Dokarmianie przez klikanie

czwartek, grudnia 27, 2007

Poświątecznie

Choć przechorowałam całe święta (i ciągle jestem chora), to i tak uważam, że były najspokojniejszymi i najsympatyczniejszymi świętami od wielu lat. A jak się tak dłużej i głębiej zastanowić, to może nawet - najlepszymi ze wszystkich, jakie pamiętam.

Wniosek: przeanalizować, dzięki czemu takie były i spróbować powtórzyć za rok. Przeanalizowałam, zapamiętam, ale czy da się powtórzyć? Zobaczy się w swoim czasie.

A teraz trzeba jakoś wreszcie wyzdrowieć, bo to zły moment na chorowanie. Pod warunkiem, że istnieją na to dobre momenty...

piątek, grudnia 21, 2007

Wyjaśniam

W związku z zaniepokojonymi pytaniami, które dotarły do mnie za pośrednictwem komunikatorów, spieszę wyjaśnić również innym - poprzednia notka była tak lekko z przymrużeniem oka. Bardzo lubię tę osobę, bo jest naprawdę urocza, lecz preferencji w żadnym wypadku nie zmieniłam. To tyle tytułem wyjaśnienia :)

piątek, grudnia 14, 2007

Zakochałam się

Naprawdę. W czyjejś myśli, uśmiechu i w tym, jak pojmuje rzeczy zabawne. W inteligentnych oczach, które często zdają się rozumieć prawie wszystko.
Zakochałam się w kobiecie. No, dom wariatów, czyż nie? Ale to naprawdę jest kobieta - nie "kobietka". Jest podobna do mnie, twarda i myśli. Czy można się było nie zakochać, spotkawszy alter ego młodsze o prawie ćwierć wieku? No, nie można było.

Pimpi też się zakochała i chyba M. również odrobinę.., i wcale im się nie dziwię, ani troszkę. I tak w ogóle myślę sobie, że już można spokojnie umrzeć, skoro takie istoty się urodziły i przejmą to wszystko, czego nie było czasu zrobić. Jak to dobrze. Świat będzie trwał i miał się nieźle...

W sumie tylko żałuję, iż ta osoba zostanie lekarzem od ludzi, a nie od zwierzaków. Na ludziach aż tak mi nie zależy a na zwierzętach - owszem.

No i fajnie, że się zakochałam. Tak dobrze i miło jest móc kogoś kochać/lubić bez zastrzeżeń.

środa, grudnia 05, 2007

Tłumaczę się z ciszy...

...po raz kolejny.

Tym razem powodem milczenia jest znów praca, ale trochę inaczej to ujmę. Otóż piszę sporo felietonów które, z zasady, przedstawiają subiektywne podejście do różnych tematów. Czyli coś jak blog. No i "wypisuję się" w nich trochę, przedstawiając swoje poglądy, spojrzenie i takie tam. Tu zostaje relacjonowanie codzienności, co jest raczej mało fascynujące dla większości czytelników.

Niemniej zainteresowanych informuję, iż:

- ze względu na polepszenie się moich finansów, dokonałam paru zakupów do domu - garnuszki, kubeczki, drobiażdżki i - gwiazda kuchni - wolnostojący piekarnik (ten w kuchence nigdy nie działał)
- w związku z powyższym moja kuchnia znów nabrała rumieńców, taki piekarnik pozwala na rozszerzenie menu, z czego korzystam do upojenia
- mała została zaszczepiona przeciw wściekliźnie oraz dostała nowe jedzenie, już naprawdę z najwyższej możliwej półki
- mało wychodzimy, jeśli nie ma śniegu, bo jest przepaskudnie i nawet zabawa patyczkami na podmokłej łące nie jest zbyt miła
- czekają mnie święta, których w ogóle nie lubię z zasady, więc wolałabym, aby magicznym sposobem był już styczeń (a jeszcze lepiej marzec, bo bliżej byłoby do wiosny)
- znów mi pomysły jakieś łażą po głowie, niekonkretne toto, ale... kto wie, co się okaże
- wizytówki sobie wreszcie sprawiłam osobiste, bo dawanie pokreślonych starych trochę mnie już zaczęło wkurzać

No i to chyba byłoby na tyle... Sami widzicie, że nic specjalnego, żadnych fajerwerków, codzienność szara jak ta jesień... Ale nie jest źle :)

poniedziałek, listopada 26, 2007

Lubię poniedziałki

Ostatnie dwa tygodnie były wyjątkowo męczące - problemy ze zdrowiem Pimpi, bardziej intensywne życie towarzyskie (w tym pierwsze od lipca ubiegłego roku spotkanie z Eks), a przede wszystkim sporo nowej zupełnie, a bardzo intensywnej - pracy.

W piątek popołudniu padłam; przez cały weekend zrobiłam wszystko co mogłam, aby odpocząć, odreagować, nabrać sił... Udało się, cieszę się z poniedziałku i nowego tygodnia, mam energię, pomysły i chęci :) Pimpi też już jest w dobrej formie, jeszcze na diecie, ale to już tylko dziś. Zamówiłam dla niej nowe jedzenie, tamtego już nie odważę się kupić - boję się powtórki.

Generalnie dobrze... Nie pisałam nic o nowej pracy, bo było za wcześnie, ale teraz już mogę. Podoba mi się, bo - pomijając względy finansowe, korzystniejsze od poprzednich - tematyka jest mi bliższa, no i szefowa bardziej komunikatywna, jakoś się dogadujemy - lepiej, niż z poprzednim pracodawcą.
Dam tu link do tego portalu, ale dopiero za jakiś czas, bo portal jeszcze jest w fazie dopracowywania - programistycznego głównie. Opiera się na bazach danych i jeszcze trwają prace nad nimi.

Jest dobrze. Wystarczyło trochę spokoju finansowego i wewnętrznego, a już zupełnie inaczej się czuję. Niech tak będzie :) Na razie nie potrzeba mi nic więcej.

niedziela, listopada 25, 2007

Tak zaczynam dzień

Lubię te chwile dnia. Dnia lub nocy - bo dla niektórych to jeszcze głęboka noc. Budzę się o 4:30, włączam komputer, zapalam papierosa i robię sobie pierwszą kawę.

O tej porze roku na zewnątrz jest zupełnie ciemno. Dziś dodatkowo krople deszczu uderzają o parapet... Zapalam świeczkę pachnącą wanilią. W dużym budynku naprzeciwko świeci się tylko w dwóch oknach. M. jeszcze śpi, a obok niego, na mojej poduszce - oczywiście Pimpi, która przywitała się ze mną, ale potem jak zwykle stwierdziła, że trzeba jeszcze trochę pospać.

Przeglądam pocztę i newsy z nocy, zaglądam do Cantr, odpowiadam na listy, robię sobie kolejną kawę. Jest już 5:15. Zanim o 6. obudzi się M., zdążę napisać kolejny artykuł z cyklu, jeszcze raz lub dwa wejść do Cantr oraz przejrzeć depesze prasowe z wczesnego poranka. Wtedy świat powoli też zacznie się aktywizować (no, może nie dziś, bo niedziela - ale w zwykłe dni tak jest).
O 7. zadzwoni mama z tekstem - Nie obudziłam cię przypadkiem? - tu ja się zwyczajowo oburzam, a ona ciągnie - No, wiem, wiem, tak tylko chciałam cię troszkę podenerwować... ;)
Dopiero o 7:30 mała zacznie domagać się spaceru, ale wtedy to ja już od dawna będę ubrana i gotowa od wyjścia.

Czasem zdarzają się humorystyczne sytuacje związane z moim wczesnym wstawaniem - na przykład jeden z moich korespondentów długo był przekonany, iż żyję w innej strefie czasowej :) Inna osoba, widząc mnie dostępną na GT, powiedziała ze współczuciem - Biedna ty, a ja narzekam, że mam na szóstą do pracy...
Mało kto jest w stanie pojąć, że ja naprawdę bardzo lubię te poranki z ich ciemnością i ciszą, a nawet deszczem. Gdy nikt nic nie chce ode mnie, a ja czuję się, jakbym była jedyną żywą istotą na świecie... Zresztą w ciągu tych trzech godzin jestem w stanie zrobić więcej, niż w pięć późniejszych.

Już 5:30. Za dwie godziny powoli zacznie budzić się świat...

czwartek, listopada 22, 2007

Nie-na-wi-dzę!

Nienawidzę, gdy choruje zwierzę. Dostaję szału z bezsilności własnej i lekarzy. Nie śpię i wariuję...

Mała znów zachorowała, dałam tabletki (zostały z poprzedniego razu), przestawiłam na dietę, wczoraj było już na tyle dobrze, że zaczęła jeść normalne jedzenie i... I dziś w nocy powtórka. Nie mam wątpliwości, że to od tego jedzenia - do głowy by mi wcześniej nie przyszło, że ono może być przyczyną - jadła je, dobre, polecane przez weterynarza, od samego początku niemalże i wszystko było w porządku. Może wadliwa partia, nie wiem... Dziś weterynarz, znów leki, znów dieta. Jedzenie poszło do kosza od razu i już chyba nie odważę się go kupić.

A ja padam na mordkę, od tygodnia nie przespałam całej nocy - w sumie przez tydzień może ze 20 godzin; nie mogę się skupić na niczym; nie wiem, jakim cudem jeszcze udaje mi się cokolwiek zrobić. Zmęczona jestem potwornie. Czekam na weekend jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Skoro doszło do tego, że dziś popołudniu się rozpłakałam z tego wszystkiego, to chyba dobrze ze mną nie jest... ja w normalnym życiu nie płaczę.

Plan dla nas na weekend: ja śpię, a mała zdrowieje - nie ma inaczej, bo naprawdę będzie źle.

środa, listopada 14, 2007

Milczenia dość

Bardzo długo milczałam, co było - i poniekąd ciągle jest - podyktowane względami zawodowymi. Czasem należy zachować tajemnicę, mając na względzie nie tylko swoje interesy. Tak więc o pracy nie będzie jeszcze na razie nic...

Będzie o zimie, którą - zupełnie niezgodnie z naszymi przewidywaniami - Pimpi pokochała, biega w śniegu, szaleje, ryje mordką w poszukiwaniu zapachów i tylko oblepione śniegiem patyczki bierze w pyszczek z mniejszym zapałem. Do tej pory lody dawaliśmy jej jedynie w postaci roztopionej :)

Będzie też o tym, że życie towarzyskie nam ruszyło z miejsca, po kilkumiesięcznej stagnacji spowodowanej nadmiarem obowiązków. A ruszyło pięknie w postaci przeuroczej dziewczyny, znanej nam do tej pory jedynie wirtualnie - z naszego "świata równoległego" czyli gry. Ona znała nas lepiej, bowiem była (i mam nadzieję, że jest nadal) wierną czytelniczką naszych blogów. Stres, tak wpisany w podobne spotkania, nie miał tym razem miejsca i było wspaniale. Zresztą jutro powtarzamy imprezę, tym razem w poszerzonym gronie... też będzie miło, już to wiem :)

Cóż jeszcze? Praca, nauka, praca - jak zwykle. Udało nam się kupić parę kolejnych rzeczy - jakże niezbędnych w gospodarstwie domowym, a bez których musieliśmy się obywać, ale już nie musimy... Mieliśmy też ostatnio okazję podumać nad ulotnością stanów... bowiem nasi znajomi, o których pisaliśmy na wspólnym blogu i ja tu też wspominałam o nich - ci, którzy udzielali nam swojego mieszkania na początku... no więc oni się rozstali... a przecież to my nie mieliśmy prawa przetrwać. Dziwne to wszystko i zaskakujące czasem.

środa, października 31, 2007

Cienie

Dziś na popołudniowym spacerze z małą M. robił nam zdjęcia. Właśnie przeniosłam je do komputera i wycięłam z jednego z nich niezamierzony efekt - nasza trójka w popołudniowym słońcu rzuca ogromne cienie. Kolejno od lewej: Qilia, Morender i Pimpi :)

poniedziałek, października 29, 2007

Jej Książęca Mość Kundliczka

JKM Pimpi uprzejma dziś była wykonać ramionkami gest pogardliwy, gdy dostała swoje normalne jedzenie w miseczce, a jej wzrok był łaskaw mówić: żartujesz? JA? mam? to? jeść?

Arystokratyczne fochy objawiły się były po tym, gdy dwa razy (z powodu, iż zostało tylko super-najlepsze-na świecie jedzenie) dostała do miski coś innego niż zwykła jadać. Szybko się, zgaga, przyzwyczaiła, można rzec - wręcz błyskawicznie, po dwóch posiłkach.

I pomyśleć, że dziś dostała ode mnie tego misia, niewdzięcznica:


Chyba się JKM spodobał, bo dręczy go niemiłosiernie. Ciekawe, czy dziś przywlecze go do łóżka, czy jednak okaże się za duży...

piątek, października 26, 2007

Ciocia ze Stanów ;)

Spójrzcie, natrafiłam na tej STRONIE w sieci na pierwowzór Pimpi:


Mam na myśli oczywiście pieska, nie foczkę... Pierwowzór, bo zdjęcie ma datę 16 grudnia ubiegłego roku, mała była wtedy w brzuszku swojej mamy. Nic nie było napisane o rasie, więc pewnie też kundelek, ale i tak fajnie mieć ciotkę w Stanach ;)

Krucha sztuka

Co prawda święta nam się zbliżają zupełnie nie takie, z którymi by się ta SZTUKA kojarzyła, ale sądzę że warto spojrzeć - mnie się podoba bardziej niż Fabergé... No i może ta notka doprowadzi do wskrzeszenia "złowionych" ;)

czwartek, października 25, 2007

Dzień Pimpi ;)

Miałam co prawda nic nie pisać, ale dziś jest Dzień Kundelka, czyli mojej Pimpi.

Czasem wydaje mi się, że ona taki "swój dzień" to ma codziennie, bo rozpieszczam ją chyba trochę ponad miarę... ale... Wszystkiego dobrego, Pimpiątko :)


A tym, którzy są teraz na etapie zastanawiania się, czy warto... Warto. Naprawdę warto. W życiu jest różnie, ale od kiedy ona jest ze mną, nigdy nie czułam się samotna. Czasem nie jest prosto, ale i tak warto. Idzie zima, chyba dosyć ciężka. Może ktoś podejmie decyzję i odwiedzi schronisko. Tam czeka mnóstwo takich pimpiaków... a każdy z nich może być jeszcze szczęśliwy.
Ta wizyta może sprawić, że największym problemem psiaka stanie się problem Pimpi ze zdjęcia powyżej: "no rzuć już wreszcie ten patyczek!".

niedziela, października 21, 2007

Plan

...na najbliższy tydzień jest taki, że będzie strasznym tygodniem. Czeka mnie robota bez przerwy przez pięć dni i mam nadzieję, że tych pięć mi wystarczy. Nie wiem, czy znajdę czas na wyjście z Pimpiątkiem.

Całe szczęście, że:
- pogoda parszywa
- w domu po szalonych porządkach i przemeblowaniu lśni i pachnie, a dodatkowo jest ciepło, milutko i przytulnie
- w poniedziałkowy ranek uzupełnię zapasy, więc nie trzeba będzie robić zakupów
- komputer działa dobrze i nie robi numerów
- nic mi poza pracą nad głową nie wisi

Plan jest więc taki - przekształcamy domek w twierdzę, urywamy kontakty ze światem zewnętrznym i pracujemy na maksa, by w sobotę rano - jeśli wszystko się uda - napisać tu, że robota skończona, a my odpoczywamy. Zobaczymy się więc w sobotę. A co napiszemy, to się okaże ;)

środa, października 17, 2007

Może tak, a może nie...

Po dzikich perypetiach mam delikatne i nieśmiałe odczucie, że wszystko się jakby zaczyna prostować. Uzupełniają się luki, zaczynam nawet mieć plany... to dużo, gdy czasem czuło się jak na dnie piekła.

Trochę boję się jeszcze mówić o tym głośno, bo złośliwość losu dała mi się ostatnio często i mocno we znaki, ale... tak powoli podnoszę głowę. Może wreszcie jednak się uda? Kiedyś powinno, jeśli chociażby wierzyć statystyce.

niedziela, października 14, 2007

O puli pecha

Pisałam ostatnio, jak to sobie różne złe rzeczy stadami chodzą. Nie doceniłam jednakowoż wielkości tychże stad...

Tamte sprawy się prawie wszystkie unormowały - pieniądze doszły, mała już zdrowa, eksmisja na razie nam nie zagraża. Ale żeby nie było nudno, to z netem porobiło się gorzej i z komputerem też, tak że w końcu już nie wiedziałam, po czyjej stronie leży problem - dostawcy czy mojej... Kiedy się już uporałam (to znaczy ciiicho... mam nadzieję, że się uporałam) z tymże, to wczoraj wydarzyła się, hmmm... no można powiedzieć że katastrofa, choć od prawdziwej tragedii było o włos...

Otóż w tym mieszkaniu wszystkie instalacje pozostawiają wiele do życzenia, delikatnie rzecz ujmując. I właśnie wczoraj jedna z nich poważnie i spektakularnie odmówiła posłuszeństwa - gazowa. Po zakręceniu wody piecyk gazowy się nie wyłączył, powstało dzikie ciśnienie i buchnęła para... tam, gdzie przed momentem miałam twarz... dlatego mówię, że było o włos. Potem wiadomo - odcięcie gazu, wody, telefon do właściciela... W środku tygodnia ma przysłać fachowca.

I w efekcie - paradoksalnie - przez cały dzień miałam doskonały humor, bo według mnie takie wydarzenia sugerują, iż pula pecha powoli się wyczerpuje... I chyba poniekąd mam rację, bo również wczoraj zgłosiła się nowa klientka, znalazła mnie sama i mam małe zlecenie. Przyda się jak najbardziej :)

wtorek, października 09, 2007

Problemy chodzą parami?

Bzdura. To by było nawet fajnie, gdyby tylko parami. Chodzą zorganizowanymi drużynami... niech je szlag...

Ostatnie dni:
- czekanie na kasę (to już w zasadzie nie jednorazowy problem, lecz stan permanentny)
- zaleganie z opłatami za mieszkanie i rachunki (powód: patrz wyżej)
- większość stron mi się nie wczytuje (to na szczęście incydentalne, lecz wkurza i przeszkadza w pracy)
- wczoraj w ciągu dnia miałam wolnego czasu dla siebie jakieś trzy minuty (tyle co pół papierosa, stąd wiem - poza tym zasuwałam jak głupia)
- w nocy zachorowała Pimpi, myślałam że to chwilowy problem; rano okazało się, że nie - telefon do weterynarza, wizyta na kredyt (bo przecież czekam na kasę), trzy zastrzyki, lekarstwo, jutro czeka mnie kolejna, pojutrze jeszcze jedna wizyta; wkurzenia własną bezsilnością nie liczę w tym wszystkim...

Ja nie wiem... już tu kiedyś pisałam, że chyba jestem cyborgiem. I jestem, bo normalnego człowieka to by już dawno cholera wzięła, a ja żyję. Ile jeszcze?

Czego chcę? Drobiazgu. Wziąć zdrowego Pimpiaka na sznurku ze sobą i iść się uchlać gdzieś w kątku, żeby przez jakiś krótki pijano-kacowy międzyczas nie myśleć. Tyle. Niewykonalne póki co. Niech to szlag...

Krytycy.pl - artykuł komercyjny

Weszłam, moi drodzy, w takie coś, co zwie się KRYTYCY.PL

O co w tym chodzi? Otóż trywialnie rzecz ujmując - o kasę, jak zwykle ;) Sposobów zarabiania w sieci jest wiele, wiadomo, jeden gorszy od drugiego. Tu panowie wpadli na pomysł - moim zdaniem niegłupi - aby skojarzyć blogerów z reklamodawcami. Ci ostatni składają zmówienia na artykuł komercyjny, blogerzy piszą u siebie o produkcie i za to dostają kasę. Proste? No proste jak drut.

Ważne w tym wszystkim jest tylko jedno - i dlatego w ogóle w to weszłam - otóż ten artykuł komercyjny wcale nie musi być kadzeniem, ma być zgodny z przekonaniem blogera. Jeśli produkt jest be, to piszemy, że jest be. Jeśli cacy - chwalimy. Na poważnie opisane jest to TU

W chwili, gdy to piszę, w serwisie zarejestrowanych jest 72 blogerów i 14 potencjalnych zleceniodawców. Serwis ma pomóc im się wzajemnie skojarzyć. Za wcześnie jest, by mówić że to działa, ale... może warto się jednak nad tym zastanowić?

poniedziałek, października 08, 2007

To jedno powinno być zdrowy, by nauczyć angielskiego

Kupiłam sobie dziś "Gazetę Prawną" z super tłumaczem angielskiego. Mam trochę problemów z nową tematyką - jestem w końcu specjalistą tylko od tłumaczenia kulinariów i tak sobie pomyślałam, że trochę mi to ułatwi pracę.

Od razu wyjaśniam pochodzenie tytułu notki: wpisałam tytuł pierwotny, który brzmiał "Trzeba się było dobrze nauczyć angielskiego." Przetłumaczyłam programem na angielski, uzyskując "It one should was well to teach English." Wrednie wrzuciłam zdanie znów do przetłumaczenia na polski i tak powstał tytuł.

Tak zachęcona wrzuciłam pierwszy lepszy tekst z interesującej mnie branży i uzyskałam co następuje:

"Są meble tek powodu jest tak pożądany, specjalnie kiedy to jest dla plenerowego użycia. Teki mają niezmiernie elastyczną naturę i są bardzo twarde, wymagając tylko sporadyczne stosowanie oleju światła. W dodatku, teki też stają się ciemniejsze i bogatsze jako to postarza tworzenie klasycznego w podeszłego wieku spojrzenia. Dla przeszłego 30 lat Country Casual zrobił meble tek jakości z tyle samym i funkcją jako styl. Chelmsford zaokrągla stół oferuje tradycyjne gniazdo czopa i połączenia czopu i schowane we wnęce podwozie pozwalające pozwolenie dla foteli i kolan. Uchwytny w 43, 51 i 59 calu dookoła wielkości. Cały zbiór zawiera jakieś wielkie plenerowe osadzenie, dodatki i sporadyczne meble."

Nie wiem, czy ten program naprawdę mi pomoże, ale już wiem, że podoba mi się bardzo :)

sobota, października 06, 2007

Nareszcie w domu

Bardzo zmęczył mnie ten wyjazd. Nie czułam się najlepiej - normalnie nie ruszyłabym się nigdzie w tym stanie, no ale tu wyboru nie miałam.

Sympatycznie było tylko u mamy - fajne jedzonko, piwko, rozmowa i... szkolenie. Mama dołączyła bowiem do społeczności użytkowników telefonów komórkowych. Została właścicielką wypasionej Nokii (dla mnie to wręcz dziko wypasionej, bo ja sama mam podobno kultową, lecz mocno przestarzałą 3310) i ktoś musiał jej pokazać, jak z tego dobrodziejstwa korzystać. Okazała się raczej pojętną uczennicą, choć na bardziej zaawansowane funkcje przyjdzie dopiero czas ;)

Podróże pociągami nie należą do ulubionych przeze mnie; świstka o możliwości głosowania poza miejscem zamieszkania nie dostałam, bo nikt nie wiedział gdzie mieści się pokój 24, gdzie takowe ponoć wydawano. Zrezygnowałam więc - załatwię sprawę inaczej, a stamtąd musiałam wyjść, bo w przeciwnym wypadku chyba kogoś bym w końcu zamordowała.
Targi na które pojechałam okazały się fatalnie wręcz zorganizowane. Nie, fatalnie to złe słowo... one w ogóle nie były zorganizowane tak naprawdę. Współczułam wystawcom, którzy w końcu musieli za bycie tam całkiem sporo zapłacić, a w zamian nie dostali nic poza kawałkiem podłogi.

W Krakowie smutnoszary spleen, ale poza tym jak zwykle - wielojęzyczne tłumy, nagabujący wszystkich sprzedawcy wszystkiego i wszechobecne obwarzanki, oscypki i futrzane kapcie. Wypiłam małe piwo przed podróżą w jakimś cichym miejscu na Jana i z ulgą przeniosłam się na dworzec. Ostatnie kilkaset metrów biegłam, bo zegarek mnie oszukał, ale dzięki temu wiem, że kondycja tak całkiem mi jeszcze nie zdechła.

Wróciłam do domu z radością i ulgą. Do wiosny chyba żadne wyjazdy mnie nie czekają - jak to dobrze :)

wtorek, października 02, 2007

Po wakacjach. Szkoda.

No i niestety, wakacje się skończyły i nasz tryb życia wraca do przedwakacyjnego. Trudno się odzwyczaić po trzech miesiącach (z małą przerwą) bycia razem przez całą dobę... bardzo trudno - i nam i małej.

Przede mną - już w czwartek - wyjazd na targi do Krakowa, a co za tym idzie spotkanie z mamą i... być może z moim Eks, który przypadkiem tam się ma znaleźć. Tak więc istnieje nadzieja, że wpadniemy razem na jakieś piwo i fajną rozmowę; oczywiście jeśli pozgrywamy jakoś sensownie terminy, ale może się uda. Dobrze jest się dobrze rozstać, żeby znów się dobrze spotykać ;) Pokrętne, ale wiadomo o co chodzi.

Ostatnio w wolnych chwilach wieczorami porobiłam to i owo znów na szydełku, jak kiedyś - miałam taki malutki sklepik i sprzedawałam unikalne rzeczy dla kobiet. Teraz to jest galanteria dla niemowlaków, może ktoś kupi, wstawiłam na Allegro i zobaczymy. Zainspirowała mnie sąsiadka - spotykamy się na spacerach z psami, ona ma pięknego husky, Pattona - Krysia robi luksusowe ubranka do chrztu, też szydełkowane. Te moje rzeczy są raczej na co dzień. Wyglądają na przykład tak:

środa, września 26, 2007

Z życia stworka

Zwierzątko ma się dobrze, przestało rosnąć - co bardzo mnie cieszy, bo jednak chciałam małego pieska, jest już w pełni ukształtowanym fizycznie stworkiem. Tak wyglądała przedwczoraj na popołudniowym spacerze:


Charakterek też jej się ukształtował i to na taki, jakiego zapowiedź prezentowała od zawsze: zadziorna, niezależna, dominująca i bardzo wesoła. Urocze, choć czasem trudne do zniesienia... Zaczęły się pierwsze kłótnie z innymi suczkami, psy lubi, ale w razie czego też nawarczeć i ugryźć potrafi (może nie tyle ugryźć, co kłapnąć ostrzegawczo w powietrzu - takie ostatnie ostrzeżenie). Kocha wszystkich ludzi - małych i dużych, uwielbia zabawy z patyczkami - teraz przestawiamy ją na piłkę tenisową - i oczywiście smakołyki, ale to nic oryginalnego :)

Na smyczy mimo kolczatki chodzi jak pijany zając trenujący slalom. Ma bardzo miękki, coraz dłuższy włos, więc trzeba ją czesać dosyć często, a żeby operacja w ogóle się powiodła - przekupywać smakołykami. Nie jest już szczeniakiem, lecz nadal budzi sympatię i wszystkim się podoba. Czasem jest słodka, czasem okropnie rozrabia, ale średnia odczuć to: udał nam się stworek :)

sobota, września 22, 2007

Relatywizm kasy...

Tia, kochani... W życiu są niestety dwie strony barykady... Płacący i opłacani.

Wydarzyło się było "lekkie opóźnienie płatności". I zgadza się, było lekkie, patrząc z punktu widzenia normalnego człowieka, a nie takiego, który żyje z dnia na dzień, od jednej kasy do drugiej.

Lekkie opóźnienie z mojej strony barykady wygląda tak:

- dwie karty wyczyszczone na zero
- menu: racuszki (bo na to składniki prawie zawsze są)
- dobrze, że pies ma resztkę jedzenia, ale to na góra jeden dzień
- na pewno coś się stało strasznego, bo zawsze były pieniądze punktualnie... wypadek? nie, ja proszę, nie!
- częstotliwość odwiedzin na stronie banku - około 5 na godzinę, jakby to cokolwiek mogło zmienić
- nie, to nie wypadek... zrezygnował, na pewno...
- zastawione 1 euro "na szczęście" - to stało się w momencie, gdy zostało już tylko 10 gilz
- nie, nie zrezygnował, to musi być robota tego głupiego banku, coś pochrzanili, zmienię bank!
- mija mnie interes życia: ktoś chce pożyczyć małą sumę na krótko, odda dwa razy tyle... nieeeee! dlaczego akurat teraz? ja chcę zostać lichwiarzem!
- pies się obraża, bo nie dostaje obrywek... trudno się dziwić, że nie dostaje - nie ma z czego mu dawać
- herbata skończyła się dwa dni temu
- tytoń palę taki, którego nie wyrzuciłam "tak na wszelki wypadek", a był wyjątkowo ohydny - nic to, nałóg to nałóg
- każdy się w końcu łamie: pożyczamy 50 złotych, ale przelew też musi dopiero dojść...
- przychodzi list że "lekkie opóźnienie"...
- oddycham z ulgą, wybucham śmiechem, piszę notkę na blogu

No, to tyle jeśli chodzi o relatywizm kasy. Do poniedziałku dożyję, a potem życie przez krótki czas będzie piękne. Przez krótki, bo lista zakupów z dwucyfrową ilością pozycji nie pozwoli mi na dłuższe cieszenie się gotówką. Ale i tak się cieszę - w końcu tak naprawdę nic złego się nie stało :)

sobota, września 15, 2007

O wszystkim

No i jesień zadomowiła się na dobre. Zmarznięta na porannym spacerze Pimpi wtula się w fotel i w M. i tak towarzyszą mi przy pracy.


Wczoraj zresztą sam M. towarzyszył mi w pracy znacznie bardziej twórczo, bo wybrał się ze mną na targi i robił za fotoreportera, będę miała dobre zdjęcia do ubarwienia artykułów. Szkoda, że nie pojedzie za mną na kolejne - tam będę sobie musiała radzić sama.

Targi jak to targi, porozdawałam wizytówki, pogadałam o interesach. Później mieliśmy czas na powłóczenie się prywatnie, oglądając stoiska z nietypowymi (zważając na tematykę targów - budowlano-ogrodowo-wnętrzarską) produktami. No i wtedy M. kupił mi pierścionek - bo było jedno stoisko z biżuterią. Ładny? Mnie się bardzo podoba :)

Dziś czeka mnie napisanie paru tekstów, a potem już weekend. Wszystko się jakoś fajnie zaczyna normować, może już na dobre?

piątek, września 07, 2007

Gdy demony śpią, budzą się upiory dnia ;)

Zasuwam na razie jak głupia, a końca nie widać. Wczoraj się w ogóle "przetrenowałam" i padłam jak pies Pluto. W związku z tym dzisiaj zarządziłam lekkie przemeblowanie, bo do takiej pracy trzeba jednak mieć trochę bardziej komfortowe warunki...

I coś dziwnego w związku z tym wyszło - bo to już któraś tam z rzędu zmiana - wyszło, że jest więcej miejsca. Tak w ogóle to dobrze, ale dziwi mnie co innego - rzeczy jest coraz więcej, a właśnie po każdym przemeblowaniu robi się przestronniej, to trochę nielogiczne, nie sądzicie? Nic się nie wyrzuca, bo to by sprawę tłumaczyło... ale nie. Magia.

Właśnie wrzuciłam 301. post na kulinarny, nawet nie zauważyłam tego trzechsetnego, dopiero dziś się zorientowałam. Książek mniej czytam, bo nie mam czasu, w moim ulubionym "świecie równoległym" istnieję na ćwierć możliwości, z Pimpiątkiem na spacerkach nie szaleję, piwa nie piję... Na domiar złego jakiś listopad obrzydły się zrobił zamiast cudnej końcówki lata. Ogólnie bu.

Pociesza mnie tylko jedna myśl - jeszcze trochę, a ten chaos się uładzi, rozładuje i będzie piękna pogoda i czas na wszystko - i na to, co muszę i na to, co lubię. Optymistka? Może troszkę. Ale czyż M. nie nazywał mnie demonem organizacji? Nazywał. Czas więc obudzić demona.

piątek, sierpnia 31, 2007

Praca, nauka, praca...

Mój dzień wygląda jak w tytule, co mnie wcale nie martwi, a wręcz odwrotnie :)

Zawsze z entuzjazmem zabierałam się do czegoś nowego, a z czasem okazywało się, że wszystko nie wygląda aż tak różowo, jak wyglądać miało. Entuzjazm powoli znikał, ustępując miejsca zniechęceniu. W tym akurat wypadku (nie wiem, czemu w tym właśnie) darowałam sobie hurraoptymizm i podeszłam do projektu bardzo chłodno i z dystansem oraz wątpliwościami. Gdy zaczęłam wchodzić głębiej - zaczęło mi się wszystko coraz bardziej podobać, a kiedy w dodatku parę moich posunięć ktoś docenił, to zrobiło mi się bardzo miło, a moja chęć do pracy i życia zauważalnie wzrosła.

Poza niewątpliwymi korzyściami materialnymi pojawia się jeszcze jedna - dla mnie bardzo ważna. Otóż ja tak mam (zresztą nie tylko ja), że im więcej mam wszystkiego na głowie, tym elastyczniejszy robi mi się czas i tym dłuższa doba. Ujmując to krócej - im więcej mam pracy, tym więcej mam czasu wolnego. Nic mi się nie rozłazi, nie marudzę i nie czepiam się.

Na koniec - nauka. Bardzo, ale to bardzo lubię się uczyć nowych rzeczy, a tu mam możliwość - a raczej konieczność - uczyć się codziennie.

Reasumując - chcę, żeby to trwało jak najdłużej.

środa, sierpnia 22, 2007

Pimpi's Diary - Part 6.

On dziś robił mi zdjęcia i z jednego oboje się bardzo długo śmiali. Z tego:


No fakt, może rzeczywiście nie wyszłam na nim najkorzystniej, ale żeby aż tak się śmiać?
Przecież wiadomo, że normalnie zazwyczaj wyglądam tak:


Dostałam dziś fajne nowe posłanie. Używam go do zabawy - czyli zgodnie z przeznaczeniem, bo przecież śpię i tak z Nimi albo na fotelu :)

wtorek, sierpnia 21, 2007

Schody

Nie, akurat nie zaczęły się, lecz musiałam pokonać - 18 pięter w górę i 9 w dół...

Wszechobecne tu remonty dziś objawiły się brakiem prądu przez większość dnia. Dobrze chociaż, że była to akcja wcześniej zapowiedziana. Lodówka i zamrażarka się rozmroziły, odcięcie od świata zabolało, schody też dołożyły swoje. Poza tym jutro będę siedziała przy komputerze do oporu, bo muszę ten stracony dzień odrobić.
Pimpi miała dobrze, bo ze spaceru wracała na rękach M. - te schody jakieś takie nieergonomiczne są, wysokie, niewygodne i mały piesek nie dałby sobie rady sam.

Z pozytywów: dzień nie okazał się jednak aż tak całkiem stracony, bo popracowałam w bibliotece, a potem jeszcze zdążyłam przeczytać dwie książki z ostatnio najbardziej mnie zaprzątającego tematu - czyli związane z pracą. Poza tym po obiedzie zagraliśmy z M. cztery partyjki w karty, takie prawdziwe, papierowe, nie przez net... prawie zapomniałam, że tak można ;)

poniedziałek, sierpnia 20, 2007

Pierwszy dzień...

...z nową pracą. Mam po iluś tam godzinach przed kompem taką wieeelką, kwadratową głowę. Czuję się jak człowiek, któremu kazano złożyć w pełni funkcjonującą bibliotekę, dając tysiąc kontenerów literek powycinanych z gazet. Taki człowiek staje nad tym wszystkim i nie wie, od czego zacząć...

Tylko powiedzcie mi, czemu mi się jednak mordka uśmiecha... Musi - lubię ;)

niedziela, sierpnia 19, 2007

Notka na szybko

Mała porcja newsów dla zainteresowanych:

1. Kot znalazł dom z trojgiem ludzi i kotką, aklimatyzacja przebiegła pomyślnie i choć dotychczasowi właściciele ciężko przeżyli rozstanie, to cieszą się, że trafił właśnie tam.
2. Minione tygodnie przebiegały pod znakiem poszukiwań, spotkań, negocjacji i zastanawiania się nad wyborem najlepszej opcji... Tak w skrócie wyglądało znajdowanie dodatkowej pracy. Efekt - na 99% znalazłam i chyba poza pieniędzmi przyniesie mi sporo zadowolenia.
3. Z dowodem duża obsuwa, już przed tygodniem powinien być gotowy - nic z tego, czekam.
4. Pimpi wyrasta z okresu buntu i staje się coraz fajniejszym psem. Ostatnio stwierdziliśmy, że w tej niepewnej loterii, jaką jest wybór szczeniaka bez rasy - trafiliśmy wygrywający numer.
5. Trochę intensywniej pojeździłam na rowerze, więc po długiej przerwie musiałam najpierw odzyskać kondycję. Oj, bolało...

W zasadzie to wszystko, choć oczywiście działo się znacznie więcej, lecz trudno wracać do drobnych zdarzeń z perspektywy. Teraz znów będę częściej pisała, przynajmniej mam taki zamiar, więc zaglądajcie od czasu do czasu.

środa, sierpnia 08, 2007

Ogłoszenie! CUDO do wzięcia...


Przeuroczy dwuletni kot birmański Ectos poszukuje domu. Kotek (no, kotek jak kotek - jest wielkości mojej Pimpi) jest niewychodzący, wykastrowany, od początku mieszkał i bawił się z dużym psem (bokserem). Ma wesołe usposobienie, jest zdrowy i zadbany. Ectos mieszka w Gliwicach i dostanie pełną wyprawkę na nowe miejsce.

Dotychczasowi właściciele ze względu na nieprzejednane stanowisko lekarza (takiego od ludzi) muszą się rozstać z Ectosem. Szukają dla niego dobrego, kochającego człowieka i miłego, ciepłego domu. Wszyscy ich znajomi i rodzina mają już zwierzęta i dlatego poszukiwania zataczają coraz szersze kręgi.


Przyznam, że gdyby nie zbyt wysoki stopień niepewności pewnych spraw, to osobiście... nie zastanawialibyśmy się ani chwili, tylko po prostu wzięlibyśmy go do siebie. Zresztą zobaczymy jak to się skończy... Na razie jeszcze jest czas, aby poszukać mu dobrego miejsca. Tu uprzedzam, że właściciele na pewno dokładnie przyjrzą się nabywcy, bo nie chodzi im o to, aby Ectosa "upchnąć", lecz aby zapewnić mu dobrą przyszłość na resztę życia.

Zainteresowanych proszę o kontakt via komentarze.

niedziela, sierpnia 05, 2007

Pimpi's Diary - Part 5.


Rozłąka dobiegła końca i całe stado znów jest razem - tak jak być powinno :)

czwartek, sierpnia 02, 2007

A już najgorzej...

...to od zawsze być twardą. Możesz wtedy palić się jak pochodnia, a inni pomyślą, że to twoje - ekstremalne nieco - ćwiczenia survivalowe.

Gdy jesteś zawsze twarda, to nie masz prawa prosić o uwagę, bo pomyślą, że sobie jaja robisz. Że to też takie ćwiczenia, lecz na innych.

Patrzysz wtedy jednym okiem na półmózgie istotki, które straszą wszystkich wokół: a to chorobą, a to niemocą, a to ogólnym nie-do... I widzisz efekty... I tak pytasz się siebie... Czemu ja tak nie umiem? Czemu prośbę traktuję jak coś co wypala gardło, czemu brzydzi mnie udawana niemoc, czemu nie będę małą kobietką, choćby chcieli mnie zabić...

Może temu, że wolę być wredną suką, która naprawdę tylko dziś ma gorszy dzień, a jutro... Jutro to będzie jak zwykle umiała rozp... ten świat. I o to chodzi. Ale niech już będzie jutro.

...ratunku...

Nie mam sił, jestem tak bardzo zmęczona... Tyle się dzieje, tyle pracy; ciebie nie ma, więc codzienność też jest trudniejsza niż zwykle. Nawet w naszej ulubionej grze natłok zdarzeń po okresie stagnacji i też nie wiadomo, w co łapki włożyć.

A ja jeszcze od poniedziałku chcę wziąć dodatkową pracę, bo przeinwestowałam... kurczę, nie wiem, jak to będzie, teraz czuję tylko wirujące zmęczenie od natłoku zdarzeń i myśli. Ratunku...

Wróć i weź na siebie - tak jak umiesz - tę codzienność. Z resztą powinnam dać sobie radę. Powinnam. Spróbuję w każdym razie.

poniedziałek, lipca 30, 2007

Ktoś pomyślał...

...nareszcie. Tak proste i - jak sadzę - potrzebne. W nowych dowodach już nie ma miejsca na grupę, chipów z informacjami o wszystkim jeszcze sobie nie wszczepiamy masowo; kart ratunkowych używamy rzadko.

Może więc warto pomyśleć o paru WPISACH w komórce, którą prawie każdy ma przy sobie. W końcu nigdy nie wiadomo, co czeka nas za zakrętem... nawet życiowym.

Rozłąki odsłona druga

M. też się za nami stęsknił, więc na weekend przyjechał do domu. Mała witała go jak mnie ostatnio, znów były wspólne spacery, których tak bardzo nam brakowało oraz normalne dni i noce.

Niestety, kilkadziesiąt godzin szybko minęło i znów pojechał - a my zostałyśmy osamotnione i smutne. Zaraz wybierzemy się obie na dłuższy spacer i pobawimy się patyczkami. A wieczorem z kolei oboje z M. skorzystamy z dobrodziejstw komunikatora... i tak, dzień po dniu, jakoś ta druga część zleci. Byle jak najszybciej...

wtorek, lipca 24, 2007

Głupio-sentymentalna notka

O, kurczę. Ja naprawdę nie wiedziałam, że mnie tak to walnie... Że tak będę tęsknić, że tak bardzo nie bedę umiała się znaleźć w tym czekaniu i półsamotności... nie wiedziałam, bo skąd mogłam wiedzieć.

Wiesz, jeśli to przeczytasz, to... tak, przesadzam może, ale... naprawdę za tobą tęsknię, brak mi codzienności z tobą, wszystko jest niepełne i małemu stworzeniu też ciebie brakuje - snuje się jak ja, ma za złe i w ogóle pokazuje, jak bardzo taka rzeczywistość jest paskudna. Czasem jej zazdroszczę, bo ja nie mogę aż tak otwarcie tego demonstrować, a szkoda... byłybyśmy niezłym tandemem...

Wróć, niech już się nie męczymy, M...

poniedziałek, lipca 23, 2007

Tęsknimy

Taaak, teraz to ja czekam (a ściślej my, bo mała też bardzo za nim tęskni, jak przedtem za mną) i nie mogę sobie znaleźć miejsca. A mówiłam, żeby się nie przyzwyczajać...

On tam gdzieś ciężko pracuje w te wściekłe upały, ja tu - choć na pewno mniej ciężko. Jak dobrze że są telefony i internet - odzwyczailiśmy się od bycia osobno, a przecież jeszcze przed rokiem czekaliśmy tygodniami. Teraz dzień to problem, a co dopiero tyle dni...

No i Pimpi, po niej tę tęsknotę tak bardzo widać. M. opowiadał mi, jak osowiała, smutna i nieszczęśliwa była przez te kilka dni mojej nieobecności. Teraz to potrwa dłużej, więc pewnie będzie trudniej. Ale wiem już z doświadczenia, jak go powita. I wiem, jak ja.

wtorek, lipca 17, 2007

Pimpi's Diary - Part 4.

Wiecie co? Gorąco jest, bardzo gorąco jest, wiecie? A może nawet bardzobardzobardzo, wiecie?

No, ale Oni na szczęście o mnie dbają w te upały. Zawsze noszą wodę dla mnie i chodzimy na spacerki pod takie wielkie wierzby, które dają dużo cienia, a ziemia pod nimi jest chłodna. Kopię sobie tam norki, kładę się i chłodzę sobie brzuszek - musicie spróbować, to świetny sposób.

Zmienili mi też godziny spacerów, żebym się nie męczyła upałem. Piją kawę przed piątą, żeby jak najwcześniej ze mną wyjść, bo rano jest zupełnie fajnie i biegam za patyczkami... za setkami patyczków, bo... ja ich nigdy nie przynoszę, no... czasem przyniosę, ale to w drodze wyjątku raczej. Ja lubię je znajdować, ale przynosić? Po co? Przecież zawsze i tak znajdą mi nowe :)

W domku nie ma wielu chłodnych miejsc, muszę wybierać - albo łazienka (gdzie najchłodniej), albo cieplejszy pokój, ale z Nimi... no i jakoś tak zawsze wybieram jednak pokój... Są spoko i mam z nimi luz, szczególnie jak ich porównać z niektórymi, to... to ja się nie dziwię tym innym psom, że one czasem gryzą tych swoich Onych...

To pisałam ja - mądra i zupełnie dorosła Pimpi. Pa :)

piątek, lipca 13, 2007

Jestem z powrotem

Z jaką przyjemnością i ulgą wraca się do domu *tu głęboki oddech*. Szczególnie jeśli Ktoś - a ściślej dwa Ktosie - na nas czeka.

Wyjazd na szczęście okazał się udany i owocny. Opisu horroru wyrabiania dowodu nie zamieszczę, bo chyba każdy kto w tym roku, w dowolnym miejscu kraju zajmował się tą czynnością - sam wie jak jest. Dobrze nie jest, średnio też nie, a "źle" to też słowo, które nie oddaje w pełni stanu faktycznego - niech to będzie mój jedyny komentarz... ;)

Za to powrót... nie widziałam chyba jeszcze nigdy takiego ogromu psiego szczęścia w jednym małym kłębku futra, jakim była wczoraj Pimpi witając mnie... Dziś zresztą też raczej stara się mnie nie odstępować - na spacerze i w domu - patrzy mi w oczy, przynosi po kolei wszystkie zabawki, wskakuje na kolana, żeby być głaskaną i przytulaną.

Zdjęcie Pimpiątka zrobił M. kilka dni temu... gdy je wrzuciliśmy do komputera to natychmiast nam się pomyślało, że byłoby doskonałą ilustracją do reklamy kampanii społecznej pod nazwa "Przygarnij mnie" - sami spójrzcie.

wtorek, lipca 10, 2007

Mieszane uczucia

Za dwie godziny jadę do Krakowa. No i mam mieszane uczucia...

...bo:
- polubiłam trochę ten Kraków, więc chętnie go zobaczę, ale nie cierpię podróży, szczególnie pociągami;
- z przyjemnością zobaczę się z mamą, ale niechętnie rozstaję się z M. i Pimpi;
- spotkam się może ze znajomymi, ale głównie będę się pałętać po urzędach (a tego to nie cierpię) oraz sklepach (również nie przepadam);
- czeka mnie obżeranie się smakołykami u mamy, lecz jednocześnie martwię się, jak oni tu sobie beze mnie poradzą (tak jakbym była niezbędna - akurat, poradzą sobie świetnie);
- pobyłabym w tym Krakowie tak na spokojnie, chociaż przez tydzień - a będę w biegu cały czas, bo jadę tylko na dwa dni...

No i właśnie z powyższych powodów mam raczej kiepski humor, pomijając nawet to, że po wczorajszych urodzinach mam lekkiego kaca. Ale optymizm budzi we mnie zdanie wypowiedziane przez mamę: - Przypomnij mi, jakie jest twoje ulubione piwo, bo nie wiem, które kupić :)

poniedziałek, lipca 09, 2007

Zabawa, nic więcej...

Mam dziś urodziny. W przeciwieństwie do wcześniejszych, ich wysoka relatywnie liczba porządkowa nie dołuje mnie, lecz pobudza do śmiechu. Żeby było jeszcze śmieszniej, zrobiłam dziś parę rzeczy, wśród nich kilka istotnych.

Jutro wyjeżdżam w podróż w interesach, wrócę chyba w czwartek. Zabawne te urodziny... niby nic, a jednak. Ale nigdy aż tak się nie śmiałam. Mogę umrzeć jutro... w tym nastroju i to by mnie rozbawiło.

Edit: No, nie! I nawet papierośnica mi doszła - żebym miała na jutrzejszy wyjazd...no, nie wierzę ;)

czwartek, czerwca 28, 2007

Pimpi's Diary - Part 3.

No to mam przerąbane... Bo:

1. Nie słucham, gdy mnie wołają... (rozumiecie - taktycznie głuchnę, chyba się to wydało, ups...) - ale to chyba normalne, jestem już DOROSŁA i nie muszę ciągle przybiegać jak szczeniaczek.
2. Nie cierpię chodzenia na smyczy (a wy byście lubili?) - ale to chyba normalne, jestem już DOROSŁA i nie muszę być prowadzana na sznurku jak szczeniaczek.
3. Znalazłam sobie fajne perfumy na spacerze (nie znam nazwy, ale ekstra) - ale to chyba normalne, jestem już DOROSŁA i nie muszę pachnieć tfu... mydłem jak szczeniaczek.
4. Lubię czasem odwiedzać te przydrożne stołówki (wiecie - śmietniczek, jakieś jedzonko dla gołębi, te sprawy, fast food - no, co? też lubicie...) - ale to chyba normalne, jestem już DOROSŁA i nie muszę jeść tylko tego co mi dadzą, jak szczeniaczek.

Dlatego mam przerąbane... Ona mnie chyba sprzeda. Tak mówi... Mówi że by mnie sprzedała, ale nie widzi na razie w okolicy idioty, co by mnie kupił... I jak ma lepszy humor, to tłumaczy Jemu że to normalne, że to taki młodzieńczy bunt i że wytrzymają, i jeszcze coś o tym czasem rozmawiają, że jak to będzie fajnie, jak ja już dorosnę i będę normalnym psem.

A przecież ja JESTEM DOROSŁA, nie tak jak szczeniaczek... mam prawie pięć miesięcy, nie tak jak szczeniaczki co mają cztery i pół... Cześć, bo znowu będę miała przerąbane...

wtorek, czerwca 26, 2007

Tęczowo

Dawno już nie było widoczków z okna, psie fotki je wyparły...

Ale jest pretekst... bo bardzo dziś od świtu dzika, zmienna i pokręcona pogoda; chwilami jednak również taka:


poniedziałek, czerwca 25, 2007

Rozdział tylko dla palących

Bardzo dużo palę - długich, normalnych papierosów (nie lajtów, nie mentoli) dziennie ok. 40 sztuk, co przy obecnych cenach kosztuje miesięcznie ponad 300 złotych.

Właśnie ten ostatni aspekt zaczął mnie od pewnego czasu trochę irytować. Nie mam kasy, palić lubię i wyrzec się raczej nie tylko, że nie mogę - bo byłby to wielki wysiłek i pewnie skazany na niepowodzenie, to w dodatku nie chcę. Palić coś, co tanie i cuchnące? No jakoś też mi nie pasuje... Ograniczyć? Eee, tam - próbowałam, po pewnym czasie wraca się do "normy".

No i wpadłam na to, że się trochę pooszukuję ;) Kupiłam tytoń (ten, który mi się spodobał, bo się nie znam na markach), gilzy, maszynkę... i żadnych papierosów. Radź sobie teraz sama, koleżanko Qilio ;)
Okazało się to znacznie prostsze, niż sądziłam. Poza tym - palę naprawdę mniej, bo świadomie, a nie odruchowo. Papierosy mam dużo tańsze i w dodatku bez wtrętów przedziwnych w postaci kołków i tym podobnych... Są smaczniejsze - ten tytoń jest o niebo lepszy, choć wcale nie z górnej półki. A dodatkowo... trochę szpanu, wiecie - zippo i skręt - te klimaty ;) Jeśli będę grzeczna i nie wrócę do tamtych, to przy najbliższej gotówce kupię sobie papierośnicę w nagrodę. A jak!

P.S. Mój M. nie pali, ale czasem przygotowuje dla mnie papierosa, mrucząc przy tym, że nie spodziewał się, iż będzie kiedykolwiek wykonywał taką czynność i że będzie go ona w dodatku bawiła :)

sobota, czerwca 23, 2007

To jeszcze nie był koniec...

Po dwóch godzinach oczekiwania zaniepokojenie tym, że osoby z gazowni sie nie pojawią wzrosło znacznie.

Nie jest to dziwna reakcja, zważywszy iż ich niedotarcie oznaczałoby brak porannej kawy jutro i pojutrze. O takich detalach jak ciepłe posiłki nie wspomnę. Zajrzałam do sąsiadki...
- Mam taki problem (tu opisałam problem), czy mogłabym od pani pożyczyć chociaż elektryczną grzałkę do wody?
-Nie mam grzałki, ale dam pani kuchenkę dwupłytowa i niech sie pani nie przejmuje, u nas ten odbiór instalacji zrobili o dwudziestej pierwszej. Ale to nie była sobota... niech pani zadzwoni do pogotowia. To powinno pomóc.

Dzwonię. Pan powiadamia mnie, że z powodu awarii nie dotarli, lecz dotrą niechybnie.

Dzwonią znajomi. Zapraszają: - Ruszcie się, wpadnijcie do ogródka. Odpowiadamy, wyjaśniając sytuację. Odpowiedź z drugiej strony: - To my niebawem się zjawimy...

Za jakiś czas zjawili się inspektorzy, zatwierdzili, podłączyli... Potem przyszli - mimo burzy - M. i J., uśmiechnięci jak to oni, obładowani jak mikołaje... i z koszmaru zrobiła się zabawa.

Nie mam szczęścia do pieniędzy. Ale mam wielkie szczęście do ludzi, którzy mnie otaczają.

Wyjęte z życia...

...kilka godzin, maksymalne wkurzenie, biedny pies, przerwana robota i zmarnowana większość dnia.

Przez co spowodowane? Przez wymianę instalacji gazowej. Ponieważ panowie operację przeprowadzili w standardach peerelowskich (ci od europejskich zarabiają w Europie, nie tu), więc było głośno, brudno, bałaganiarsko i cała robota porządkowa spadła na nas, a konkretnie na M., bo ja dziś mało sprawna fizycznie jestem. Biedny psiak chciał pogryźć smycz, na której był uwiązany, bo musiał być... Burdel i tyle. Nie obrażając porządnych burdeli.

W normalnym świecie właściciel mieszkania dałby obniżkę czynszu lub też sam się zajął pilnowaniem monterów oraz sprzątaniem. W tym świecie piątego lipca spyta, czemu już aż jeden dzień spóźnione są płatności.

Napisałabym jeszcze coś o naszym stanie hmm... zdenerwowania, ale nie mogę, bo co zaczynam, to mi wychodzą słowa, których dama raczej na publicznym blogu używać nie powinna. OK, więc kończę pozostając damą, grr...

poniedziałek, czerwca 18, 2007

Ciii...

Tu była notka, kto czytał - wie o czym; kto mnie zna, wie czemu zniknęła. Zniknęła jak znika - prędzej czy później - wszystko, co złe. A życie, na szczęście - toczy się dalej.

sobota, czerwca 16, 2007

Uff...

Robiliśmy kolejne przemeblowanie związane z kolejnymi zmianami jakie nastąpią, ale o których - jak zwykle - nic nie napiszę jeszcze.

Najpierw - wczesnym rankiem - robiliśmy zakupy, więc trochę się nałaziliśmy po okolicy. Na dodatek przemeblowanie przerodziło sie w późniejszej fazie w sprzątanie, tak że padamy na mordki zupełnie. Maleństwo bardzo dzielnie nam pomagało, dzięki czemu wszystko trwało trzy razy dłużej. Teraz my podtrzymujemy się przy życiu kawą, ale małe nie musi być na chodzie, więc odsypia w pozycji przesłodkiej, jak to ono.

poniedziałek, czerwca 11, 2007

O pożytkach z posiadania psa płynących...

Są.
Poza tymi, o których się ogólnie wie, rzecz jasna.


Pożytkiem niewątpliwym jest to, że dwoje dorosłych ludzi może siedzieć na pieńkach i strugać fujarki - przecież wyprowadzają psa i muszą się czymś zająć. Bawią się, rzucając w siebie trawkami, jak strzałkami - to samo wytłumaczenie. To trochę jak "wypożyczanie" dziecka od znajomych, aby dogłębnie poznać atrakcje wesołego miasteczka.

Dziś znów poszłyśmy na megaspacer, trzygodzinny, bawiłyśmy się na otoczonej drzewami polance, wśród śpiewu ptaków, były inne psy... obie zresztą nawiązałyśmy nowe znajomości i teraz ledwie żyjemy ze zmęczenia.


Właśnie - nowe znajomości. To kolejny, rzadko wymieniany, a bardzo istotny pożytek. Mieszkając tu od grudnia, poznałam tylko najbliższych sąsiadów i kilka osób w osiedlowym pubie. Z małą wychodzę ledwie od miesiąca i poznałam ze dwudziestu ciekawych ludzi, z którymi codziennie mam o czym rozmawiać i nie są to jedynie rozmowy dotyczące psów.

P.S. Ilustruję tę notkę dwoma portretami Pimpi, według mnie bardzo udanymi, autorstwa M. Zrobił je dwa dni temu. Ładna jest, prawda?

sobota, czerwca 09, 2007

czwartek, czerwca 07, 2007

Tuptanie przez życie


Maleństwo coraz bardziej przypomina prawdziwego psa, tak wyglądem, jak i zachowaniem. Wygląd możecie ocenić sami na podstawie poniższych zdjęć. Jeśli zaś chodzi o zachowanie, to musicie mi uwierzyć na słowo...


Zmiana w zachowaniu uwidoczniła się na przykład dwa dni temu, gdy Pimpi skutecznie pogoniła swoim szczekiem i postawą bullteriera, który chyba zbyt mocno nadepnął ja w zabawie. Wszyscy - bullterier, jego właściciele i przede wszystkim my - byliśmy tak zaszokowani, że tylko staliśmy osłupiali, podczas gdy zadowolona mała od niechcenia pogryzała trawkę i patrzyła na pozostałą piątkę wzrokiem typu "a tak w ogóle to ossso chodzi?" :)


A co u mnie? Lekko ruszyło się ku lepszemu, więc wszystko wskazuje na to, że znów zacznę częściej bywać i więcej pisać. Jak zwykle mam coś w zanadrzu - pewien zamiar, który niebawem ujrzy światło dzienne i gdy nabierze konkretnych kształtów, to oczywiście dowiecie się drudzy, zaraz po M., który już wie.

czwartek, maja 31, 2007

Takie sobie rozmyślania...

Miło jest czytać miłe komentarze, takie pozytywnie nastrajające. Bardzo miło :)

...nawet jeśli się wie, że ich prawdziwym autorem wcale nie jest osoba, która je pisze, tylko pewien duży facet, który ma dosyć gapienia się na fale i wsłuchiwania w milczenie w zupełnie innym świecie, niż ten tu...

Taaa, ale komentarze i tak są miłe, nie liczy się w końcu powód ;)

Edytuję po komentarzu na GT "to dziwny wpis". No dziwny, nie przeczę, ale czy ja muszę być zawsze tak do bólu i dla wszystkich zrozumiała? Nie muszę. A zatroskanych stanem mojego zdrowia psychicznego zapewniam, iż wszystko na razie jest w granicach normy.

środa, maja 23, 2007

Milczenie...

Piszę to, bo kilka osób pytało mnie o powody milczenia, więc - choć odpowiedziałam im prywatnie - to tu też czuję się w obowiązku wyjaśnić, czemu tak rzadko ostatnio się tu pojawiam.

Cóż, ludzie dzielą się na intro- i ekstrawertyków. I choć po osobie piszącej blog raczej oczekuje się ekstrawertyzmu, to jednak ja należę połowicznie do tych pierwszych. A czemu połowicznie? Bo lubię dzielić się tym, co idzie dobrze, natomiast gdy coś jest źle, to wtedy znikam, milknę i pojawiam się ponownie, gdy znów jest dobrze. Ci, którzy znają mnie w realu dobrze o tym wiedzą. Cóż, taka już jestem i żaden blog, choćby najintymniejszy, tego nie zmieni.

Tak więc pominę sprawy, które idą źle lub bardzo źle, a skupię się na tym, co dobre... Mała właśnie wskoczyła na fotel, wgramoliła mi się na kolana i tak się fajnie przytula. Aha, no i spacery z nią i odkrywanie świata z jej perspektywy sprawiają mi naprawdę dużo radości. No właśnie... i to chyba wszystko :)

Nie przestawajcie tu zaglądać. Wrócę, niech tylko będzie choć trochę lepiej.

sobota, maja 12, 2007

Pimpi wchodzi w świat

No i nadszedł wreszcie tak wyczekiwany przez nasza trójkę dzień pierwszego spaceru.

Co tu dużo mówić... było świetnie, nawiązaliśmy pierwsze psie i ludzkie znajomości, ganialiśmy po trawie, bawiliśmy się i uczyli różnych rzeczy - tak zeszły nam w sumie chyba ze trzy godziny, obfotografowane przez M. dokładnie (zrobił 55 zdjęć, z których tu zamieszczam dwa).

Pimpi buszująca w trawie:


Pimpi pokazuje, że umie chodzić na smyczy, a ja pokazuję, że świetnie mi idzie prowadzenie tak dobrze ułożonego psa - same kłamstwa, rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej ;)


piątek, maja 04, 2007

Niewolnica ;)

Mała weszła dziś symbolicznie w rolę psa miejskiego - w wolnym przekładzie oznacza to, że założyliśmy jej obrożę oraz smycz. Obroża zostanie na razie na stałe; smycz była tylko przez kilka minut.

Pimpi jest zdecydowanie samicą alfa i przy zakładaniu obroży udowodniła to po raz kolejny. Oj, nie spodobał jej się prezent ani trochę... Ze smyczą było zresztą jeszcze gorzej :) Ale cóż, trzeba.
Ponieważ zawsze lubiła wybiegać na korytarz, więc pierwszy spacer odbyłyśmy właśnie tam. O ile zwiedzanie w pierwszych sekundach było ciekawe, to już w następnych przerodziło się w ogromny protest psa: rozpłaszczyła się na posadzce - bierny opór w najczystszej postaci.

Przez najbliższy tydzień będziemy tak trenować na sucho, ale już teraz widzę, że pierwszy spacer stanie się wyzwaniem dla całej trójki :)

Budzikom... sen ;)

Pimpi - jak tu pisałam kilkakrotnie - budzi nas o wschodzie słońca. Ponieważ wypada on coraz wcześniej, to i pobudka coraz wcześniejsza. Ostatnio to już tak około 4:40...

Może was ciekawi, co dzieje się później, gdy my już siedzimy w sieci, pijemy kawę, a poranne słońce złotym blaskiem zaczyna zalewać pokój... No jak to, co? Dzieje się to, co poniżej...




P.S. Zdjęcie znów autorstwa M.
P.S.2 Równo za tydzień pierwszy spacer. Już nie możemy się doczekać...

środa, maja 02, 2007

Film

Ponieważ ostatnio tyle jest o psie, więc dziś - dla równowagi, będzie coś o kotach.

FILM został nakręcony w 1947 roku, jest czarno-biały, z napisami i trwa 22 minuty. Wyrwijcie je z dzisiejszego planu dnia. Warto :)

sobota, kwietnia 28, 2007

Piękna bestia

Uff, Pimpi jest po ostatnim szczepieniu - za dwa tygodnie wreszcie wybierzemy się na pierwszy prawdziwy spacer. U weterynarza była bardzo dzielna, więc M. kupił jej w nagrodę piłeczkę.


Spotkaliśmy w gabinecie weterynarza, którego kiedyś prosiliśmy o pomoc w znalezieniu zwierzątka... Rozbawiony spojrzał na nas i małą, uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- O, widzę że mają państwo wreszcie tego wymarzonego czarnego kocurka...

P.S. Autorem zdjęć jest M.

środa, kwietnia 25, 2007

Blokada. Niemoc. Impotencja.

Każdy piszący zna ten stan. Siadasz przed białym ekranem i... No właśnie nic.

Termin goni, materiały są, znasz temat na wylot, obstawiłeś się literaturą, czekoladą, kawą, papierosami; muzyka gra cicho, nikt nie przeszkadza czyli warunki - zdawałoby się - idealne... A tu nic.

Mijają godziny, zrobiłeś już wszystkie zaległe, a później wszystkie zbędne rzeczy, aby samemu sobie wydać się zajętym. I nic.
Wertujesz ponownie materiały, próbujesz zmienić koncepcję... Ale nie, wszystko jest dobrze - to tylko czynności pozorne, którymi chcesz się oszukać. Na przemian mobilizujesz się twierdząc, że masz jeszcze aż dwie doby do oddania... potem odwrotnie - że masz tylko dwie doby, a jeszcze nic nie zrobiłeś. A biały ekran straszy...

W głębi duszy wiesz, że się zbierzesz i choćby nie wiadomo co się działo - oddasz to w terminie. Taki stan przechodziłeś wielokrotnie, za każdym razem w końcu go pokonując. Ale też zawsze, gdy się powtarza, boisz się, że tym razem naprawdę nie napiszesz nic.
Ale napiszesz w końcu... ruszysz z miejsca i przełamiesz się i zrobisz. I co więcej - to będzie dobre.

Zawsze, gdy mnie to dopada, przypominam sobie, co powiedział mi ktoś, kto parał się pisaniem, gdy ja dopiero raczkowałam i przebijałam się przez pierwsze takie niemoce. Powiedział... "wiesz, grafomani nie mają takich problemów" :)

niedziela, kwietnia 22, 2007

Się rośnie, a co :)

Dziś rano M. postanowił zrobić Pimpi parę fotek, aby udokumentować jej - zmieniający się z dnia na dzień - wygląd.

Niestety, mała nie ma w sobie nic z modelki... Większość zdjęć wygląda jak abstrakcje z wielobarwnych smug. A z tych, które się udały, prezentuję dwa.

Pimpi "zostaw ten aparat i baw się ze mną":


Pimpi "to nie ja to pogryzłam, przecież cię kooocham":

piątek, kwietnia 20, 2007

Jak zombiak...

Wiosenny kryzys dopadł mnie później, niż innych. Gdy wszyscy wokół snuli się i narzekali - ja śmigałam radosna jak skowronek i pełna energii. Teraz im przeszło - a ja oklapłam. Bywa.

Problem tylko w tym, że nad głową wisi mi parę niezrobionych, a krzyczących o zrobienie rzeczy, a ja nie mogę się zebrać. Najchętniej wylegiwałabym się z książką i żeby nikt nic ode mnie nie chciał. Niestety, moment na spełnienie tych marzeń jest wybitnie niesprzyjający.

M. już obiecał, że w weekend bierze wszystko na siebie, a ja mam skupić się na autoreanimacji. Powinno podziałać, tym bardziej, że ponad wszystko nie cierpię siebie takiej i mam ochotę się udusić/postawić do pionu/opieprzyć z góry na dół/oblać zimną wodą... No, cokolwiek byle nie być taka.

Ponieważ przy takim samopoczuciu narzekam również na swój wygląd, M. przygotował sobie dyżurnego post-it'ka, którego nakleja mi na monitor, wychodząc z domu. Na karteczce napisał: "Qilia NIE wygląda jak zombiak!!!" Wiecie, że to nawet działa :)

niedziela, kwietnia 15, 2007

Mieliśmy wychodne :)

Wczesnym popołudniem puchate maleństwo usłyszało "zostań", a my poszliśmy zainaugurować dwa sezony: piwno-ogródkowy oraz lodowy.

Obydwie misje zostały zakończone powodzeniem: wypito piwo w ilości litra i skonsumowano cztery gałki lodów zielonobudkowych. Pierwszy raz też zasiedliśmy w ogródku naszego osiedlowego pubu i stwierdzamy, że jest równie sympatyczny jak sala.

Wracając zrobiliśmy małe zakupy, a M. doprowadził mnie stwierdzeniem o swoim nadmiernym piciu (z mojego punktu widzenia M. jest abstynentem) do takiego ataku śmiechu, że przez kilka minut nie byłam w stanie wykrztusić, jakie chcę papierosy; w efekcie - jak to już parę razy nam się zdarzyło, rozbawiliśmy cały sklep. Chyba w duecie mamy taką właściwość... może spróbować to sprzedać jakoś?

Pimpi chyba przespała naszą nieobecność - mieszkanie zastaliśmy w stanie nienaruszonym, a jedna kałuża na podłodze to naprawdę detal :)

P.S. Tak dziś rozmawialiśmy i chyba "Ona i On" - czyli nasz blog związku na odległość nie będzie kontynuowany, zresztą i tak od dosyć dawna nic tam nie pisaliśmy, a i związek przestał być na odległość i terapeutycznego oddziaływania blogu już nie potrzeba... Ale tu jest moje życie, a moje życie, to przecież także nasze życie... więc nie znikamy z sieci.
P.S. 2 Uświadomiliśmy sobie, że niebawem minie rok, odkąd jesteśmy razem... cholera, nigdy by nam do głowy nie przyszło, że to wszystko tak się potoczy.

Ogłoszenie - sprzedam budzik

Działanie:
unikalna technologia - budzi o wschodzie słońca, a nie o konkretnej godzinie, idealny dla ludzi chcących żyć w zgodzie z naturą. Samobieżny, ew. przenośny. Cichy - proces budzenia nie jest powiązany ze stosowaniem bodźców dźwiękowych, lecz dotykowych, stopniowo się nasilających.

Data produkcji:
styczeń 2007, na gwarancji, po obowiązkowych przeglądach.

Obsługa:
w załączonej instrukcji, łatwa, wymaga tylko odrobiny samodyscypliny. W okresie gwarancyjnym nieco bardziej kłopotliwa.

Obudowa:
bardzo delikatne, mięciutkie tworzywo na bazie surowców naturalnych o stonowanej kolorystyce. Można myć wodą.

Zasilanie:
ekologiczne, dostępne w prawie wszystkich sklepach, po umiarkowanej cenie, biopaliwo.

Elementy dodatkowe:
pojemniki na biopaliwo, estetyczna podstawka z ładowarką oraz niewielkie elementy luzem - niezbędne do prawidłowego funkcjonowania.

Uwagi:
Urządzenie jest w pełni sprawne, doskonale funkcjonujące i bardzo estetyczne oraz tanie w eksploatacji.

Cena:
przystępna, do uzgodnienia.

P.S. Tu powinno paść pytanie, czemu chcę się pozbyć tego cudu techniki... Z jednego tylko powodu. Nie umiem znaleźć wyłącznika, a chcę się wreszcie wyspać!

piątek, kwietnia 13, 2007

Życie przyspieszyło

...jakoś tak prawie niezauważalnie z początku, lecz po kilkunastu dniach już widzę, że znacznie.

To dobrze. Praca przyspieszyła, życie osobiste się dotarło, mała rośnie, wiosna już w pełni, kilka spraw zakończyło się definitywnie, kilka nowych zaczęło. Dobrze. Zmęczenie wiosenne mi przeszło, przydechnięta ochota do życia znów energicznie podniosła łepek. Bardzo dobrze.

Jak zwykle w przełomowych momentach zniknęłam na trochę z bloga, ale to chyba nie dziwi... Szkoda mi trochę, że więcej siedzę w domu, niż bym chciała - pierwszy prawdziwy spacer z Pimpi będę mogła, po wszystkich tych szczepieniach i kwarantannach, zrobić dopiero 11 maja.


Na koniec pokażę wam moje marzenie... Jak ja bym chciała TEGO spróbować :) Może być na rzece, może być z górki, ale chyba ten wodny sposób bardziej mi się podoba.

sobota, kwietnia 07, 2007

Troche o niej, troche o mnie

Mała wyspecjalizowała sie w pewnej czynności, która - o ile ją przyprawia o euforię - o tyle mnie o furię.

Dochodzi do perfekcji - jeszcze rano zajmowało jej to około dwóch sekund, teraz ledwie ułamki sekundy. O co tyle gadania? No prawie o nic. Każdy kto ma słuchawki z mikrofonem wie, iż na mikrofon nałożona jest taka wytłumiająca gąbka. No i to o nią chodzi... Pimpi zdobywa ją coraz szybciej... A mnie coraz więcej czasu zajmuje wyciągnięcie gąbki spomiędzy zaciśniętych, przeszczęśliwych z trofeum szczęk i nałożenie jej ponownie na mikrofon... Ona się rozwija - ja się uwsteczniam najwidoczniej... Ale nie do końca, bo...

...już od lutego, ale nieoficjalnie, a od dziś już oficjalnie pracuję nie tylko u siebie, ale i w Trójce. Tej radiowej. I bardzo się z tego cieszę, ba... dumna jestem, cieszę to mało powiedziane :) Jak wejdziecie na ich STRONĘ - to ja tam gdzieś jestem :)

P.S. Dziękuję, Wojtku. Nie musiałeś, ale mogłeś... i za to właśnie dziękuję.

środa, kwietnia 04, 2007

To miał nie być blog o psie...

Jasne, że miał nie być... ale co ja poradzę, skoro ten kawałek futerka przesłania swoimi potrzebami cały świat, a jeśli przypadkiem nawet w jakiejś krótkiej chwili nie przesłania... to wtedy człowiek próbuje się wyspać albo choć przez chwilę w spokoju przeczytać parę kartek książki.

Co nowego u Pimpi? Jest silna i ma długie pazurki - wdrapuje się już na każdy mebel wyściełany w mieszkaniu; dziś trenowała przed lustrem, jak wygląda wydając określone dźwięki - nie mogłam tego sfotografować, bo i tak by się spłoszyła - miałam kabaret za free, coś pięknego; bez problemu zostaje sama na coraz dłużej; uczy się pisać na klawiaturze; niestety polubiła moją kuchnię, woli to od gotowego jedzenia... czemu?! za co?! No i niestety polubiła pobudki o 4 rano... ja nie. I nie polubię.

Teraz jest spokój. Wróciłam z zakupów, kupiłam papierosy i piwo dla siebie i gryzadełka dla niej - jakieś superspiralki z wołowina i nie wiadomo z czym jeszcze, ale chyba pyszne. Dzięki temu mamy niewielki rozejm i wzajemne zrozumienie dwóch sybarytek, chwilowa sielanka, krótki cud :)

P.S. Zdjęcie małej z misiem zrobił M. dwa dni temu. Miś dostaje po uszach od niej za wszystko, za co ona dostaje od nas.

piątek, marca 30, 2007

Pimpi's Diary - Part 2.

Ona jest okropna... Zabrała mnie znów do lekarki, a przecież nie jestem chora. Podobno dlatego, żebym była jeszcze zdrowsza... phi, też pomysł.

No i było tak, że Ona mnie trzymała na rękach, a ta druga ukłuła mnie w szyję. Myślałam, że Ona mnie kocha i że za to ukłucie to tamtą pogryzie, albo chociaż na nią nawarczy. A Ona nic, a nawet gorzej - dała tamtej jakiś papierek w nagrodę. No wariatka zupełna... Chyba się na nią obrażę i już. Idę spać, jakoś mi niewyraźnie po tym ukłuciu. Cześć.

P.S. Inna sprawa, że też mi taka nagroda, papierków to już nawet ja nie gryzę, tylko prawdziwe dzięcielinowe kostki, ale dobrze jej tak.

Notka do czytelników

Wielką przyjemność - w tym pewnie nie jestem oryginalna - sprawia mi czytanie komentarzy na moich blogach czy listów, które przychodzą ze stron.

Dziś rano przyszła informacja o nowym komentarzu na kulinarnym i uświadomiłam sobie, że chyba te dają mi najwięcej satysfakcji. Włożyłam przez lata sporo pracy w swój serwis i - kiedy padł całkowicie - myślałam, że już nigdy nie uda mi się nic podobnego zrobić, że nie odzyskam czytelników, a jednak...

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy w tak miły sposób dają mi znać, że to co robię - ma sens.

środa, marca 28, 2007

Pimpi's Diary - Part 1.

Podobno dziś też był ważny dzień.

Pewnie, że ważny... poszła sobie. Tak zwyczajnie, ubrała się, wyszła, zamknęła drzwi... i już. Słyszałam potem jak wchodziła do tej wstrętnej skrzypiącej i chyboczącej skrzynki. A potem cisza. Płakałam... zostałam sama. Pierwszy raz. Przedtem zawsze był On albo Ona. Albo oboje, tak jak lubię najbardziej... a tu nagle nikogo...

W końcu zasnęłam... byłam zmęczona i przestraszona... i wiecie co? Obudziła mnie ta wstrętna skrzynka... i kroki... i coś tam się działo w drzwiach i potem Ona weszła i strasznie się ucieszyła i mówiła że jestem grzeczna i dała mi taaaki faaajny kawałek pysznego czegoś, to się podobno nazywa dzięcie..., nie... cięcie... coś takiego, ale dobre... Kurczę, może niech Ona częściej wychodzi, bo jak wraca, to jest naprawdę kochana i nie mówiła wcale tego paskudnego "nie" Ani razu, wyobrażacie sobie...? Może też tęskniła?

wtorek, marca 27, 2007

Stworek u doktora

Dzień pod znakiem wizyty u weterynarza.

Przegląd, profilaktyka, książeczka, umówienie się na szczepienie... wiadomo, wszystko to, co trzeba. Najważniejsze, że Pimpi jest zdrowa jak rydz, choć lekarka stwierdziła, że jest młodsza, niż wynikało z zeznań jej poprzednich właścicieli. Tak więc w książeczce ma wpisany jako datę urodzin 30. stycznia tego roku.

Przy okazji wizyty u lekarza zwiedziła osiedle (oczywiście na moich rękach), budząc zachwyt średnio co drugiej mijanej osoby.


Z nowych sprawności - umie po kociemu wspiąć się na łóżko. Nie wiem dokładnie, jak to zrobiła, bo wtedy - przed samym wyjściem - czesałam się w łazience. Na łóżku leżała kurtka, a w jej wewnętrznej kieszeni papierosy. Gdy po 30 sekundach wróciłam do pokoju, na kurtce leżała Pimpi, zajmując się już z dużym zaangażowaniem papierosami. Zdążyłam w porę zepsuć jej zabawę ;)

P.S. Nie bójcie się, mój blog nie stanie się blogiem o psie, po prostu teraz mała jest najciekawszym wydarzeniem z dziejących się wokół, nawet trudno złowić coś specjalnego. Wiosna :)

niedziela, marca 25, 2007

Dogproofs

Pimpi pozwala na coraz spokojniejsze przespanie nocy, niedługo powinno być normalnie, a zmiana czasu działa na naszą korzyść.

Dziś dzień pod znakiem przystosowywania mieszkania do małego psa. Przemeblowywanie, zmiana prowadzenia kabli, stałe miejsce na legowisko i miski, blokady dostępu do najatrakcyjniejszych (z jej punktu widzenia) miejsc.

Odniesione sukcesy wychowawcze:
prawidłowo reaguje na imię, na "nie" oraz na klaśnięcie, które też oznacza "nie" (ona chyba myśli, że to nasze ulubione słowo); siusia w 50% tam, gdzie my byśmy chcieli, aby to robiła; zaczyna korzystać z posłania zgodnie z jego przeznaczeniem; co najważniejsze - wreszcie normalnie je, a były z tym problemy; w 50% ograniczyliśmy żebranie przy naszych posiłkach.

Odniesione porażki wychowawcze:
siusia co drugi raz tam, gdzie my byśmy chcieli, aby to robiła; żebrze przy co drugim naszym posiłku; nie upilnowaliśmy jej i w czasie 2 sekund pozbawienia nadzoru dorwała paszczą łańcuch rowerowy, na wiosnę świeżo nasmarowany - efekt: długie czyszczenie pyszczka bardzo, bardzo niezadowolonemu z tego psu; nie oduczyliśmy jej jeszcze pędu do konsumpcji papieru, najchętniej w postaci książek - efekt: nie da się przy łobuzicy spokojnie czytać, trzeba ukradkiem, gdy ładuje akumulatorki :)

Bilans:
fajnie, że ją mamy i wcale nam nie szkoda tych wszystkich pozaciąganych pazurkami ubrań :)

piątek, marca 23, 2007

Pimpi ma już imię :)

Nie dałam rady nic wczoraj napisać... Mała wymaga mnóstwo uwagi, noc była ciężka (ta dzisiejsza też, ale już jakby mniej), ale teraz jestem po dwóch kawach, więc może się uda coś wrzucić i nie wyjdzie z tego bełkot ;)

Pimpi - kundelek-dziewczynka, w wieku 9. tygodni; ubarwienie - przede wszystkim biel, ociupinka czerni i mnóstwo różnych odcieni brązu; raczej nieszczekliwa, ale dysponująca szeroką gamą różnych dźwięków (coś w rodzaju piskoszczeku, warczenie - duży kot groźniej mruczy, jako prośba - popiskiwanie w stylu świnki morskiej, oprócz tego "gadanie" w zależności od humoru).

Wykazuje pewne zainteresowanie elektroniką (na szczęście nie chodzi o kable) - wczoraj M. naprawiał mi słuchawki, a Pimpi do tego stopnia była chętna do pomocy, że musiała dostać do zabawy starą słuchawkę domofonu. Zajęta własnymi drucikami i podzespołami, wreszcie pozwoliła M. dokończyć pracę.


W ogromnym, sięgającym od podłogi do sufitu lustrze ściennej szafy znalazła "kolegę" - prowadzi z nim długie rozmowy nakłaniające go do zabawy, ale koleś strasznie niekumaty, więc czasem trzeba go obszczekać i nawarczeć ;)

P.S. Tytuł kategorii ukradziony bezczelnie Panu X., który tak określa małą.
P.S.2 Imię Pimpi odziedziczyła po pewnym wspaniałym piesku, mam nadzieję że odziedziczy zarazem choć trochę z jego charakteru - byłoby wspaniale.

środa, marca 21, 2007

Omne trinum perfectum...

...że pozwolę sobie ukraść tytuł rozdziału mojemu ukochanemu kapitanowi K.O. Borchardtowi :) To zresztą łacińska sentencja, więc kradnę tylko zastosowanie jako tytułu.

A to nasza nowa lokatorka:


Jutro więcej, bo takie małe stworzenie jest ogromnie absorbujące, więc padam na pyszczek :)

wtorek, marca 13, 2007

Zamki na piasku...

...i nie tylko ZAMKI - to chciałam wam dziś pokazać jako kolejną odsłonę cyklu sztuk dziwnych i raczej ulotnych; choć - najprawdopodobniej - twórcy zadbali o to, by ich dzieła przetrwały dłużej, niż jeden dzień.

niedziela, marca 11, 2007

Wycieczka piesza

Dziś wreszcie "nadejszła wielkopomna chwila" i po ponad trzech miesiącach mieszkania w Gliwicach zobaczyłam centrum tego zacnego miasta, rynek, uliczki i kamieniczki. Tylko jeden budynek uznałam za wart uwiecznienia i możecie go zobaczyć TUTAJ, na moim fotoblogu.

Ogólnie centrum ładne, choć dziwnie eklektyczne. Zastanawiający był również całkowity niemalże brak ludzi. Sklepy też pozamykane, kawiarnie świecą pustkami - wymarłe miasto. Ale najważniejsze, że wreszcie obejrzałam, mam z głowy. Mój M. pełnił funkcję przewodnika bardzo odpowiedzialnie (szyja mnie boli od patrzenia w prawo, lewo oraz w górę), trzymał mnie cały czas za rękę (albo żebym się nie zgubiła, albo bo lubi) i pokazał mi wszystko, co pokazania było warte.

Z ulgą jednak wracaliśmy na nasze osiedle, gdzie wszystko jest otwarte, życie wre, a w pubie pełno ludzi. Dziwnie tak jakoś - w Warszawie jest odwrotnie... ale wiecie... Śląsk jest trochę dziwny, jak zauważyłam.

W ramach zdjęć dziwnych umieszczam dwa, również dziś zrobione. Jedno przedstawia życzenia dla pacjentów nad dosyć obskurnym wejściem do przychodni, a drugie - twórcze wykorzystanie znaku drogowego :)



czwartek, marca 08, 2007

Otwarcie sezonu :)

Wczoraj była przepiękna pogoda, więc stwierdziłam, że najwyższy czas zacząć sezon rowerowy.

Dziś - korzystając z wolnego czasu - od rana zabrałam się za moją czarną mambę. Myłam, dokręcałam, pompowałam, czyściłam, smarowałam etc. uzyskując efekt, który oślepił blaskiem wchodzącego właśnie M. ;)
Niestety, dzisiejsza pogoda nie była już tak przepiękna jak wczorajsza, ale cóż to dla nas... Wzięłam narzędzia i wyjechałyśmy na jazdę próbną. Mżawka mżawkowała, chmury wisiały, mokro, mokrzej, najbłotniściej. Oczywiście - dla samego sprawdzenia - wystarczyło zrobić rundkę po osiedlu, ale... Ale jeśli się już wsiądzie, pierwszy raz od listopada, no to... No to chce się pojechać gdzieś dalej. Pojechało się więc, a jakże. Nie wzięło się planu, więc o mało się przy okazji nie zgubiło... w hurtownie się wbiło, w wertepy, a jak... Jak szaleć to szaleć.

Na koniec wpadło się zawrzeć znajomość z pobliskim, niedawno otwartym w miejsce lumpeksu, sklepem rowerowym; w końcu dotarło się do domu. Z lekkim drżeniem mięśni, zadowoleniem pod mokrą grzywką i z mambą, która już nie jest aż tak lśniąca jak przed południem ;) Ale sezon otwarty i jest super :)

Bilans

Uświadomiłam sobie - przy okazji niedawnej rozmowy - że absolutnie wszystko, czego mi brak, mogę kupić za pieniądze. Całą resztę, o której się mówi, że jest nie do kupienia - mam.

Owszem, pieniędzy akurat nie mam w ilości, która pozwoliłaby mi na chociażby spokój finansowy, ale... Pieniądze raz są, raz ich nie ma. Przychodzą raz w jednej chwili zewsząd, kiedy indziej - znikąd ani grosza, ale... To są jednak tylko pieniądze.
Ja wiem, że to pogląd z czasów odleglejszych, gdy dzieliliśmy się na takich, którzy mieli i takich, którzy byli. Dziś już raczej nieaktualny - aby być, trzeba najpierw mieć, a wtedy można sobie pozwolić na bycie. Nie krytykuję - to nie jest gorsze, to jest tylko inne :)

Dla mnie teraz ważna jest ta spokojna świadomość, niezwykle cenna i - jak tak obserwuję ludzi - bardzo rzadko występująca. A reszta? A resztę się kupi...

wtorek, marca 06, 2007

Tęczowo

Obijam się, kochani... Znaczy obijam się blogowo, bo nie blogowo - nie obijam się wcale.

Poprawię się, obiecuję, niech tylko to wszystko ogarnę. A na dowód, że ogarniać zaczynam - tęczowe WYCINANKI z kolorowego papieru. Jak w przedszkolu, z tym że poziom całkiem nie przedszkolny. Inspirują poza tym :)

poniedziałek, lutego 26, 2007

Chińskie kociątka

"Taksobiełażąc" wczesnym rankiem po necie natknęłam się na tę PARKĘ z tatusiem w tle :) Zdjęcie, które podobało mi się najbardziej, umieszczam poniżej - następne fotki obejrzyjcie na stronach "China Daily".

sobota, lutego 24, 2007

Setna notka

...szybko się pojawiła. Fanfar nie będzie, bo cóż to znowu jest sto notek - całkiem niewiele.

Tylko taka mała refleksja... bo na początku to miał być testowy blog, taki próbnie założony, żeby zorientować się, jak blogi googlowe działają. Kolejne potwierdzenie teorii o długowieczności prowizorek ;)

Żeby od rana było wesoło, wrzucam dowcip rysunkowy autorstwa PHILA SELBY'EGO

Nie lubię Yoko z przyczyn absolutnie dla mnie niezrozumiałych, nie z powodu The Beatles, bo ich też nie lubię ;). Nie lubię jej i już, lecz gwoli uczciwości muszę tu z niechęcią przyznać, że jej ostatnia płyta mi się podoba. Nie to, że jakaś rewelacja - bo to nie jest ta stylistyka, którą preferuję, niemniej no... no dobra jest, da się słuchać.

P.S. Jak chyba zauważyliście, pilnie wyglądam wiosny i wczoraj znów coś wypatrzyłam - całkiem już wyrośnięte pączki żółtych krokusów. Jest dobrze, jest już blisko :)