Dokarmianie przez klikanie

niedziela, lutego 28, 2010

No - i świat może się tak bardzo zmienić...

...w trakcie sekundy, gdy ktoś powie zdanie: jadę z tobą.


I cała trauma i uczulenie na Kraków odeszło w tej właśnie sekundzie. Nagle okazała się to być całkiem pociągająca wycieczka, a nie katorga.
Oj, Kamil... Jak ja Cię kocham za to, że zawsze wiesz, co jest ważne. Oświadcz mi się znów. Powiem "tak", bo za Ciebie to wyszłabym jeszcze milion razy, gdybyś tylko chciał i gdyby to jednak ciut nie zahaczało o poligamię, kochany ;)

Nowa filmówka w Gdyni

Ogromnie spodobała mi się argumentacja szefa dopiero co powstającej w Gdyni szkoły filmowej.


Argumentacja dotyczyła samego powodu stworzenia tejże szkoły, a brzmiała mniej więcej tak:

- Bo jak studenci zaczną robić etiudy na plaży albo na Open'erze, zamiast w plenerach Katowic czy Łodzi Fabrycznej, to może polskie kino wreszcie stanie się nieco bardziej optymistyczne.

Nie wiem, jak was, ale mnie to przekonuje :)

Urodzinowo dla mojego Męża...

...spełnienia wszystkich, nawet tych najskrytszych pragnień. Pod warunkiem, że gram w nich główną rolę :)

Ale ze mnie małpa jednak ;)

No.

Gadatliwa dziś jestem. No, cóż... Bywa. Przeżyjecie to jakoś, jesteście przecież twardzi, skoro wytrzymujecie ze mną tyle.


Tak mi się właśnie pomyślało, że na świecie najbardziej lubię to, że poznajemy jakiś fajnych ludzi, a potem oni sprowadzają do nas innych fajnych ludzi, bo ich znają (a my jeszcze nie, ale to trwa sekundy i już znamy), tamci z kolei przyprowadzają jeszcze innych fajnych... i tak dalej się to kręci :)

Gdyby nie ten mechanizm, to nie poznałabym mojego męża, choć o wzajemnym istnieniu wiedzieliśmy od wielu miesięcy.

Przyjdźcie do przyjaciół z przyjaciółmi, których dotąd nie znali. Poważnie :)

Już się cieszę :)

Na czwartego marca.


No, bo będzie pięknie: Keira, Nemiroff z chilli, Chim, Marcin, Kamil, Franz, Pimpi, "Psy", ja. Jeśli ktoś mnie dobrze zna, to wie, że dla mnie to oznacza imprezę marzeń :)

Przeżyję więc jakoś ten Kraków, bo mam nareszcie sensowny powód: dożyć do czwartego ;)

sobota, lutego 27, 2010

Niezamierzone przyjemności

Z wczoraj:


- Wiesz, ty nawet jesteś całkiem fajna, gdy nie jesteś złośliwa.
- O, dzięki. Czyli nigdy?
- ...

Rozmowa odbyła się pomiędzy mną (czyli Byłą Mojego Eks) a V. (czyli Obecną Mojego Eks). Dziwny jest ten XXI wiek, ale mnie się bardzo podoba :)
Tam u góry nie pisałam, kto co powiedział. I tak wiecie... Ta zła - to ja :)


P.S.
Dla niedoinformowanych - i ja więcej tego nie powtórzę, więc bardzo uprzejmie proszę o uwagę:

V. jest osobą, która lubię i szanuję, jasne? Tak więc - jeśli żartuję z naszych układów, to dlatego, że możemy sobie wszyscy, we czwórkę, na takie żarty pozwolić, jasne? Natomiast osoby chcące w jakikolwiek sposób uwłaczyć V. nie będą przeze mnie dobrze potraktowane, jasne? Będą bezwzględnie potraktowane bardzo źle, jasne?. No, to tyle w temacie. Lepiej, żeby dotarło,bo ja naprawdę rzadko bywam miła, a w tej sprawie to nie będę miła nawet przypadkowo, jasne?
Tak, jakiemuś kretynowi udało się mnie wkurzyć, bardzo nawet. Ci, którzy mnie znają, to już wiedzą jak bardzo, skoro to napisałam.

Ze wspomnień recydywistki...

...czyli rady ciotki Qilii dla przyszłych mężatek i mężów.


Bogata w wieloletnie doświadczenia z facetami mojego życia, postanowiłam coś napisać na tematy męsko-damsko-małżeńskie. Jeśli ktoś nie lubi dostawać rad, to niech po prostu nie czyta dalej.

Jeśli lubisz lub jesteś tylko ciekawa/y, to powiem ci parę rzeczy, których nauczyłam się w ciągu mojego, blisko półwiecznego, życia (i to jest - o dziwo - wszystko na poważnie):

1. Jeśli jesteś z kimś dłużej niż pół roku w związku nieformalnym, to już tego nie zmieniaj - trwaj w nim i nie próbuj formalizowania, to nie wypali (ostatnio zresztą potwierdzili to naukowcy; tak, amerykańscy - dobrze się domyślasz ;)
2. Kobieta musi (OK, to ważne i powinno być napisane MUSI) szanować swojego mężczyznę, a mężczyzna musi (tu już bez wielkich liter) szanować swoją kobietę. Jeśli się nie szanują i nie podziwiają wzajemnie - padnie im związek wcześniej lub później.
3. W domu, w rodzinie - musi rządzić facet. Tak jest dobrze i tylko to ma sens, a związek ma wówczas głowę i nogi na swoich miejscach. Jeśli w domu próbuje lub - co gorsze - nie próbuje, a rządzi, kobieta - też związek padnie i to z hukiem. I niech mi tu feministki nic nie mówią o równości - równość to sobie może być w związkach... hmm... nazwijmy je jednopłciowymi. O tych się nie wypowiadam, bo nie próbowałam, więc się nie znam.
4. Ważne: podziwiać i doceniać. O tym już było w 2., ale tam bardziej o szacunku. A podziwiać tę drugą osobę można w zasadzie za wszystko... Nawet za to, że tym razem (od tygodnia proszona) wreszcie kupiła zapałki. I mimo, iż przejaskrawiam dla jaj, to jest to bardzo ważny element; sądzę, że wręcz najważniejszy. Ludzie chętnie i łatwo wynajdują powody do krytyki innych, a tak trudno i mało chętnie powody do podziwiania tychże innych... A gdyby tak spróbować odwrócić te proporcje?
5. Jeśli powyższych elementów nie ma w twoim związku, to spróbuj to naprawić. Jeśli się nie da lub czujesz, że nie masz ochoty naprawiać - odejdź. Dziś. Nie męcz siebie i człowieka - kiedyś kochanego... Nie nabijaj bez sensu licznika czasu. Odejdź, choć - obiecuję - będzie bolało.
6. Ucz się na swoich błędach i pamiętaj: tak jak do tanga trzeba dwojga, tak do spieprzenia związku też. Nie łudź się, że to tylko twój partner był winien. Nie. Wina zazwyczaj rozkłada się 50:50 (pomijając jednostronne patologie, ale nie o nich tu mowa).
7. W Biblii jest parę mądrych rzeczy, a najmądrzejsze z nich są te dwie: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe oraz kochaj bliźniego jak siebie samego. Wszyscy je oczywiście znamy. Problem w tym, że najrzadziej pamiętamy o nich w relacjach z najbliższymi...

No, i to by było w zasadzie na tyle. Zbyt wiele lat zajęło mi zrozumienie tego. Cóż, ale dobrze, że chociaż późno, a nie wcale. Może dzięki temu, że dotarłaś/eś aż do tego miejsca, tobie zajmie to mniej czasu. Może.
Chciałabym. Bo przecież świat jest tym piękniejszy, im więcej szczęśliwych go zaludnia :)

piątek, lutego 26, 2010

Bo, proszę Państwa...

...gdy się prowadzi firmę, to należy najpierw mieć wizję. Dotarło, czy mam powtórzyć?



Milion lat ;)

No, to się już nastawcie na składanie życzeń - otóż K. (inaczej zwany Mężem nad Mężami) w niedzielę kończy... Aha, chcielibyście wiedzieć. Nic z tego. Kto jest na FB lub zapraszany do nas - ten wie, reszta się może tylko podomyślać ;)


W każdym razie urodziny w niedzielę będzie miaaauuu ;)
I się upijemy jak stado norek. Ale w sobotę, bo w niedzielę to MnM pracuje, w poniedziałek z kolei ja do tego najgorszego miasta pod słońcem jadę (niestety, mam już bilet, więc się nie wykręcę, a szkoda - byłam gotowa nawet taktycznie zachorować na suchoty, byle tylko nie jechać ;).

Kolejny nius, tym razem z innej zupełnie beczki - pamiętacie może: Franz się kiedyś darł jak opętany, a my razem z nim - pisałam o tym. No i tak dwa dni temu też się rozdarł (bo właśnie minutę wcześniej opróżnił miskę z jedzeniem, dlatego zagrażał mu głód i musiał to jakoś zasygnalizować ;) i wtedy sobie uświadomiliśmy, że tak naprawdę to on już tego darcia nie uprawia od kilku tygodni, tylko myśmy tego nie zauważyli - znaczy momentu, w którym przestał.
Kiedyś wył jak syrena, a w tym wyciu można było usłyszeć: wypuście mnie z tego domu wariatów, nie chcę tu być etc.
Przestał. Ergo - albo uznał że i tak się nie wydostanie i szkoda pyszczka, albo... mu dobrze i już nie chce iść w świat :)

wtorek, lutego 23, 2010

Jak ja tego nie lubię...

Za niespełna tydzień czeka mnie podróż do Krakowa i to w celach ściśle określonych - moich ulubionych: załatwiactwo urzędowe. No, wręcz nie mogę się doczekać... Grr.

Już dziś myślę o tym, jak szczęśliwa będę, widząc na horyzoncie Warszawę. Tak, to będzie jedyna przyjemność z tego wyjazdu - radość, że wreszcie wracam :)

niedziela, lutego 21, 2010

Cyborg w prążki ;)

Psy to łakomczuchy. Jasne, każdy to wie. Moje niegdysiejsze koty natomiast wręcz należało prosić, aby może coś zjadły; że nalegam, że może jednak choć troszkę...


W tej kategorii Franz (jak w wielu innych kategoriach) okazuje się być odmieńcem. Odwiedza swoją miskę tak średnio ze trzydzieści razy na dobę, psią - dodatkowo ze dwadzieścia. I tu i tam je.
Na swoim biurku (bo on ma swoje biurko), gdy w misce jakimś dziwnym trafem nic nie ma (zjadł wszystko i nie zdążyliśmy nałożyć nowej porcji), potrafi paść na bok i udawać słaniającego się z głodu kota - robi to w minutę po zjedzeniu ostatniego kęsa...
Oczywiście interesują go i nasze talerze (na szczęście nie wszystko chce z nich ukraść), zawartość lodówki (w końcu go w niej zamknę na parę minut, może wówczas przestanie tam włazić), a z miski Pimpi podjada od zawsze...

Wcale przy tym nie jest grubasem - szczupły i umięśniony, skoczny, szybki... Supercyborgowa przemiana materii. Kot-cyborg. Od początku mówiłam, że on do nas pasuje :)

środa, lutego 17, 2010

Światowy Dzień Kota

Życzenia później, najpierw naga prawda :)


Ordnung muss sein.
Tak nam się spokojnie żyło tylko z Pimpi... A teraz wieczorem pełna gotowość: garnek - zabezpieczyć pokrywkę przemyślnym systemem gumek, bo za gorący na wstawienie do lodówki; zabezpieczyć kurki od gazu (raz odkręcił, lecz na szczęście K. zauważył, bo byłoby po nas); schować rysik od tabletu; rozejrzeć się, czy nic ważnego nie zostało na wierzchu.
Te drzwi mają być otwarte, tamte z kolei zamknięte. Wystrój już dawno został zmieniony. Czujność i myślenie perspektywiczne, a taki był spokój...

Noc.
Kiedyś służyła do spania. Teraz trochę też. Resztę poświęcamy na zbieranie z podłogi rzeczy, które kot uznał za zabawki (niedostatecznie perspektywiczne myślenie wieczorem), tłumaczenie kotu co jest dobre, a co złe etc.

Głód.
Człowiek nie jadł od doby, bo było nerwowo i chce coś wreszcie zjeść. Rozgląda się czujnie - jest dobrze, śpią. Wstaje z fotela i cicho skrada się do kuchni. Dwie pary oczu otwierają się, a błyszczy w nich głód i determinacja. Dwa drapieżniki idą za człowiekiem. Jeden okupuje podłogę, drugi - wyższe rejony. Nic nie zostanie niezauważone... Każdy ruch, każdy okruszek jest policzony. I te głodne oczy w końcu łamią wolę człowieka. Karmi - drapieżniki rzucają się i pochłaniają w ułamkach sekundy.
A w pokoju stoją dwie porzucone, zawsze pełne jedzenia, miski...

Wszystkiego najlepszego, Franz, kociątko ty nasze kochane :)
- Fraaanz, q... zostaw to!!!

piątek, lutego 12, 2010

Może i jestem próżna...

...ale jeśli po prawie 40 miesiącach i ponad 400 postach prowadzenia bloga, przeczyta się coś takiego, to się chyba można raz pochwalić?


No to się chwalę pochwałą mojego czytelnika (jednego z najdawniejszych), kopiuję z GT:
Twój blog normalnie wciąga jak dobry serial...

No i czy to nie jest miłe? Jest i to jak :)

środa, lutego 10, 2010

Ale to brzmi...

Tak, to brzmi pięknie i dumnie, jak przed godziną stwierdził Kamil :)


A co? A to: QILIA.COM :)

Dumnie i pięknie - fakt, ale nie macie co tam wchodzić, bo na razie jest tylko goła Joomla, mam ten kawałek świata od 10 minut dopiero :)

wtorek, lutego 09, 2010

Nie dość, że porąbany dzień...

...i porąbany łeb ;)


To wcale nie był koniec - wtedy, gdy popołudniem pisałam - jeszcze coś się czaiło za załomem ściany, choć ja nie przeczuwałam. Albo przeczuwałam nie za bardzo...

To naprawdę dziwny dzień.

P.S. I znów codzienność... Zmienię tę nazwę. Ludzie podobni do mnie w ogóle nie powinni używać takich słów, bo nie są dla nich. O. Jak mawia Ula.

O, cholera... Ale dzień...

Jeden chyba z najbardziej znaczących w moim życiu... Uff... Ale jeszcze nie doszłam do siebie... A tak w ogóle, gdyby mój ojciec jeszcze żył, to moi rodzice obchodziliby dziś 46. rocznicę ślubu (to tak ni z tego ni z owego skojarzenie).


A ja właśnie dostałam rozwiązanie problemów. Nie ja, co ja gadam... My mamy rozwiązanie problemów. Sorry, naprawdę jeszcze nie wyszłam z szoku. Od niemal doby wydarzyło się tyle, że w normalnym świecie jak na pół roku to i tak byłoby dużo wydarzeń...

Nic więcej nie napiszę, bo to muszę sobie jakoś w głowie poustawiać...

Podziękowania:

Kamilowi: za cenne uświadomienie.
Joachimowi: za reakcję w sekundy, choć musiał się przełamać... ale to zrobił.
Wojtkowi: że ogarnie mi sprawę, na której teraz nie mogę się skupić.
Doktorowi: za spokój i optymizm.
Mamie (mojej): już Ty wiesz za co, WM ;)

Każde z wymienionych (nie tylko WM) wie, co mam na myśli. A jutro albo pojutrze będą już konkrety, dziś nie mogę, nie mogę...

Tradycyjnie: "codzienność"? Ożesz...

poniedziałek, lutego 08, 2010

07 zgłoś się...

Melduję, że proces deburdelizacji mieszkania został gwałtownie przerwany meldunkiem, iż suszarka do naczyń (jak wszystko na tym świecie) ma swoje ograniczenia. Niemniej sytuacja jest pod kontrolą, a działania zostały jedynie zawieszone. Powtarzam - zawieszone, nie przerwane. Over.

Ambitny plan na dziś :)

10:00 - wstać z fotela

10:15 - wstać, do cholery, z fotela, ale to już!
10:17 - dotrzeć do łazienki (to tylko 10 metrów i na pewno dasz radę, bo jesteś dzielną dziewczynką)
10:30 - wyjść z wanny, wytrzeć siebie i kota... psa też
10:40 - znaleźć drogę do kuchni (kompas wisi w pokoju - pamiętać w razie problemów)
10:50 - po ogarnięciu wzrokiem pola pobitewnego użyć środków chemicznych oraz mechanicznych w celu oczyszczenia pola
11:05 - zapalić, napić się kawy, odpocząć
12:30 - no dobra, dosyć tego odpoczynku - wstać z fotela...

Nie ma to, jak mieć ambitne plany...

niedziela, lutego 07, 2010

Bransoletka

Większość z was wie, że W. pod koniec ubiegłego roku był w Sudanie, gdzie kręcił filmy o misjonarzach z Europy. Ja zawsze proszę, gdy on wojażuje, aby przywiózł mi coś z tych podróży. Najlepszym prezentem dla mnie jest książka kucharska w obcym języku i wtedy cieszę się jak dziecko.


O to samo prosiłam i w związku z Sudanem, ale W. stwierdził, że tam raczej w ogóle nie ma książek i przywiózł mi co innego... Ludzie to umieją grać zachwyt, ale ze mnie żadna aktorka, więc te oczy skrzywdzonego kota ze Shreka mówiły niewątpliwie: cała jestem jednym wielkim rozczarowaniem... Nawet nie potrafiłam tego ukryć pod powiekami, co niewątpliwie zrobiłby każdy normalny człowiek. Co było tym prezentem?

Bransoletka.
Ja niewiele biżuterii noszę: kolczyki, obrączka, pierścionek zaręczynowy i zegarek. Tyle mam na sobie zawsze (no oczywiście plus perfumy ;) Co więcej, to wszystko jest takie stonowane, srebro, platyna, brylancik, czerń. Koniec.
A bransoletka jest feerią kolorowych, malutkich koraliczków (naprawdę małe). Czy można dać mniej trafiony prezent komuś, kto chodzi w dżinsach i skórach i może czasem zapomnieć zabrać szminkę, lecz noża nie zapomni na pewno? No to chyba już się nie da gorzej trafić?

I wiecie co? Ona mi tak bardzo do niczego nie pasuje, że mi pasuje do wszystkiego i nie zdjęłam jej już od ponad doby (wcale nie z powodów sentymentalnych) i nawet K. uważa że jest wyjątkowo trafioną rzeczą. Taki błysk kolorów w mojej czerni. Dziękuję i przepraszam za oczy kota ze Shreka, nie miałam racji ;)

Ten scenariusz mogło napisać tylko życie... ;)

...jak to z kolei przekazać, żeby było krótko, jak na przyzwoitą notkę przystało? No, nie wiem, ale spróbuję się zmierzyć z zadaniem.


Wczoraj był koncert kolegi blisko mieszkania Wojtków, więc oni zaprosili nas na drinka przedkoncertowego. Ponieważ my mamy ten ograniczony i ograniczający net, więc poprosiliśmy W. o nagranie dla nas paru filmów, co byśmy byli na bieżąco z rodzimą kinematografią. Między innymi miało być "Ciacho". Czemu ono akurat?

A no temu, że kolega z pracy K. twierdził, że to superkomedia. Myśmy spytali W. czy rzeczywiście (bo jego ocenom ufamy znacznie bardziej) - powiedział, że szkoda czasu. Sprawdziliśmy w necie - ocena w okolicach średniej. Postanowiliśmy więc wyrobić sobie własne zdanie. Stąd była prośba o ten film. I teraz przechodzimy do clue...

Dziś odpalamy jedną z płytek. Na pierwszy ogień idzie film "C", bo ciekawi byliśmy go zwyczajnie. Wiadomo, na napisy na poczatku i reklamy to sie tak za bardzo nie patrzy, ale zaczyna się akcja... Po minucie akcji mówię do K.:
- To nie może być ten film, to jest jakiś inny...
Przewijamy do początku i oglądamy już uważnie, poklatkowo... No nie, nie jest to ten film, ni cholery. To zupełnie inny i nazywa się "Kup teraz".

Arcydziełem kinematografii to on na pewno nie był, niskobudżetówka nielotna, ale... Wojtek - zadanie bojowe: obejrzyj wreszcie "Ciacho" i powiedz nam, co o nim myślisz ;) A potem nam je zgraj i daj :D

Pozdrawiamy

K. i Qilia

P.S. I co, czy taką historię ktokolwiek odważyłby się wymyślić i jeszcze potem wmawiać ludziom, że się wydarzyła? A u nas to znowu podpada pod "codzienność" :D

sobota, lutego 06, 2010

Pan Doktor

Tak się złożyło, że muszę o Nim wreszcie więcej napisać, chociażby z tego powodu, iż kiedyś jeden z moich trójmiejskich czytelników był uprzejmy wyrazić zdziwienie słowami:

- To Pan Doktor naprawdę istnieje?! Sądziłem, że go wymyśliłaś.

No, fakt. Gdyby nie to, że jeszcze dziś w południe z nim rozmawiałam, to sama bym sądziła, że go wymyśliłam, bo takich ludzi to raczej nie ma...

Pan Doktor z wieku mógłby być moim dziadkiem nawet (gdyby wcześnie zaczął), a jednak jest to człowiek na wskroś współczesny. Mając przeogromne doświadczenie w swojej specjalności i sławę na całą cywilizowaną Europę oraz trochę emiratów, jest jednocześnie skromny, przystępny, dobry taki zwyczajnie...
Nie zapomnę nigdy rozmowy sprzed roku, bo to prawie kabaret (cytaty niemal dosłowne, zero redakcji):

- Panie Doktorze... Hmmm... Wychodzę za mąż..
- O, gratuluję pani Qilio!
- Mój mąż tu zamieszka...
- To chyba oczywiste, prawda?
- Tylko wie Pan... Hmmm, jest... hmmm, no jest jeden problem...
- O, a jaki?
- No taki poważny...
- To co, on jest czarny?!
- Nie, nie, Panie Doktorze... Gorzej.
- Żółty?!
- Gorzej...
- To znaczy? No niech pani wreszcie powie!
- Między nami jest... No, ogromna różnica wieku.
Doktor patrzy mi w oczy i wydaje głębokie westchnienie ulgi, a następnie wybucha śmiechem.
- No wie pani! I to jest problem?! Gratuluje tym bardziej!

No, i to jest właśnie cały doktor :) Który pozwolił na szopa, ale uznał, że Franz jest też OK, póki nie zamierza demolować jego gabinetu. Który z wojaży przywozi nam prezenty. Który zawsze ma dobre słowo dla nas i cierpliwość jak dla własnych dzieci.

Panie Doktorze, mieszkam tu od półtora roku i wcale mi się nie spieszy do własnego mieszkania, choć kiedyś spieszyło mi się bardzo :)

piątek, lutego 05, 2010

Kalendarz

...dla wszystkich, którzy poczują nieodpartą potrzebę dawania nam mnóstwa prezencików. Dziękujemy ;)


1 stycznia - rocznica "bycia razem"
2 stycznia - przybył nam Franz
30 stycznia - urodziny Pimpi
4 lutego - rocznica wspólnego zamieszkania
10 lutego - rocznica oświadczyn (przyjętych, jak wiadomo)
28 lutego - urodziny Kamila
4 kwietnia - rocznica ślubu
9 lipca - urodziny Qilii
14 lipca - wspólne imieniny Qilii i Kamila
15 listopada - rocznica poznania się w realu
31 grudnia - pamiętny sylwester, od którego wszystko się zaczęło

No. To macie mnóstwo okazji do dawania nam mnóstwa dóbr ;)

A - tak przy okazji - takie celebrowanie jest dobre dla małżeństwa, dla związku, dla ludzi, dla zwierzaków... No to już - siadać i tworzyć własne kalendarze, moi drodzy :)

Ale mi się udało...

Dla takiego leszcza fotograficznego jak ja, Franz jest błogosławionym darem losu. Najlepszym modelem; potrafi być ruchliwy lub nieruchomy, fotogeniczność ma w sobie z urodzenia, robi minki na życzenie, trzyma tę samą pozycję przez trzy fotki... Oj, Franz, jak ja cię lubię, łobuzie paskudny :)

Posted by Picasa

czwartek, lutego 04, 2010

Przyczajony łowca...

Czyli fotka na życzenie.

Edytuję w związku z pytaniami - na życzenie dla Rafała P. :)


Głupie...

Nie przypominam sobie, abym zrobiła w życiu cokolwiek dobrego, a co dopiero dużo...


Jestem więc pewna, że nie mam mojego męża za zasługi z tego lub przeszłych żyć. Podobno dobro za dobro, a oko za oko. Za moje dobro to ja powinnam już nie mieć sześciorga oczu tak naprawdę...

A jednak... Mam przy sobie najlepszego człowieka na ziemi i sama nie wiem za co, więc chyba za nic. Kamil... Jesteś ponad marzenia.

P.S. Gdy on wróci i te peany przeczyta, to mnie zwyczajnie zabije, bo nie lubi publicznego chwalenia. Już nie żyję, dobranoc Państwu ;)

...no, beznadziejne...


Oczywiście, że zdjęcie jest beznadziejne, że poruszone i w ogóle... Ale jest, doceńcie to - bo to jest sukces ;)



Franz... i wszystko jasne

Dialogi bez słów

MIŚ:
- Moim promieniem słońca to jest ten kociak, nareszcie ktoś mnie lubi i wreszcie mi dobrze w tym domu... Aaah... Życie jest piękne.



PIMPI:
- Kurna, co za dom, wszyscy śpią, z nikim się pobawić, tylko się pociąć... Gupi kocur, gupi misiek, wszystko gupie...


FRANZ:
- ... (zmienia pozycję)


wtorek, lutego 02, 2010

Pani... Powróżyć...?

...Fejsbuk prawdę ci powie...


I powiedział.
Otóż, aby osiągnąć szczęście oraz żyć w zgodzie z własnymi predyspozycjami i przekonaniami, powinnam - zgodnie z sugestiami wynikającymi z przeróżnych quizów - zostać ni mniej ni więcej, lecz... szefem mafii. Najlepiej gdybym zajmowała się tam sektorem nielegalnej produkcji i dystrybucji alkoholu.

Teraz już wiem, czemu zawsze żałowałam, że nie urodziłam się w Stanach czasów prohibicji. Do tej pory myślałam, że mi się ten uromantyczniony filmowo czas tak spodobał. A tu nie - zwyczajnie to byłoby najlepsze miejsce i czas dla mnie :)

Nie to, żebym się przejęła, czy co... tymi sugestiami fejsbukowymi... ale...
Gdybyście przypadkiem usłyszeli o wakującym stanowisku na szczytach mafii alkoholowej... Dajcie znać. Wyślę CV, a co mi tam... ;)