Warszawa - pierwsze wrażenia
Pierwsze wrażenie jest takie, że obie padamy na mordki. Ale od początku...
Na wstępie muszę publicznie pochwalić małą, która w czasie 350 km podróży zachowywała się wspaniale. Nie sprawiała żadnych problemów, anioł po prostu. Oboje z kierowcą byliśmy pod wrażeniem, a szczególnie ja, ponieważ naprawdę obawiałam się kłopotów.
Mieszkanko fajne, wrzucę zdjęcia, gdy już je ogarnę, bo na razie panuje potworny przeprowadzkowy bałagan: worki, śmieci, pudła... Byłoby dużo gorzej, gdyby nie wspaniali W. i M., którzy nosili, rozpakowywali, poili mnie piwem, opiekowali się Pimpi, przestawiali meble, podłączali wszystko i jeszcze na dodatek wspierali mnie na duchu. Wielkie podziękowania, słoneczka :)
W południe wybrałyśmy się z małą na rekonesans i po zakupy. Biedne maleństwo przeżyło traumę, bo... To willowa ulica w środku blokowisk, w prawie każdym ogródku co najmniej jeden pies, a często więcej... no i psy - małe, duże i ogromne (a nie oszukujmy się - dla niej duże są wszystkie większe od maltańczyka) rozszczekały się strasznie, rzucały się na ogrodzenia, niektóre wyły. Mnie przypominało to wizytę w schronisku - psy na kratach i jazgot... Pimpi natomiast była przerażona, biedna mała... Mam nadzieję, że po kilku takich spacerach zwierzaki stracą zainteresowanie nową sąsiadką, a ona przestanie się bać.
Wiemy już, gdzie jest dobry sklep, gdzie klinika weterynaryjna, psi fryzjer i najbliższe miejsce do spacerów - czyli wiemy najważniejsze rzeczy. Poznałyśmy jednego psiarza i jednego ochroniarza :) Nadal nie mam pojęcia jak (wyłączając rower i taksówki) dostać się do centrum. Muszę sobie chyba kupić plan miasta... ale wstyd :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz