Widać, że idą walentynki...
Dziś rano byłam świadkiem prześlicznie rodzącej się miłości. Wracałyśmy ze spaceru i nagle mała stanęła jak wmurowana.
Tu muszę pogratulować jej dobrego gustu. Czarny jak węgiel, umięśniony, szczupły, lecz postawny. Mądre, ciemne oczy, zero słów, ale to spojrzenie... no, no. Mnie też się spodobał.
W efekcie przestałam przy cudzej furtce o kilka domów dalej przez chyba kwadrans. A one się czarowały oczami. Wsunęłam rękę przez barierki i pogłaskałam go po aksamitnej mordce. Później przez kilka minut tłumaczyłam im, że tak, co prawda jestem bogiem psiego świata, ale to niestety nie obejmuje możliwości wtargnięcia na teren innych bogów... Ostatnie pocałunki. Kochanie, ja tędy codziennie chodzę, zobaczymy się znów, pa...
Mam nadzieję, że on tam mieszka, bo jeśli nie, to mała będzie miała złamane serduszko, a tego bym dla niej nie chciała...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz