Dokarmianie przez klikanie

środa, września 26, 2007

Z życia stworka

Zwierzątko ma się dobrze, przestało rosnąć - co bardzo mnie cieszy, bo jednak chciałam małego pieska, jest już w pełni ukształtowanym fizycznie stworkiem. Tak wyglądała przedwczoraj na popołudniowym spacerze:


Charakterek też jej się ukształtował i to na taki, jakiego zapowiedź prezentowała od zawsze: zadziorna, niezależna, dominująca i bardzo wesoła. Urocze, choć czasem trudne do zniesienia... Zaczęły się pierwsze kłótnie z innymi suczkami, psy lubi, ale w razie czego też nawarczeć i ugryźć potrafi (może nie tyle ugryźć, co kłapnąć ostrzegawczo w powietrzu - takie ostatnie ostrzeżenie). Kocha wszystkich ludzi - małych i dużych, uwielbia zabawy z patyczkami - teraz przestawiamy ją na piłkę tenisową - i oczywiście smakołyki, ale to nic oryginalnego :)

Na smyczy mimo kolczatki chodzi jak pijany zając trenujący slalom. Ma bardzo miękki, coraz dłuższy włos, więc trzeba ją czesać dosyć często, a żeby operacja w ogóle się powiodła - przekupywać smakołykami. Nie jest już szczeniakiem, lecz nadal budzi sympatię i wszystkim się podoba. Czasem jest słodka, czasem okropnie rozrabia, ale średnia odczuć to: udał nam się stworek :)

sobota, września 22, 2007

Relatywizm kasy...

Tia, kochani... W życiu są niestety dwie strony barykady... Płacący i opłacani.

Wydarzyło się było "lekkie opóźnienie płatności". I zgadza się, było lekkie, patrząc z punktu widzenia normalnego człowieka, a nie takiego, który żyje z dnia na dzień, od jednej kasy do drugiej.

Lekkie opóźnienie z mojej strony barykady wygląda tak:

- dwie karty wyczyszczone na zero
- menu: racuszki (bo na to składniki prawie zawsze są)
- dobrze, że pies ma resztkę jedzenia, ale to na góra jeden dzień
- na pewno coś się stało strasznego, bo zawsze były pieniądze punktualnie... wypadek? nie, ja proszę, nie!
- częstotliwość odwiedzin na stronie banku - około 5 na godzinę, jakby to cokolwiek mogło zmienić
- nie, to nie wypadek... zrezygnował, na pewno...
- zastawione 1 euro "na szczęście" - to stało się w momencie, gdy zostało już tylko 10 gilz
- nie, nie zrezygnował, to musi być robota tego głupiego banku, coś pochrzanili, zmienię bank!
- mija mnie interes życia: ktoś chce pożyczyć małą sumę na krótko, odda dwa razy tyle... nieeeee! dlaczego akurat teraz? ja chcę zostać lichwiarzem!
- pies się obraża, bo nie dostaje obrywek... trudno się dziwić, że nie dostaje - nie ma z czego mu dawać
- herbata skończyła się dwa dni temu
- tytoń palę taki, którego nie wyrzuciłam "tak na wszelki wypadek", a był wyjątkowo ohydny - nic to, nałóg to nałóg
- każdy się w końcu łamie: pożyczamy 50 złotych, ale przelew też musi dopiero dojść...
- przychodzi list że "lekkie opóźnienie"...
- oddycham z ulgą, wybucham śmiechem, piszę notkę na blogu

No, to tyle jeśli chodzi o relatywizm kasy. Do poniedziałku dożyję, a potem życie przez krótki czas będzie piękne. Przez krótki, bo lista zakupów z dwucyfrową ilością pozycji nie pozwoli mi na dłuższe cieszenie się gotówką. Ale i tak się cieszę - w końcu tak naprawdę nic złego się nie stało :)

sobota, września 15, 2007

O wszystkim

No i jesień zadomowiła się na dobre. Zmarznięta na porannym spacerze Pimpi wtula się w fotel i w M. i tak towarzyszą mi przy pracy.


Wczoraj zresztą sam M. towarzyszył mi w pracy znacznie bardziej twórczo, bo wybrał się ze mną na targi i robił za fotoreportera, będę miała dobre zdjęcia do ubarwienia artykułów. Szkoda, że nie pojedzie za mną na kolejne - tam będę sobie musiała radzić sama.

Targi jak to targi, porozdawałam wizytówki, pogadałam o interesach. Później mieliśmy czas na powłóczenie się prywatnie, oglądając stoiska z nietypowymi (zważając na tematykę targów - budowlano-ogrodowo-wnętrzarską) produktami. No i wtedy M. kupił mi pierścionek - bo było jedno stoisko z biżuterią. Ładny? Mnie się bardzo podoba :)

Dziś czeka mnie napisanie paru tekstów, a potem już weekend. Wszystko się jakoś fajnie zaczyna normować, może już na dobre?

piątek, września 07, 2007

Gdy demony śpią, budzą się upiory dnia ;)

Zasuwam na razie jak głupia, a końca nie widać. Wczoraj się w ogóle "przetrenowałam" i padłam jak pies Pluto. W związku z tym dzisiaj zarządziłam lekkie przemeblowanie, bo do takiej pracy trzeba jednak mieć trochę bardziej komfortowe warunki...

I coś dziwnego w związku z tym wyszło - bo to już któraś tam z rzędu zmiana - wyszło, że jest więcej miejsca. Tak w ogóle to dobrze, ale dziwi mnie co innego - rzeczy jest coraz więcej, a właśnie po każdym przemeblowaniu robi się przestronniej, to trochę nielogiczne, nie sądzicie? Nic się nie wyrzuca, bo to by sprawę tłumaczyło... ale nie. Magia.

Właśnie wrzuciłam 301. post na kulinarny, nawet nie zauważyłam tego trzechsetnego, dopiero dziś się zorientowałam. Książek mniej czytam, bo nie mam czasu, w moim ulubionym "świecie równoległym" istnieję na ćwierć możliwości, z Pimpiątkiem na spacerkach nie szaleję, piwa nie piję... Na domiar złego jakiś listopad obrzydły się zrobił zamiast cudnej końcówki lata. Ogólnie bu.

Pociesza mnie tylko jedna myśl - jeszcze trochę, a ten chaos się uładzi, rozładuje i będzie piękna pogoda i czas na wszystko - i na to, co muszę i na to, co lubię. Optymistka? Może troszkę. Ale czyż M. nie nazywał mnie demonem organizacji? Nazywał. Czas więc obudzić demona.