Dokarmianie przez klikanie

poniedziałek, marca 31, 2008

Stworzonko

Stworzenie - leżące w moim łóżku obok mojego zwierzątka - znane mi jak mało kto (w końcu 13 lat to sporo jak na jedną znajomość, szczególnie jeśli 11 z tych 13 spędziło się w systemie 24/24, prawda?) - śpi jak mops. Wczoraj za plecami Stworzenia musiałam oczami i gestem w pubie dawać znać różnym, żeby olali zachowanie Stworzenia - bo Stworzenie miało fazę zaczepno-awanturniczą, a prawie każdy z zaczepianych był dwa razy od Stworzenia większy i na pewno lepiej wyszkolony, tudzież brutalniejszy... Stworzenie nigdy nie miało wyczucia w takich sprawach, ale na szczęście przy mnie i na moim terenie było bezpieczne, mimo iż robiło wszystko, aby bezpiecznym nie być...

Teraz śpi z moim zwierzątkiem. Obudzi się Stworzenie - jak je znam - z kacem moralnym i mocnym postanowieniem poprawy :) Jasne, że nic z tego nie wyjdzie, bo niebawem znów powtórzy się ta konfiguracja spania, a ja znów będę musiała ("musiała" to nie jest właściwe słowo, bo ja lubię to Stworzenie i nie muszę być dla niego ostoją, ale nie boli mnie nią bywać) się Stworzeniem zająć...

Bawi mnie to, szczególnie zważywszy okoliczności towarzyszące... ale przecież mam tylko dwa takie Stworzenia, a wśród nich takie z problemami - tylko jedno - więc jest o kogo dbać :) Na razie śpi ono wtulone w futerko, a ja mogę spokojnie wypić kawę przed zmierzeniem się z porannymi dylematami Stworzenia. A będzie z czym, będzie...

sobota, marca 29, 2008

Śmieszny jest ten świat...

No tak. Bo kiedyś - i to było normalne - faceci rwali panienki na kolekcje płyt czy innych motyli, a przy okazji... wiadomo co.

A teraz świat stanął na głowie i wyszło na to, że ja rwę faceta na komputer i internet. Znaczy na konfigurację plus szkolenia. No, przecież to jest chore. Bo jest. W dodatku w barterze (kiedyś nikt takich brzydkich słów nie używał). Barter polega na wożeniu mnie i małej, dokąd tylko będziemy chciały.

Z pozoru dobrze to wygląda, ale... no, kurna... To jednak jest trochę postawione na głowie. A nie jest?

poniedziałek, marca 24, 2008

No bo drzwi się zamyka...

Ewa - nigdy nie mająca w domu zwierzaka - pozbawiona jest naturalnych odruchów i nawyków myślowych, właściwych posiadaczom zwierząt. Ich brak zaowocował poniżej opisaną sytuacją.

Tu mały opis: mieszkanie Ewy jest rozciągnięte na długość, z przedpokoju można wejść najpierw do kuchni, dalej są drzwi do łazienki, toalety, pokoju syna Ewy, a na końcu dopiero jest duży główny pokój z loggią. W tym pokoju, między innymi, stoi ława, przy niej dwa fotele i dwa (czy dwie? bo nigdy nie wiem...) pufy.

Niedzielny poranek. Siedzimy w kuchni, ja robię papierosy, a Ewa przygotowuje półmiski z różnościami na śniadanie. Pimpi oczywiście nam towarzyszy. Ewa najpierw nałożyła sałatkę, przybrała, zaniosła do pokoju, postawiła na ławie.
Później przygotowała, pieczołowicie zwijając plasterki w fantazyjne stożki i ruloniki - półmisek wędlin, przybrała zieleniną i świeżym ogórkiem, zaniosła do pokoju, postawiła na ławie.
Wróciła do kuchni i w równie artystyczny sposób zajęła się teraz jajkami... Pokroiła je, ułożyła na półmisku, przybrała sałatą, listkami pietruszki etc. Poszła zanieść je do pokoju... A po chwili dobiegł do mnie jej zduszony głos:
- Qilia, chodź tu, szybko...
Zaniepokojona tym tonem, porzuciłam maszynkę do skrętów i błyskawicznie przemierzyłam parę metrów korytarza. Ewa w jednej ręce trzymała półmisek z jajkami, drugą rękę przyciskała do serca, a spojrzeniem wskazała mi ławę.
- Patrz! - wyszeptała dramatycznie.
Spojrzałam... w pierwszej chwili nawet nie mogłam załapać, o co jej chodzi... ale już w drugiej tak. Niedawny półmisek z wędlinami był teraz półmiskiem z kilkoma plasterkami ogórka... A Pimpi patrzyła na mnie z mieszaniną wstydu i satysfakcji w spojrzeniu...

Bardzo trudno jest skutecznie skarcić psa, jednocześnie krztusząc się ze śmiechu. Poprzestałam więc na warknięciu w stronę Ewy:
- Jak jest zwierzę w domu, to się, moja droga, zamyka drzwi do pokoju z łatwo dostępnymi smakołykami!

Mała złodziejka, po opchnięciu około ćwierci kilograma wędlin, do końca dnia nie wzięła do pyszczka nic innego (mimo zachęt) i tylko na przemian piła i siusiała... Jakoś tej soli i saletry trzeba się było pozbyć...

Plany vs. real

Miało być:
spokojne i ciche święta w norce, przygotowanie paru rzeczy do pracy, pogranie sobie w najnowszą gierkę (o, właśnie - o grze będzie osobna notka), pojadanie smakołyków, słowem - umiarkowanie.

Było:
W sobotnie popołudnie zadzwonił syn Ewy z informacją:
- Przyjeżdżasz do nas!
Oczywiście, skupiona na swoich planach, odpowiedziałam odruchowo:
- Nie, dziękuję wam bardzo, ale...
Odpowiedź brzmiała:
- OK, nie chciałaś po dobroci, to daję ci matkę...

Tu dygresja:
Ja podobno "Asertywność" to mam na drugie imię, tak twierdzą wszyscy. Ale jest jedna osoba na świecie wobec której moja asertywność leży i kwiczy - to właśnie Ewa...

Tak więc w momencie, gdy ona przejęła słuchawkę, sprawa była przesądzona... Wzięłam jedzonko dla małej, szczoteczkę do zębów, tytoń, maszynkę i gilzy i pojechałyśmy...

Sobota minęła nam na pojadaniu i popijaniu oraz - rzecz jasna - na gadaniu.
W niedzielę uznałyśmy, iż siedzenie w domu jest głupotą i trzeba się gdzieś ruszyć, najlepiej zaś byłoby połączyć duży spacer z małym piwem.
Okazało się to być trudno wykonalne. Znaczy spacer był łatwy - całe Pola Mokotowskie, cała Banacha i pół Grójeckiej; gorzej z piwem... wszystko pozamykane. Ale upór w dążeniu do celu przynosi rezultaty.
Postawiłam na postpeerelowską "Bajkę" na Nowym Świecie i... bingo!
Tam siedziałyśmy do zamknięcia, integrując się z miejscową i napływową ludnością, pijąc i prowadząc pijackie dysputy. Ewa znalazła sobie półlumpa, z którym rozwijali spiskowe teorie dziejów, ja torpedowałam ich pomysły, mając za sojuszników czterech "młodych wilków" podejrzanej konduity. Na zmianę wyprowadzałyśmy Pimpi na siusiu i piłyśmy kolejne piwa/wina/herbaty/czekolady/soczki.

Gdy zamknięto Bajkę, a wszyscy wylewnie pożegnaliśmy się na zewnątrz, odwiozłam Ewę i tym samym pojazdem - wreszcie wróciłyśmy do domu. Padnięta mała śpi do teraz :)

W następnej notce: wyczyn Pimpi z niedzielnego poranka. Ale to dopiero za parę godzin...

piątek, marca 21, 2008

Taki mały prywatny cud

A jednak warto czasem ostro się opieprzyć i wziąć za pysk... To daje zupełnie niespodziewane efekty.

Od tego pamiętnego poniedziałku, a raczej nie - od następnego dnia, od wtorku rano, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko nabrało tempa i zaczęło się zmieniać. Nie na "jakoś" lecz w kierunku od dawna wyczekiwanym i bardzo pozytywnym. Nie jedna rzecz - lecz kilkanaście.

Nie wierzę w czary, ale jednocześnie wierzę, że cuda się zdarzają... I to mi wygląda na jeden z nich. Bo z kolei jak na zbieg okoliczności, to trochę tego za dużo, o co najmniej kilka za dużo ;)

środa, marca 19, 2008

Megazastanawianie...

Aby uprościć - w punkcikach:

1. Zastanowiłam się. Nad bardzo wieloma rzeczami. I wyszło mi, że większość robiłam nie tak...
2. Zastanowiłam się ponownie, strasznie się na siebie wściekłam i postanowiłam to jakoś spróbować zmienić.
3. Zastanowiłam się jeszcze raz, wściekłam się jeszcze bardziej i postanowiłam wszystko zmienić natychmiast, a nie jakoś i od kiedyś.
4. W związku z powyższym decyzja, nad której podjęciem zastanawiałam się w ostatniej notce - zabrzmiała "nie".
5. Resztę zmieniam sukcesywnie, od minionego poniedziałku. Efekty na razie pozytywne.

sobota, marca 15, 2008

Na rozdrożu...

...i nie chodzi o knajpę, ani o plac w Warszawie, niestety...

O mnie chodzi. Jestem na bardzo poważnym rozdrożu życiowym i mogę teraz podjąć jedną z dwóch decyzji. Prawdopodobnie obie z tych możliwości są równie złe, ale każda na pewno poprowadzi mnie zupełnie inną drogą.

Nie mam na razie najzieleńszego pojęcia, co zrobić, choć analizuję obie opcje drobiazgowo i wnikliwie od dwóch dni... Niby wszystko wiem, niby to wszystko takie proste, niby odpowiedź - to zwykłe "tak" lub "nie". Czyż może być - teoretycznie - łatwiejsza sytuacja? Niby nie może... A ja nadal nie wiem. Szczególnie będąc pewną, iż podjętej decyzji nie da się cofnąć, ani jej, ani czasu. I nie wiem. Nie wiem nic. A dziś jest ostatni dzień, gdy muszę to "tak" albo "nie" w końcu powiedzieć...

Może - jako erpegowiec, powinnam rzucić kostką, zdając się w całości na los? Ale nawet tego nie wiem... Rzucić z pytaniem: czy rzucić? Paranoja...

poniedziałek, marca 10, 2008

Tylko spokojnie...

Ktoś mi ostatnio powiedział, że czytając to, co piszę, zaczyna się o mnie bać.

Nie trzeba. Wariuję, to prawda, ale jak zwykle - wszystko pod kontrolą. Wszystko będzie dobrze. Jak zwykle.

sobota, marca 08, 2008

Na dywaniku

Kiedy gotuję, Pimpi zawsze mi towarzyszy. Wiadomo, w każdej chwili coś fajnego może mi (oczywiście absolutnym przypadkiem) spaść prosto w psi pyszczek...

Ponieważ kuchnia jest mała, to - aby uniknąć potrącenia, a jednocześnie wszystko mieć pod kontrolą - Pimpiątko układa się na dywaniku w łazience, gdzie ma wygodnie i skąd jest świetny widok :) Zdjęcie sprzed kilku minut...

wtorek, marca 04, 2008

Wiosna przyszła

Wracałyśmy dziś ze spaceru i... na "mojej" posesji, a raczej na moim jej kawałku...

Nad drzwiami wejściowymi zwieszają się gałązki krzewu rosnącego u sąsiadów i na nich - chmura zielonkawych listków - już nie pączków, ale prawdziwych listków. A już całkiem u mnie, na klombie - kilka krokusów, też już nie pączków, bo dokładnie widać, jakie będą miały kolory. To wszystko rozwinęło się tej nocy.

Na stole zaś stoi wspomnienie wczorajszego dziwnego wieczoru... bukiet karminowo-żółtych tulipanów... Wiosna wszędzie...

I co ja mam teraz zrobić?

Po spotkaniu jestem i... nie wiem, co robić, co myśleć... Mam rozpalone policzki i wirowanie myśli w głowie. Boję się. Co będzie dalej? Nie mam pojęcia. A chcę, jak zawsze - dużo. Nie, nieprawda, ja chcę wszystkiego.

poniedziałek, marca 03, 2008

...z kurczaka

Ostatnio coś tak mi się zebrało na dowcipy i myślałam, że na tym koniec. Ale tym co wyszperali na gazetowym Deserze nie można się nie podzielić... Zapraszam więc na DENMARK FROM CHICKEN ;)

Głupota

Chyba jeszcze jestem bardzo głupia, skoro nadal wierzę w nieistniejące. Nie dość, że głupia, to jeszcze w dodatku niereformowalna. I że do dziś nie pogodziłam się z tym, że tu nie ma nic dobrego, że to kara - to bycie tu... Niczego już nie chcę. Najwyżej trochę spokoju, ale to też nieosiągalne.

niedziela, marca 02, 2008

Wake Up!

Paskudnie dziś jest, więc na poprawę humoru - bo dawno już nic nie było z muzyki - proponuję WAKE UP w wykonaniu mojego ukochanego zespołu, czyli Arcade Fire. Z nimi to kiedyś wykonywał David Bowie, ale ja proponuje lepszą wersję, z ubiegłorocznego koncertu.

sobota, marca 01, 2008

Wiosna idzie - part 2 ;)

Za obydwa dowcipy - ten i z poprzedniej notki - podziękowania dla Zamii :)

Wiosna idzie... ;)

Na forum mojej ulubionej gry, w topiku z dowcipami, pojawił się poniższy i nie mogłam, po prostu żadną siłą nie mogłam się powstrzymać przed zamieszczeniem go tu. Dla mnie bomba :)


Rudy kocur z trudem przebijający się przez zaspy, krzyczy na całe gardło:
- No i q... gdzie?! Pytam was, gdzie jest ta pi...na wiosna, do q... nędzy? Co za po...ny kraj!
- Gdzie dziewczyny, przebiśniegi, świergolenie skowronków?! Choćby ćwierkanie wróbli, choćby krakanie wron... No gdzie to q... wszystko jest?!
- A odwilż kiedy wreszcie przyjdzie? Śnieg z nieba nap...la, jakby ich tam w górze po...ło! Niby ponoć wiosna już jest, q...! Łgarstwo i oszustwo na każdym kroku, q...

...a ludzie słysząc kocie krzyki uśmiechają się do siebie i mówią łagodnie:
- Słyszysz, jak się drze? Wiosna idzie... Kotów nie oszukasz...