Dokarmianie przez klikanie

sobota, kwietnia 28, 2007

Piękna bestia

Uff, Pimpi jest po ostatnim szczepieniu - za dwa tygodnie wreszcie wybierzemy się na pierwszy prawdziwy spacer. U weterynarza była bardzo dzielna, więc M. kupił jej w nagrodę piłeczkę.


Spotkaliśmy w gabinecie weterynarza, którego kiedyś prosiliśmy o pomoc w znalezieniu zwierzątka... Rozbawiony spojrzał na nas i małą, uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- O, widzę że mają państwo wreszcie tego wymarzonego czarnego kocurka...

P.S. Autorem zdjęć jest M.

środa, kwietnia 25, 2007

Blokada. Niemoc. Impotencja.

Każdy piszący zna ten stan. Siadasz przed białym ekranem i... No właśnie nic.

Termin goni, materiały są, znasz temat na wylot, obstawiłeś się literaturą, czekoladą, kawą, papierosami; muzyka gra cicho, nikt nie przeszkadza czyli warunki - zdawałoby się - idealne... A tu nic.

Mijają godziny, zrobiłeś już wszystkie zaległe, a później wszystkie zbędne rzeczy, aby samemu sobie wydać się zajętym. I nic.
Wertujesz ponownie materiały, próbujesz zmienić koncepcję... Ale nie, wszystko jest dobrze - to tylko czynności pozorne, którymi chcesz się oszukać. Na przemian mobilizujesz się twierdząc, że masz jeszcze aż dwie doby do oddania... potem odwrotnie - że masz tylko dwie doby, a jeszcze nic nie zrobiłeś. A biały ekran straszy...

W głębi duszy wiesz, że się zbierzesz i choćby nie wiadomo co się działo - oddasz to w terminie. Taki stan przechodziłeś wielokrotnie, za każdym razem w końcu go pokonując. Ale też zawsze, gdy się powtarza, boisz się, że tym razem naprawdę nie napiszesz nic.
Ale napiszesz w końcu... ruszysz z miejsca i przełamiesz się i zrobisz. I co więcej - to będzie dobre.

Zawsze, gdy mnie to dopada, przypominam sobie, co powiedział mi ktoś, kto parał się pisaniem, gdy ja dopiero raczkowałam i przebijałam się przez pierwsze takie niemoce. Powiedział... "wiesz, grafomani nie mają takich problemów" :)

niedziela, kwietnia 22, 2007

Się rośnie, a co :)

Dziś rano M. postanowił zrobić Pimpi parę fotek, aby udokumentować jej - zmieniający się z dnia na dzień - wygląd.

Niestety, mała nie ma w sobie nic z modelki... Większość zdjęć wygląda jak abstrakcje z wielobarwnych smug. A z tych, które się udały, prezentuję dwa.

Pimpi "zostaw ten aparat i baw się ze mną":


Pimpi "to nie ja to pogryzłam, przecież cię kooocham":

piątek, kwietnia 20, 2007

Jak zombiak...

Wiosenny kryzys dopadł mnie później, niż innych. Gdy wszyscy wokół snuli się i narzekali - ja śmigałam radosna jak skowronek i pełna energii. Teraz im przeszło - a ja oklapłam. Bywa.

Problem tylko w tym, że nad głową wisi mi parę niezrobionych, a krzyczących o zrobienie rzeczy, a ja nie mogę się zebrać. Najchętniej wylegiwałabym się z książką i żeby nikt nic ode mnie nie chciał. Niestety, moment na spełnienie tych marzeń jest wybitnie niesprzyjający.

M. już obiecał, że w weekend bierze wszystko na siebie, a ja mam skupić się na autoreanimacji. Powinno podziałać, tym bardziej, że ponad wszystko nie cierpię siebie takiej i mam ochotę się udusić/postawić do pionu/opieprzyć z góry na dół/oblać zimną wodą... No, cokolwiek byle nie być taka.

Ponieważ przy takim samopoczuciu narzekam również na swój wygląd, M. przygotował sobie dyżurnego post-it'ka, którego nakleja mi na monitor, wychodząc z domu. Na karteczce napisał: "Qilia NIE wygląda jak zombiak!!!" Wiecie, że to nawet działa :)

niedziela, kwietnia 15, 2007

Mieliśmy wychodne :)

Wczesnym popołudniem puchate maleństwo usłyszało "zostań", a my poszliśmy zainaugurować dwa sezony: piwno-ogródkowy oraz lodowy.

Obydwie misje zostały zakończone powodzeniem: wypito piwo w ilości litra i skonsumowano cztery gałki lodów zielonobudkowych. Pierwszy raz też zasiedliśmy w ogródku naszego osiedlowego pubu i stwierdzamy, że jest równie sympatyczny jak sala.

Wracając zrobiliśmy małe zakupy, a M. doprowadził mnie stwierdzeniem o swoim nadmiernym piciu (z mojego punktu widzenia M. jest abstynentem) do takiego ataku śmiechu, że przez kilka minut nie byłam w stanie wykrztusić, jakie chcę papierosy; w efekcie - jak to już parę razy nam się zdarzyło, rozbawiliśmy cały sklep. Chyba w duecie mamy taką właściwość... może spróbować to sprzedać jakoś?

Pimpi chyba przespała naszą nieobecność - mieszkanie zastaliśmy w stanie nienaruszonym, a jedna kałuża na podłodze to naprawdę detal :)

P.S. Tak dziś rozmawialiśmy i chyba "Ona i On" - czyli nasz blog związku na odległość nie będzie kontynuowany, zresztą i tak od dosyć dawna nic tam nie pisaliśmy, a i związek przestał być na odległość i terapeutycznego oddziaływania blogu już nie potrzeba... Ale tu jest moje życie, a moje życie, to przecież także nasze życie... więc nie znikamy z sieci.
P.S. 2 Uświadomiliśmy sobie, że niebawem minie rok, odkąd jesteśmy razem... cholera, nigdy by nam do głowy nie przyszło, że to wszystko tak się potoczy.

Ogłoszenie - sprzedam budzik

Działanie:
unikalna technologia - budzi o wschodzie słońca, a nie o konkretnej godzinie, idealny dla ludzi chcących żyć w zgodzie z naturą. Samobieżny, ew. przenośny. Cichy - proces budzenia nie jest powiązany ze stosowaniem bodźców dźwiękowych, lecz dotykowych, stopniowo się nasilających.

Data produkcji:
styczeń 2007, na gwarancji, po obowiązkowych przeglądach.

Obsługa:
w załączonej instrukcji, łatwa, wymaga tylko odrobiny samodyscypliny. W okresie gwarancyjnym nieco bardziej kłopotliwa.

Obudowa:
bardzo delikatne, mięciutkie tworzywo na bazie surowców naturalnych o stonowanej kolorystyce. Można myć wodą.

Zasilanie:
ekologiczne, dostępne w prawie wszystkich sklepach, po umiarkowanej cenie, biopaliwo.

Elementy dodatkowe:
pojemniki na biopaliwo, estetyczna podstawka z ładowarką oraz niewielkie elementy luzem - niezbędne do prawidłowego funkcjonowania.

Uwagi:
Urządzenie jest w pełni sprawne, doskonale funkcjonujące i bardzo estetyczne oraz tanie w eksploatacji.

Cena:
przystępna, do uzgodnienia.

P.S. Tu powinno paść pytanie, czemu chcę się pozbyć tego cudu techniki... Z jednego tylko powodu. Nie umiem znaleźć wyłącznika, a chcę się wreszcie wyspać!

piątek, kwietnia 13, 2007

Życie przyspieszyło

...jakoś tak prawie niezauważalnie z początku, lecz po kilkunastu dniach już widzę, że znacznie.

To dobrze. Praca przyspieszyła, życie osobiste się dotarło, mała rośnie, wiosna już w pełni, kilka spraw zakończyło się definitywnie, kilka nowych zaczęło. Dobrze. Zmęczenie wiosenne mi przeszło, przydechnięta ochota do życia znów energicznie podniosła łepek. Bardzo dobrze.

Jak zwykle w przełomowych momentach zniknęłam na trochę z bloga, ale to chyba nie dziwi... Szkoda mi trochę, że więcej siedzę w domu, niż bym chciała - pierwszy prawdziwy spacer z Pimpi będę mogła, po wszystkich tych szczepieniach i kwarantannach, zrobić dopiero 11 maja.


Na koniec pokażę wam moje marzenie... Jak ja bym chciała TEGO spróbować :) Może być na rzece, może być z górki, ale chyba ten wodny sposób bardziej mi się podoba.

sobota, kwietnia 07, 2007

Troche o niej, troche o mnie

Mała wyspecjalizowała sie w pewnej czynności, która - o ile ją przyprawia o euforię - o tyle mnie o furię.

Dochodzi do perfekcji - jeszcze rano zajmowało jej to około dwóch sekund, teraz ledwie ułamki sekundy. O co tyle gadania? No prawie o nic. Każdy kto ma słuchawki z mikrofonem wie, iż na mikrofon nałożona jest taka wytłumiająca gąbka. No i to o nią chodzi... Pimpi zdobywa ją coraz szybciej... A mnie coraz więcej czasu zajmuje wyciągnięcie gąbki spomiędzy zaciśniętych, przeszczęśliwych z trofeum szczęk i nałożenie jej ponownie na mikrofon... Ona się rozwija - ja się uwsteczniam najwidoczniej... Ale nie do końca, bo...

...już od lutego, ale nieoficjalnie, a od dziś już oficjalnie pracuję nie tylko u siebie, ale i w Trójce. Tej radiowej. I bardzo się z tego cieszę, ba... dumna jestem, cieszę to mało powiedziane :) Jak wejdziecie na ich STRONĘ - to ja tam gdzieś jestem :)

P.S. Dziękuję, Wojtku. Nie musiałeś, ale mogłeś... i za to właśnie dziękuję.

środa, kwietnia 04, 2007

To miał nie być blog o psie...

Jasne, że miał nie być... ale co ja poradzę, skoro ten kawałek futerka przesłania swoimi potrzebami cały świat, a jeśli przypadkiem nawet w jakiejś krótkiej chwili nie przesłania... to wtedy człowiek próbuje się wyspać albo choć przez chwilę w spokoju przeczytać parę kartek książki.

Co nowego u Pimpi? Jest silna i ma długie pazurki - wdrapuje się już na każdy mebel wyściełany w mieszkaniu; dziś trenowała przed lustrem, jak wygląda wydając określone dźwięki - nie mogłam tego sfotografować, bo i tak by się spłoszyła - miałam kabaret za free, coś pięknego; bez problemu zostaje sama na coraz dłużej; uczy się pisać na klawiaturze; niestety polubiła moją kuchnię, woli to od gotowego jedzenia... czemu?! za co?! No i niestety polubiła pobudki o 4 rano... ja nie. I nie polubię.

Teraz jest spokój. Wróciłam z zakupów, kupiłam papierosy i piwo dla siebie i gryzadełka dla niej - jakieś superspiralki z wołowina i nie wiadomo z czym jeszcze, ale chyba pyszne. Dzięki temu mamy niewielki rozejm i wzajemne zrozumienie dwóch sybarytek, chwilowa sielanka, krótki cud :)

P.S. Zdjęcie małej z misiem zrobił M. dwa dni temu. Miś dostaje po uszach od niej za wszystko, za co ona dostaje od nas.