Dokarmianie przez klikanie

poniedziałek, marca 24, 2008

Plany vs. real

Miało być:
spokojne i ciche święta w norce, przygotowanie paru rzeczy do pracy, pogranie sobie w najnowszą gierkę (o, właśnie - o grze będzie osobna notka), pojadanie smakołyków, słowem - umiarkowanie.

Było:
W sobotnie popołudnie zadzwonił syn Ewy z informacją:
- Przyjeżdżasz do nas!
Oczywiście, skupiona na swoich planach, odpowiedziałam odruchowo:
- Nie, dziękuję wam bardzo, ale...
Odpowiedź brzmiała:
- OK, nie chciałaś po dobroci, to daję ci matkę...

Tu dygresja:
Ja podobno "Asertywność" to mam na drugie imię, tak twierdzą wszyscy. Ale jest jedna osoba na świecie wobec której moja asertywność leży i kwiczy - to właśnie Ewa...

Tak więc w momencie, gdy ona przejęła słuchawkę, sprawa była przesądzona... Wzięłam jedzonko dla małej, szczoteczkę do zębów, tytoń, maszynkę i gilzy i pojechałyśmy...

Sobota minęła nam na pojadaniu i popijaniu oraz - rzecz jasna - na gadaniu.
W niedzielę uznałyśmy, iż siedzenie w domu jest głupotą i trzeba się gdzieś ruszyć, najlepiej zaś byłoby połączyć duży spacer z małym piwem.
Okazało się to być trudno wykonalne. Znaczy spacer był łatwy - całe Pola Mokotowskie, cała Banacha i pół Grójeckiej; gorzej z piwem... wszystko pozamykane. Ale upór w dążeniu do celu przynosi rezultaty.
Postawiłam na postpeerelowską "Bajkę" na Nowym Świecie i... bingo!
Tam siedziałyśmy do zamknięcia, integrując się z miejscową i napływową ludnością, pijąc i prowadząc pijackie dysputy. Ewa znalazła sobie półlumpa, z którym rozwijali spiskowe teorie dziejów, ja torpedowałam ich pomysły, mając za sojuszników czterech "młodych wilków" podejrzanej konduity. Na zmianę wyprowadzałyśmy Pimpi na siusiu i piłyśmy kolejne piwa/wina/herbaty/czekolady/soczki.

Gdy zamknięto Bajkę, a wszyscy wylewnie pożegnaliśmy się na zewnątrz, odwiozłam Ewę i tym samym pojazdem - wreszcie wróciłyśmy do domu. Padnięta mała śpi do teraz :)

W następnej notce: wyczyn Pimpi z niedzielnego poranka. Ale to dopiero za parę godzin...

Brak komentarzy: