Dokarmianie przez klikanie

czwartek, stycznia 31, 2008

Suplement do kwestii telefonów

W związku z pełnymi ciekawości pytaniami, któż to taki - tych pięcioro szczęśliwców, już mówię, co by nie powtarzać znów:
- moja mama
- moja szefowa
- moja przyjaciółka
- mój były przedostatni
- mój były ostatni
:) I to by było na tyle :)

Urodziny Pimpi

W ubiegłym roku podjęłam kilka ważnych, życiowych decyzji, były dobre - jak pokazał czas. Jedną z najlepszych okazała się ta o wzięciu Pimpi.

Nigdy nie pisałam, jak to było. Od dłuższego czasu myślałam o piesku, długo się zastanawiając, czy przy moim trybie życia to dobry pomysł. W końcu doszłam do wniosku, że dam radę. Zaczęłam więc poszukiwania i znalazłam ją, a jakże - przez internet; na zdjęciu zrobionym telefonem niewiele było widać. Zamówiłam taksówkę, pojechałam i zabrałam ją do domu. Była lekka jak kłębek włóczki (później się okazało, że z powodu niedożywienia). I się zaczęło... weterynarz, noce w kawałkach, kałuże, problemy z jedzeniem, podrapane i pogryzione rzeczy i ręce... Tego zdjęcia nigdy tu nie pokazywałam - to pierwsze, zrobione zaraz po przyniesieniu jej do domu i jej pierwsza zabawka ze szmatki :)

Mijał czas, piesek rósł, mądrzał i zmieniał się w oczach - ale z tym byliście na bieżąco :)
Wczoraj Pimpi skończyła rok. Urodziny spędziłyśmy na objadaniu się smakołykami, na spacerach i zabawie.

Podsumowanie tego roku? Mam wspaniałego, uśmiechniętego, mądrego, przyjaznego światu pieska. Nie ma dnia, abym nie cieszyła się z jej obecności. Nigdy, nawet przez moment, nie żałowałam, że ją wzięłam. Przez cały ten wspólny czas praktycznie się nie rozstawałyśmy. Staram się nie bywać tam, gdzie nie mogę jej zabrać - tym bardziej, że jest znacznie więcej miejsc, w które mogę. Daję jej dużo, lecz dostaję od niej chyba jeszcze więcej. I mam nadzieję na wiele wspólnych lat, równie dobrych, jak te minione miesiące.

A to Pimpi na fotografii zrobionej przez W., już w nowym domu, przed kilkunastoma dniami. Lubię to zdjęcie, bo w pełni oddaje jej charakter :)

środa, stycznia 30, 2008

O korzystaniu z telefonu

Mam telefon komórkowy, oczywiście że mam. Płacę za niego, więc mam. Mam dla siebie, bo jest mi potrzebny. Niektórym ludziom wydaje się jednak, że mam go dla nich. Nic bardziej błędnego.

Dlatego - zmuszona okolicznościami - piszę tu do wiadomości tychże błądzących, jakie są zasady telefonowania do mnie:
1. Między 9. rano a 21. wieczorem. Ani minuty przed i ani minuty po. To dotyczy również sms-ów.
2. Nie uznaję pogaduszek telefonicznych o niczym. Jest wiele osób, które to uwielbiają - wystarczy wystukać inny numer.
3. Jeśli ktoś umie pisać, to lepiej aby napisał sms-a; jeśli nie umie - trudno, niech mówi.
4. Aby załatwić ważną i skomplikowaną sprawę wystarczy minuta. Aby załatwić mniej ważną - pół.
5. To, że ktoś ma mój numer telefonu (a wiele osób ma), nie oznacza, że automatycznie jest właścicielem mojego czasu i uwagi. Nie jest.

Powyższe zasady nie dotyczą jedynie 5 (słownie: pięciu) osób w całym wszechświecie. Z tym, że z nimi akurat raczej problemów nie ma i nic im nie trzeba tłumaczyć.

No dobrze, napisałam, ogłosiłam publicznie, teraz będę już z czystym sumieniem egzekwować. Dziękuję za uwagę.

P.S. Ci, którzy mnie znają, na pewno już się domyślili, iż ktoś doprowadził mnie do furii, skoro napisałam jak napisałam. Dobrze się domyślacie.

Norka Qilii i Pimpi - fotoreportaż





niedziela, stycznia 27, 2008

Trening czyni mistrza...

...dlatego już jestem. Tylko trzy razy falstartował, zanim zainstalował za czwartym... A teraz instaluję, restartuję, instaluję, restartuję - no, fascynujące zajęcie :)
Ale mam świat i tylko to się liczy. A jutro zrobię fotki domku i wreszcie będę mogła je wrzucić tu - taką wirtualną wycieczkę z Pimpiakiem w tle (jeśli zapozuje, bo to nie jest wcale takie pewne).

Znikam... i mam nadzieję wrócić

Za chwilę znikam ze świata, co przekłada się na formatowanie dysku oraz reinstalację systemu. Po wymianie płyty głównej jednak parę rzeczy nie chce działać, więc trzeba to zrobić.
Niby dobrze się przygotowałam, ale... wiadomo, jak to jest. No, nic. Trzeba, to trzeba. Do roboty!

Realistka Roku

Usłyszałam dziś, że w plebiscycie na realistkę roku otrzymałabym niezaprzeczalne pierwsze miejsce. Odbieram to jako komplement :)

sobota, stycznia 26, 2008

Dom

Dzisiejszy poranek przyniósł kolejne przemeblowanie, bo jednak coś było nie tak. Męczące - bo które to już z kolei, ale teraz jest tak, jak trzeba - nareszcie. Potem zakupy - nabyłam ostatnią rzecz, jakiej mi jeszcze brakowało: serwis na sześć osób, taki obiadowo-śniadaniowo-kawowy czyli załatwiający moje wszelkie w tym zakresie potrzeby.

Obie te sprawy poprawiły mi humor i dziś w końcu - po raz pierwszy od przeprowadzki, patrząc na zginane wichurą drzewa za oknem, pomyślałam: jestem w domu.

Mała leży obok biurka - na swoim dziennym posłaniu (bo przecież w nocy śpi ze mną). Wystarczy mi opuścić lewą dłoń i już wsuwam palce w jej futerko... Tak, jesteśmy w domu.

piątek, stycznia 25, 2008

Uff...

...meble dowieźli, kolejne przemeblowanie za nami. Mam nadzieję, że na dłuższy czas już tak zostanie. Pimpi padła jak Pluto, a ja czuję się trochę zbyt zmęczona, aby zasnąć... może piwo pomoże?

Ogłoszenie - kupię mieszkanko

Ogłoszenie jak najbardziej na poważnie. Ewentualne oferty proszę wysyłać e-mailem.

Mieszkanko powinno być pod Warszawą, niewielkie - kawalerka i niezbyt drogie. Jest jednak parę warunków, które powinno spełniać bezwzględnie:
- być koniecznie w bloku z windą, na wysokości od czwartego piętra w górę
- mieć mały balkon lub chociaż takie drzwi z barierką (nie wiem, jak to się fachowo nazywa)
- no i forma własności - hipoteczna z księgą wieczystą.
Pod Warszawą to nie oznacza bardzo bliskiej odległości - może być nawet ok. 100 km.

Jeżeli ktoś coś takiego ma lub wie, że ktoś ma do sprzedania, to proszę o kontakt. Sprawa pilna, finalizacja najlepiej jak najszybciej, płatność gotówką. Popytajcie, proszę, może akurat...

W stolicy szybko się żyje

Tak, proszę państwa, bardzo szybko.

Każdy dzień jest za krótki, a ja zbyt zmęczona, aby go przedłużyć... Praca, meblowanie, sprzątanie, ogarnianie świata wokół siebie, poznawanie terenu, zakupy (znów mnóstwo rzeczy okazało się potrzebnych). A po za tym to jeszcze człowiek chciałby trochę pożyć - tak na luzie. Nie da się. Póki co się nie daje...

Każdego dnia coś się dzieje, a czas pędzi jak zwariowany. Ale fakt, że powoli chociaż efekty widać - to pocieszające. Przynajmniej nadzieja, że wariactwo jednak powoli się kończy, a potem będzie już normalne życie. Czyli znów tęsknię do normalności, już tak bywało...

Pimpi wariactwo i przewalające się tłumy bardzo służą, ona to lubi, w przerwach odsypia i znów jest gotowa na nowe wyzwania :)

poniedziałek, stycznia 21, 2008

Zmiany

Gorylek i miś zostały dziś nieodwołalnie przeze mnie skonfiskowane. W zamian kupiłam małej pluszową kostkę i gumowego krokodylka. W związku z tymi zmianami na razie na pokładzie trwa bunt załogi. Transparenty z napisami: "Wolność gorylom", "Oddaj misia tyranie", "Precz z podmienianiem zabawek". Strajk głodowy i pogardliwe milczenie. OK. Ja mam czas, ja przeczekam :)

Zmiany dosięgnęły i mnie. Fryzjer. Nawet ujdzie, nie narzekam, ale tak naprawdę, to okaże się po kilku dniach... Zaraz idę zasięgnąć opinii, jak wyglądam. Zbuntowaną załogę zabieram ze sobą.

sobota, stycznia 19, 2008

Horror (tylko dla odpornych)

Pimpi zabiła goryla. Robiła to powoli, mała bestia...

Najpierw wyłupiła mu oczy i odgryzła nos, później wyrwała czarny język, a potem przełyk; sięgała coraz głębiej, aby w końcu wywlec po kawałku kłęby jego białych wnętrzności i rozrzucić je w furii po podłodze... Na tym ją zastałam.

Zastałam to złe słowo. Cały czas byłam w pokoju i pracowałam. Piesek zachowywał się wyjątkowo cicho, co już powinno mnie zaalarmować - wiadomo przecież, że cisza w trakcie zabaw psich i dziecięcych, to bardzo zły znak, zwiastujący kłopoty.

Jak wspomniałam, gorylek zabijany był długo, kilka miesięcy. Kilka razy interweniowałam z igłą w dłoni. Ale dziś, gdy spojrzałam na podłogę zasłaną kłębami białej syntetycznej waty, zrozumiałam że nadszedł kres jego życia...

W poniedziałek trzeba będzie kupić nową zabawkę.

P.S. A może nawet dwie. Miś bowiem od pewnego czasu coś źle wygląda...

czwartek, stycznia 17, 2008

Spotkania z przyrodą

Właśnie wróciłyśmy z zakupów, uprzednio odkrywszy kolejne centrum handlowe w bliskiej okolicy.

Najciekawiej jednak było w drodze powrotnej... Bo mała po raz pierwszy w życiu zobaczyła konia. Uznała więc, że pies tej wielkości, to już naprawdę przesada. Dała temu wyraz tak wymownie, że robotnicy na pobliskiej budowie o mało nie pospadali z rusztowań. Innymi słowy dałyśmy kabaret - tylko koń zachował spokój :) Jakby tego było mało, za dwie minuty - gdy szłyśmy już naszą ulicą, pojawił się kolejny: ten jechał za nami, w tym samym kierunku co my, czyli gonił biedną Pimpi. Kabaret się powtórzył, tym razem przed większą publicznością :)

A swoją drogą, to trochę dziwne, że pieska z prowincji trzeba było przywieźć aż do stolicy, by wreszcie zobaczył, jak wygląda koń.

środa, stycznia 16, 2008

Tak, jestem cyborgiem

To już pewne na sto procent. Żaden normalny człowiek (od bardzo niedawna jednoręki, więc nieprzyzwyczajony do tego stanu) nie zrobiłby dziś tego, co ja.
Skończyłam rozpakowywanie, poprzestawiałam trochę meble, posprzątałam... A potem rozejrzałam się i zdziwiłam, bo nie chciało mi się wierzyć, że to wszystko moja robota - bez żadnych krasnoludków. Jestem cyborgiem.

Wpadłyśmy wczoraj z małą do pobliskiego baru na jedno piwo. Już wcześniej upewniałam się, czy mogę z nią przyjść, ale musiałam też sprawdzić, jak ona będzie się zachowywała. Było w porządku, bardzo się wszystkim spodobała i była grzeczna. Mamy stałe zaproszenie - bar fajny, bo i piwko i polska kuchnia, ładny wystrój, przyjemna rodzinna atmosfera - czego chcieć więcej, zważywszy iż mieści się w odległości pięciu minut bardzo wolnego spaceru, takiego z obwąchaniem każdego krzaczka :)
Pimpi szczekała tylko na stół od piłkarzyków - straszny był, duży, ruszał się i wydawał dziwne dźwięki. Nikomu to poszczekiwanie jednak nie przeszkadzało, a poza tym jeden z klientów stwierdził, że ona się wcale stołu nie boi, tylko kibicuje jemu, bo zawsze gdy szczekała - wygrywał :)

wtorek, stycznia 15, 2008

Nie mam łapy

Jak nie urok, to... oblanie wrzątkiem.

I nie mam łapy, niby tylko lewej, ale - jak się okazało - to bardzo potrzebna łapa. W zasadzie do wszystkiego. Bolało jak jasna cholera, nadal boli, ale już nie tak, jak w nocy. Moment na takie wypadki to sobie wybrałam wyjątkowo niesprzyjający.

Zgodnie z moją teorią, wypadek świadczy o tym, że jeden z gorszych miesięcy mojego życia właśnie się zakończył. Teraz będzie już tylko lepiej.

poniedziałek, stycznia 14, 2008

Zupełnie nie rozumiem

Mam tyle pracy na głowie, tyle spraw. Zupełnie nie rozumiem, jakim cudem mam taki humor, jaki mam. A mam szampański. Nie powiem, że mi z tym źle...

Zmieniamy nomenklature

Musze pozmieniać, bo panowie M. się mylą i w końcu nie wiadomo o kim piszę. Tak więc - właściwy M., ten z którym się rozstałam - pozostaje M.

Drugi M., ten z Warszawy, od przeprowadzki i kurtuazyjnych sms-ów będzie od teraz FC co jest skrótem od LS. FC to flying cat, a ja to kiedyś przerobiłam na latającego sierściucha... Mam nadzieję że udało mi się tą notką coś wyjaśnić...

Ewka i takie różne sprawy

Miałam do niej nie iść wczoraj, bo zmęczona - nie bardzo miałam siłę, nie wiedziałam jak dojechać, ale... ona tak zapraszała. A to w końcu moja jedyna, długoletnia przyjaciółka. Tak więc podjęłam męską decyzję i zamówiłam taksówkę. Nie bardzo mnie stać, ale... ten jeden raz (znaczy dwa, bo powrót).

Kupiłam wino na stacji BP - kierowca w tym czasie opiekował się Pimpi - wywołałam E. przez okno (domofon nie działał, a komórki zapomniałam zabrać, bo się ładowała) i już po chwili wpadłam w objęcia E. A raczej wpadłyśmy, bo Pimpi jest niezawodna w zjednywaniu sobie ludzi. Potrzebowała więc jakiejś półtorej sekundy, aby podbić serce E.

Pewnie wiecie, jak wygląda spotkanie dwóch kobiet po kilku latach niewidzenia. No, jasne. Gadają i to jedna przez drugą, o rzeczach byłych, obecnych i przyszłych. Gadają, piją, gadają, jedzą, gadają, gadają...
Ja - wstrętne, nielojalne stworzenie - zawiązałam koalicję z synem E. przeciwko jej poglądom na temat sieci, studiów, zarabiania oraz muzyki... Ona - wstrętne, nielojalne stworzenie - zawiązała koalicję z Pimpi przeciw moim poglądom na tematy wychowawcze i żywieniowe. Było świetnie. Wróciłyśmy po 23 w cudownych humorach i zaraz walnęłyśmy się do łóżeczka, aby spać - tu uwaga! dooo... *proszę wstrzymać oddech* 9. z minutami (tak, tak! pierwszy raz od wieków) gdy obudził nas jakże kurtuazyjny w treści sms od M.: GO SKYPE! No to co miałam zrobić? Wstałam i weszłam... ;)

niedziela, stycznia 13, 2008

Warszawa - pierwsze wrażenia

Pierwsze wrażenie jest takie, że obie padamy na mordki. Ale od początku...

Na wstępie muszę publicznie pochwalić małą, która w czasie 350 km podróży zachowywała się wspaniale. Nie sprawiała żadnych problemów, anioł po prostu. Oboje z kierowcą byliśmy pod wrażeniem, a szczególnie ja, ponieważ naprawdę obawiałam się kłopotów.

Mieszkanko fajne, wrzucę zdjęcia, gdy już je ogarnę, bo na razie panuje potworny przeprowadzkowy bałagan: worki, śmieci, pudła... Byłoby dużo gorzej, gdyby nie wspaniali W. i M., którzy nosili, rozpakowywali, poili mnie piwem, opiekowali się Pimpi, przestawiali meble, podłączali wszystko i jeszcze na dodatek wspierali mnie na duchu. Wielkie podziękowania, słoneczka :)

W południe wybrałyśmy się z małą na rekonesans i po zakupy. Biedne maleństwo przeżyło traumę, bo... To willowa ulica w środku blokowisk, w prawie każdym ogródku co najmniej jeden pies, a często więcej... no i psy - małe, duże i ogromne (a nie oszukujmy się - dla niej duże są wszystkie większe od maltańczyka) rozszczekały się strasznie, rzucały się na ogrodzenia, niektóre wyły. Mnie przypominało to wizytę w schronisku - psy na kratach i jazgot... Pimpi natomiast była przerażona, biedna mała... Mam nadzieję, że po kilku takich spacerach zwierzaki stracą zainteresowanie nową sąsiadką, a ona przestanie się bać.

Wiemy już, gdzie jest dobry sklep, gdzie klinika weterynaryjna, psi fryzjer i najbliższe miejsce do spacerów - czyli wiemy najważniejsze rzeczy. Poznałyśmy jednego psiarza i jednego ochroniarza :) Nadal nie mam pojęcia jak (wyłączając rower i taksówki) dostać się do centrum. Muszę sobie chyba kupić plan miasta... ale wstyd :)

sobota, stycznia 12, 2008

Ostatni post z Gliwic

Czekam właśnie na M., który już tu jedzie i będzie za kilkanaście minut razem ze zgarniętymi po drodze kartonami. Zaraz potem zabieramy się za pakowanie. O dziewiątej ma być kierowca, po kolejnej pół godzinie właściciel mieszkania, zaraz potem wyruszamy.

Jeśli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, to w Warszawie powinnyśmy być pomiędzy 15 a 16. A jeśli wszystko pójdzie naprawdę dobrze, to jeszcze dziś wieczorem może wstawimy tu notkę.

piątek, stycznia 11, 2008

Wracam...

...i dziękuję tym, którzy cieszą się z tego powodu i dali mi znać, że się cieszą.

L., E., (damy przodem...) P., pierwszemu M., drugiemu M. i trzeciemu M. (dużo was na tę literę, a nawet dwóch ma to samo imię) J. i W. (znanemu w pewnych kręgach jako Eks). Tak miło było odbierać telefony i smsy :) Do zobaczenia. Z niektórymi już jutro, z innymi pojutrze... neverending impreza sie zapowiada... wytrzymam? No. A większość wreszcie zobaczy Pimpi na żywo...

A jednak Bóg czuwa...

...nad wariatkami :)

Mamy domek, malutki, ale mamy :) No, to nie wyprowadzamy się pod most... jak miło :) Jutro jazda, a wieczorem najprawdopodobniej już dam tu znać, jak było. To pa :)

środa, stycznia 09, 2008

Hardcore ;)

No, moi drodzy, nie ma to, jak być prawdziwym twardzielem... W sobotę o 9 rano przyjeżdża samochód po nas i po rzeczy. W tę sobotę - czyli za dwie i pół doby. A ja w tej chwili jeszcze nie wiem, jaki adres docelowy podam kierowcy... Taaa...

Kontrolnie wypełniłam dziś rzeczami pierwszy worek... E, tam worek. Nie worek, tylko wór 120-litrowy. Myślicie, że coś ubyło? A skąd - przybyło - przecież stoi wielki wór w szafie i przeszkadza :) Jak przy każdej przeprowadzce, nagle okazuje się, że rzeczy są nieprzebrane ilości - a przecież tak niedawno wszystkiego mi brakowało.

Oczywiście gorączka przeprowadzkowa coraz bardziej przypomina klasyczną histerię, a sytuacji nie polepszają oglądający, których przysyła właściciel. Po co mi to było? Mogłam sobie tu mieszkać do końca świata. Ale z drugiej strony - stęskniłam się za Warszawą i gdzieś tak bardzo głęboko w środku cieszę się, że wracam. Tylko pod który most?

poniedziałek, stycznia 07, 2008

...i przekombinowałam...

Tak wybierałam, przebierałam, negocjowałam, kombinowałam, że... muszę zaczynać wszystko od nowa. Moje gratulacje, Qilio - mistrzostwo świata... a czas się robi coraz krótszy. Pocieszającym więc w tym wszystkim jest fakt, iż Warszawa dysponuje całkiem pokaźną liczbą mostów, pod którymi można koczować. Tyle, że pora roku średnio koczowaniu sprzyjająca...

Jak to było? Trzeba być twardym jak ninja, a nie miętkim jak glizda ;) Jjjasne. No to do roboty!

piątek, stycznia 04, 2008

Gorące dni

Poszukiwanie mieszkania w pełnym rozkwicie. Jeszcze nie wiem gdzie, jeszcze nie wiem które, jeszcze nie wiem od kiedy, ale już na pewno wiem, że do 20. stycznia gdzieś muszę się przeprowadzić, bo wymówiłam mieszkanie i internet tutaj od tegoż dnia. Czyli wykonałam skok na głęboką wodę i odwrotu już nie ma :)

Denerwuję się oczywiście bardzo i o wszystko, o co się tylko da... Typowa psychoza okołoprzeprowadzkowa. Chciałabym to jak najszybciej mieć za sobą i zabrać się spokojnie do pracy. W ten weekend mam zamiar popakować większość rzeczy. Transport już mam zamówiony, pozostaje mi tylko ustalić konkretną datę i godzinę.

W tygodniu popracuję na zapas, bo cholera wie, na ile dni przeprowadzka odetnie mnie od świata. Ideałem byłoby, gdyby wcale, no ale - jak wiadomo - idealnych sytuacji nie ma. Myślcie o mnie ciepło - przyda mi się :)

wtorek, stycznia 01, 2008

Pożegnania

Spędziliśmy z M. i Pimpi wspólnie ostatnie dwie doby. Udał nam się sylwester. Pierwszy i ostatni w tym składzie.

Rozstaliśmy się z M. już w połowie grudnia, lecz celowo nic tu nie pisałam na ten temat, wówczas wiedziało tylko kilka najbliższych osób. Musieliśmy dojść do siebie, nie czas był więc na blogi i publiczne wywnętrzenia.

Nikt nikogo nie rzucił, byliśmy razem - jak w założeniu, które przyjęliśmy na początku - do końca magii. Zjadła nas codzienność, ale i tak wzięliśmy ze wspólnego ponad półtora roku to, co najlepszego było do wzięcia. To był wspaniały czas i bardzo ważny. Skończyła się magia, lecz nie skończyła się nasza przyjaźń. Nadal się spotykamy, a kontakt utrzymamy - jak sądzę - przez lata. Już niedługo będzie on taki jak kiedyś - jedynie internetowy, więc teraz korzystamy z osobistego, póki jeszcze możemy.

Ja wrócę do Warszawy, w końcu to jest moje miasto i ani Krakowa, ani Gliwic nie polubiłam na tyle, aby chcieć w nich żyć. M. zostanie tu, ale mam nadzieję, że zgodnie z naszymi planami odwiedzi mnie w lecie; obiecałam pokazać mu tę nieoficjalną stronę stolicy :)

Teraz daję ogłoszenia o poszukiwaniu mieszkania, na jakieś tam odpowiadam. Coś znajdę, wcześniej czy później - mam czas. Pimpi jedzie oczywiście ze mną, aby zostać Warszawianką lub Podwarszawianką całym pyszczkiem. Jestem w trakcie poszukiwań, więc częściowo już żyję przeprowadzką. Nie będzie łatwa: sporo rzeczy, kilkaset kilometrów, logistyka - aby nie było przerw w pracy, potem rozpoznanie terenu, bo nie mam jeszcze pojęcia w jakim konkretnie punkcie osiądę. Ale wszystko w końcu wróci do normy - jak zawsze wraca.

To był dobry rok i ten też będzie dobry :)