Dokarmianie przez klikanie

niedziela, kwietnia 27, 2008

Gracze

Byłam wczoraj (a raczej - byłyśmy) na spotkaniu ludzi z gry - tej w którą namiętnie grywam od ponad dwóch lat.

Z mojej strony nie było to pierwsze takie spotkanie, ale jedno z najsympatyczniejszych. Zawsze trochę mnie zachwyca fakt, gdy można wreszcie przypisać twarze i osobowości ludziom znanym tylko z nicków i avatarów. Miłe jest, gdy uśmiechnie się do ciebie osoba, z którą zawsze chciałeś pogadać i tak dalej...

Ta akurat gra jest wyjątkowo interaktywna, więc gracze nie mają do siebie obojętnego stosunku - nie mogą. Jeśli ich postaci się znają, wówczas często są to silne emocje o spektrum od miłości do nienawiści. A jednak na spotkaniu okazało się, że można te emocje pominąć i zwyczajnie się polubić. Nie było wielu momentów niewygodnej ciszy, która czasem zapada, gdy spotykają się po raz pierwszy ludzie zupełnie sobie obcy. No, może na samym początku ze dwa takie były, po kilka sekund, ale - zaraz potem jakoś poszło ;)

Reasumując - bardzo było fajnie i to nie jest tylko moja opinia, skoro rano na forum przeczytałam wpis jednej z osób obecnych (umieszczony po pierwszej w nocy) i traktujący o tym samym, co ja tu napisałam, tyle że bardziej lakoniczny w treści, na zasadzie: było super, niech żałują nieobecni :) I się zgadzam, niech żałują...

piątek, kwietnia 25, 2008

Inaczej

Już nie chcę udawać, że jestem zła. Gorzej - chcę udawać, że jestem dobra, choć dopiero to jest prawdziwym kłamstwem, prawdziwym kłamstwem - proszę zwrócić uwagę na ten zwrot. Skoro chcę, to znaczy, że się zepsułam. Znaczy- dostosowałam się.

środa, kwietnia 23, 2008

Może rzeczywiście do przodu?

Pojawiła się kolejna propozycja, po niej jeszcze jedna. Czyżby się coś odblokowało i wracamy powoli do spokoju i normalności? Dobrze by było wreszcie... Trochę jestem zmęczona tym uganianiem się za własnym ogonem, bo to tak zazwyczaj wygląda przecież...
Na najbliższy weekend szykuje się miła impreza w dobrym towarzystwie... Tylko te poranki ciągle takie chłodne, ale to chwilowo najmniejszy z możliwych problemów.

poniedziałek, kwietnia 21, 2008

W trybie przypuszczającym

Istnieje delikatnie zarysowana możliwość, iż dzisiejsza wymiana zdań via e-mail zaowocuje ciekawą współpracą. Może i nie musi, ale byłoby fajnie, bo to - w całości - wygląda jak kumulacja dziwnych zbiegów okoliczności. Nie wierzymy w przypadek, ani w jego siłę sprawczą, ale bawi nas jak się coś z czymś nagle zaczyna wiązać i to potrójnie :)

No, nic. Zaczekajmy, nie pali się. Jak będzie i wyjdzie, to może być nawet całkiem miło. A na razie to konsumujemy sobie radośnie wiosnę, tym bardziej, że mamy fajny pomysł na mały portalik i może go zrealizujemy nawet. Tego pomysła...

sobota, kwietnia 19, 2008

Taka uśmiechnieta notka :)

Z dawnej Pimpi zostały oczy i charakter. Nikomu już teraz nie uda mi się wmówić, że to kundelka... Ta mała cholera po fryzjerze wygląda jak westie... Wiec już wiem, jak to było z genami, choć tata był szitzusiem, a mama terierkiem... Łomatko, co za bur... bałagan, chciałam powiedzieć ;)

Najważniejsze, że małej podoba się nowy wizerunek, a jego osiągnięcie też przesadnie nie bolało. Żadnych urazów, zrobiły to profesjonalistki i zrobiły dobrze, zdecydowanie polecam, po adres proszę pisać - podam.

Jasne, że trudno z dnia na dzień przestawić się na brak futerka, w które wsuwa się palce. No, ale... jest taki milutki krecik. Też fajne.

No to mam nowego psa...


Ładny?

wtorek, kwietnia 15, 2008

Yesterday

Spędziłyśmy wspaniały dzień, który zaowocował kolejnym zmęczeniem stworka - zwierzątko odsypia wrażenia i nawet nie myśli o spacerze :)

Fakt, nałaziłyśmy się sporo... Cała Starówka najpierw, potem Krakowskie, Nowy Świat (z tradycyjnym przystankiem na piwo i wodę w Bajce), później dalej - Alejami do Zamku Ujazdowskiego, tam spacer po parku z rzucaniem patyczków i kolejny przystanek w Blues Barze na kolejną wodę i piwo. Potem jeszcze odwiedziny u przyjaciela, pizza (a dla stworka kurczak) i wreszcie o 21. powrót do domu. Widzicie więc, że mała ma uzasadnione prawo padniętą być :)


Już dawno nie miałyśmy tak miłego dnia, uśmiech od rana do wieczora nie schodził mi z twarzy, a jeszcze przy okazji podłapałam zlecenie, co dodatkowo poprawiło mi i tak już wyśmienity humor. Jaka szkoda, że każdy (albo chociaż co drugi) dzień nie może być taki...

Edit: dodałam fotki padniętego stworka.

poniedziałek, kwietnia 14, 2008

Oh, miaaau...

Dziś udało mi się obudzić o siódmej, co samo w sobie jest wielkim osiągnięciem.

Ostatnio bowiem zahaczałam o godziny przedświtowo jeszcze ciemne... No i wkurzyło mnie to. Lubię budzić się wcześnie, ale nie aż tak. Wczoraj więc wieczorem wypiłam kawę, nawet film obejrzałam, żeby jak najpóźniej położyć się spać, ergo - później się obudzić.

Nie przewidziałam jednakowoż, że o 22. zacznie się spontanicznie zmontowana przez internet impreza u mnie i że to dopiero ona naprawdę nie pozwoli mi zasnąć. Niemniej najważniejsze, iż efekt został osiągnięty... inna sprawa, że za cenę lekkiego kaca. Ale podobno nie ma nic za nic, miaaau ;)

niedziela, kwietnia 13, 2008

Coś jakby tortilla...

Całkiem fajna rzecz na niedzielne śniadanie - dobre, łatwe i szybkie.

Na dwie osoby bierzemy cztery młode niezbyt duże ziemniaki, cztery też nie za wielkie pieczarki i trzy lub cztery jajka oraz dodatki, ale do nich dojdziemy już w trakcie przyrządzania.

Ziemniaki i pieczarki obieramy. Ziemniaki kroimy w słomkę (najwyżej 3 mm grubości, a długość - jak długość ziemniaka). Pieczarkom przycinamy nóżki równo z kapeluszami, a potem kroimy na cienkie plasterki.

Do rondelka wlewamy oliwę (na wysokość 1,5-2 cm) i smażymy w niej ziemniaki, aż będą złociste i miękkie. Przygotowujemy dobrą patelnię i wyjęte z oliwy ziemniaki rozkładamy na dnie patelni równą warstwą. Solimy i pieprzymy.

Na tej samej oliwie smażymy pieczarki na złoto. Usmażone układamy na ziemniakach i oprószamy pieprzem. Skrapiamy wszystko oliwą ze smażenia (ale niewielką jej ilością - nawet łyżka to troszkę za dużo).

Jajka wbijamy do miseczki, dodajemy sól i pieprz i rozbełtujemy to, ale nie jak na omlet, tylko tak byle jak. Dwa ząbki czosnku grubo siekamy i dodajemy do jajek, kruszymy kawałek sera pleśniowego i też wsypujemy do jajek. Ustawiamy patelnię na niewielkim ogniu. Jeszcze raz mieszamy masę jajeczną i wylewamy ją na podkład z ziemniaków i pieczarek. Po wierzchu posypujemy cajenne.

Smażymy, aż jajka się zetną. Nie powinniśmy przykrywać potrawy, ale jeśli patelnia nie jest za dobra, to lepiej przykryć, bo prędzej się przypali niż zetnie. W trakcie smażenia nie mieszać, nie odwracać, nie przeszkadzać. Podając zsuwamy w całości na okrągły półmisek i kroimy jak pizzę.

czwartek, kwietnia 10, 2008

Chce się żyć

Dziś wyszłyśmy na spacer wyjątkowo wcześnie, bo trochę po szóstej. Pięknie było - ciepło, leciutki deszcz, cała okolica rozśpiewana ptakami; mnóstwo głosów, jeszcze nie zagłuszonych przez nieliczne o tej porze samochody.

Po trawnikach spacerowały parki kawek, wybierające co bardziej odpowiednie patyczki do budowy gniazd. Ludzie uśmiechnięci, psy zadowolone. Wokół coraz zieleniej, a w tej zieleni - plamki kwiatów w różnych kolorach. Gdzieś pod płotem - maleńki samotny fiołek... Sielanka jednym słowem.

Dziś mamy dzień wyjściowy, więc otrzemy się o jeszcze więcej wiosny. Od wczoraj natomiast mała może swobodnie biegać po naszym terenie, bo właściciel ogrodził ogródek symboliczną siatką, więc nie ma już niebezpieczeństwa, że Pimpi coś w nim zniszczy. Ogródek jest oczkiem w głowie mamy właściciela, która powiedziała mi wczoraj, że będę tu miała bardzo ładnie, bo wszystko w nim kwitnie od wiosny do późnej jesieni.

poniedziałek, kwietnia 07, 2008

I co tu powiedzieć...

...komuś, kto tej odpowiedzi żąda?

Ile razy można niezłomnie mówić "nie"?

Czy wiecie, jak trudno jest uporczywie zniechęcać kogoś do siebie, aby - przekonany o tym, że jestem naprawdę złą kobietą - wreszcie przestał pytać?

Zmęczona jestem. Ale się trzymam. Tego "nie".

sobota, kwietnia 05, 2008

Po wczorajszym

Wczoraj byłam zmuszona udać się do pewnej, dosyć oddalonej ode mnie - firmy.

Zabrałam więc małą i po raz pierwszy od powrotu do Warszawy postanowiłam skorzystać z komunikacji miejskiej. Pimpi - do czego już mnie przyzwyczaiła - znów zachowywała się wzorowo. Nie jak pies, który pierwszy raz w życiu jechał autobusem, lecz jak pies, dla którego takie jazdy to codzienność od zawsze :)

Antraktem wyprawy stała się szybka kawa u Ewy, później przyszedł czas na interesy, a następnie czas na rozrywki - baaardzo długi spacer do Pól i po Polach Mokotowskich. Było coś dla mnie (duże piwo i gazety w ogródku Lolka) i coś dla niej (woda, psy, ganianie, patyczki, szaleństwo).

Wracałyśmy zadowolone, ale ledwie się wlokąc, bo nie jesteśmy przyzwyczajone do tak długich pieszych spacerów (ten w święta to była ledwie jedna czwarta wczorajszego, a i tak był męczący). Pimpi do dziś nie wykazuje zainteresowania opuszczaniem domu. To się nazywa zmęczyć stworka...

Ona jeszcze tego nie wie, ale dzisiaj też nas czeka parę kilometrów do pokonania, niech się tylko obudzi ;)

wtorek, kwietnia 01, 2008

Coco Chanel miała rację...

Ubieram się zazwyczaj, jak istota w moim wieku ubierać się raczej już nie powinna. Jakieś jeansy, jakieś glany, jakiś podkoszulek z niepoprawnym politycznie napisem, jakaś skóra... Lubię to i mam nadzieję, że mój - stosunkowo młody wygląd - pozwoli mi przez parę lat jeszcze cieszyć się możliwością noszenia takich strojów.

Ale wczoraj coś mi odbiło i... ubrałam się jak dama i makijaż zrobiłam w dodatku... i fryzurę. No, full wypas. I, kurczę - słuchajcie - to działa! I to jak! Napotkanym znajomym szczęki poopadały. "Jesteś jakaś inna", "wspaniale wyglądasz", "co ci się stało?", "to pogrzeb czy ślub?" und cetera... ;)

Zabawne. Czyli wystarczy się tylko przebrać. Czyli Coco miała rację. Bo to niegłupia kobieta była.