Dokarmianie przez klikanie

poniedziałek, marca 24, 2008

No bo drzwi się zamyka...

Ewa - nigdy nie mająca w domu zwierzaka - pozbawiona jest naturalnych odruchów i nawyków myślowych, właściwych posiadaczom zwierząt. Ich brak zaowocował poniżej opisaną sytuacją.

Tu mały opis: mieszkanie Ewy jest rozciągnięte na długość, z przedpokoju można wejść najpierw do kuchni, dalej są drzwi do łazienki, toalety, pokoju syna Ewy, a na końcu dopiero jest duży główny pokój z loggią. W tym pokoju, między innymi, stoi ława, przy niej dwa fotele i dwa (czy dwie? bo nigdy nie wiem...) pufy.

Niedzielny poranek. Siedzimy w kuchni, ja robię papierosy, a Ewa przygotowuje półmiski z różnościami na śniadanie. Pimpi oczywiście nam towarzyszy. Ewa najpierw nałożyła sałatkę, przybrała, zaniosła do pokoju, postawiła na ławie.
Później przygotowała, pieczołowicie zwijając plasterki w fantazyjne stożki i ruloniki - półmisek wędlin, przybrała zieleniną i świeżym ogórkiem, zaniosła do pokoju, postawiła na ławie.
Wróciła do kuchni i w równie artystyczny sposób zajęła się teraz jajkami... Pokroiła je, ułożyła na półmisku, przybrała sałatą, listkami pietruszki etc. Poszła zanieść je do pokoju... A po chwili dobiegł do mnie jej zduszony głos:
- Qilia, chodź tu, szybko...
Zaniepokojona tym tonem, porzuciłam maszynkę do skrętów i błyskawicznie przemierzyłam parę metrów korytarza. Ewa w jednej ręce trzymała półmisek z jajkami, drugą rękę przyciskała do serca, a spojrzeniem wskazała mi ławę.
- Patrz! - wyszeptała dramatycznie.
Spojrzałam... w pierwszej chwili nawet nie mogłam załapać, o co jej chodzi... ale już w drugiej tak. Niedawny półmisek z wędlinami był teraz półmiskiem z kilkoma plasterkami ogórka... A Pimpi patrzyła na mnie z mieszaniną wstydu i satysfakcji w spojrzeniu...

Bardzo trudno jest skutecznie skarcić psa, jednocześnie krztusząc się ze śmiechu. Poprzestałam więc na warknięciu w stronę Ewy:
- Jak jest zwierzę w domu, to się, moja droga, zamyka drzwi do pokoju z łatwo dostępnymi smakołykami!

Mała złodziejka, po opchnięciu około ćwierci kilograma wędlin, do końca dnia nie wzięła do pyszczka nic innego (mimo zachęt) i tylko na przemian piła i siusiała... Jakoś tej soli i saletry trzeba się było pozbyć...

Brak komentarzy: