo Pimpi wraca na włości, uprzednio zaganiając Franza na jego biurko. Zestresowany F. uzupełnia kalorie (akurat, zestresowany, phi) i wraca na posterunek płoszyciela gołębi, choć one od dawna już śpią.

P.S. Policzyliśmy ostatnio posłania F. Wyszło nam 16. Policzyliśmy ponownie, bo nie chciało nam się wierzyć... Wyszło 17, bo właśnie zdążył wynaleźć kolejne, gdy tak sobie liczyliśmy.
P.P.S. Ostatnio pokazałam K. zdjęcia kota. Reakcja: No, kot i co z tego? Ja: Ale to Franz. K: Żartujesz! Przecież to jakiś smutny kot, nie Franz! (to były stare zdjęcia F. sprzed roku - chyba jednak trochę się zmienił ten pięciokilowy młotek ;).

Już lepiej

Wczorajszy dzień był: rozczarowujący, nieudany, śnieżysty, bez żadnych plusów, upierdliwy pod każdym względem, beznadziejny i za długi.

Takie dni wkurzają mnie głównie dlatego, że nie mam wpływu na to, co się wydarza. Co mi z tego, żem punktualna do bólu, skoro w firmie Z. czegoś nie przewidziano, za górami za lasami - panienka X. zwleka z kasą od września, a z kolei kilka ulic obok - panu Y. termin się wydłużył. To jak śnieg - na to się nie poradzi i tylko można się bezsilnie i nieefektywnie wściekać i wraca się do domu bez chęci do czegokolwiek...

Dziś już na szczęście lepiej, nie jakoś tam bardzo lepiej - trochę lepiej, bo przynajmniej nie traciło się czasu na rzeczy nieudane, a zamiast tego zrobiło się to i owo od rana. Mam nadzieję, że do wieczora zrobi się jeszcze więcej.

"Na pohybel wszystkim. To jest dobry toast, za to z tobą wypiję."