Dokarmianie przez klikanie

środa, października 31, 2007

Cienie

Dziś na popołudniowym spacerze z małą M. robił nam zdjęcia. Właśnie przeniosłam je do komputera i wycięłam z jednego z nich niezamierzony efekt - nasza trójka w popołudniowym słońcu rzuca ogromne cienie. Kolejno od lewej: Qilia, Morender i Pimpi :)

poniedziałek, października 29, 2007

Jej Książęca Mość Kundliczka

JKM Pimpi uprzejma dziś była wykonać ramionkami gest pogardliwy, gdy dostała swoje normalne jedzenie w miseczce, a jej wzrok był łaskaw mówić: żartujesz? JA? mam? to? jeść?

Arystokratyczne fochy objawiły się były po tym, gdy dwa razy (z powodu, iż zostało tylko super-najlepsze-na świecie jedzenie) dostała do miski coś innego niż zwykła jadać. Szybko się, zgaga, przyzwyczaiła, można rzec - wręcz błyskawicznie, po dwóch posiłkach.

I pomyśleć, że dziś dostała ode mnie tego misia, niewdzięcznica:


Chyba się JKM spodobał, bo dręczy go niemiłosiernie. Ciekawe, czy dziś przywlecze go do łóżka, czy jednak okaże się za duży...

piątek, października 26, 2007

Ciocia ze Stanów ;)

Spójrzcie, natrafiłam na tej STRONIE w sieci na pierwowzór Pimpi:


Mam na myśli oczywiście pieska, nie foczkę... Pierwowzór, bo zdjęcie ma datę 16 grudnia ubiegłego roku, mała była wtedy w brzuszku swojej mamy. Nic nie było napisane o rasie, więc pewnie też kundelek, ale i tak fajnie mieć ciotkę w Stanach ;)

Krucha sztuka

Co prawda święta nam się zbliżają zupełnie nie takie, z którymi by się ta SZTUKA kojarzyła, ale sądzę że warto spojrzeć - mnie się podoba bardziej niż Fabergé... No i może ta notka doprowadzi do wskrzeszenia "złowionych" ;)

czwartek, października 25, 2007

Dzień Pimpi ;)

Miałam co prawda nic nie pisać, ale dziś jest Dzień Kundelka, czyli mojej Pimpi.

Czasem wydaje mi się, że ona taki "swój dzień" to ma codziennie, bo rozpieszczam ją chyba trochę ponad miarę... ale... Wszystkiego dobrego, Pimpiątko :)


A tym, którzy są teraz na etapie zastanawiania się, czy warto... Warto. Naprawdę warto. W życiu jest różnie, ale od kiedy ona jest ze mną, nigdy nie czułam się samotna. Czasem nie jest prosto, ale i tak warto. Idzie zima, chyba dosyć ciężka. Może ktoś podejmie decyzję i odwiedzi schronisko. Tam czeka mnóstwo takich pimpiaków... a każdy z nich może być jeszcze szczęśliwy.
Ta wizyta może sprawić, że największym problemem psiaka stanie się problem Pimpi ze zdjęcia powyżej: "no rzuć już wreszcie ten patyczek!".

niedziela, października 21, 2007

Plan

...na najbliższy tydzień jest taki, że będzie strasznym tygodniem. Czeka mnie robota bez przerwy przez pięć dni i mam nadzieję, że tych pięć mi wystarczy. Nie wiem, czy znajdę czas na wyjście z Pimpiątkiem.

Całe szczęście, że:
- pogoda parszywa
- w domu po szalonych porządkach i przemeblowaniu lśni i pachnie, a dodatkowo jest ciepło, milutko i przytulnie
- w poniedziałkowy ranek uzupełnię zapasy, więc nie trzeba będzie robić zakupów
- komputer działa dobrze i nie robi numerów
- nic mi poza pracą nad głową nie wisi

Plan jest więc taki - przekształcamy domek w twierdzę, urywamy kontakty ze światem zewnętrznym i pracujemy na maksa, by w sobotę rano - jeśli wszystko się uda - napisać tu, że robota skończona, a my odpoczywamy. Zobaczymy się więc w sobotę. A co napiszemy, to się okaże ;)

środa, października 17, 2007

Może tak, a może nie...

Po dzikich perypetiach mam delikatne i nieśmiałe odczucie, że wszystko się jakby zaczyna prostować. Uzupełniają się luki, zaczynam nawet mieć plany... to dużo, gdy czasem czuło się jak na dnie piekła.

Trochę boję się jeszcze mówić o tym głośno, bo złośliwość losu dała mi się ostatnio często i mocno we znaki, ale... tak powoli podnoszę głowę. Może wreszcie jednak się uda? Kiedyś powinno, jeśli chociażby wierzyć statystyce.

niedziela, października 14, 2007

O puli pecha

Pisałam ostatnio, jak to sobie różne złe rzeczy stadami chodzą. Nie doceniłam jednakowoż wielkości tychże stad...

Tamte sprawy się prawie wszystkie unormowały - pieniądze doszły, mała już zdrowa, eksmisja na razie nam nie zagraża. Ale żeby nie było nudno, to z netem porobiło się gorzej i z komputerem też, tak że w końcu już nie wiedziałam, po czyjej stronie leży problem - dostawcy czy mojej... Kiedy się już uporałam (to znaczy ciiicho... mam nadzieję, że się uporałam) z tymże, to wczoraj wydarzyła się, hmmm... no można powiedzieć że katastrofa, choć od prawdziwej tragedii było o włos...

Otóż w tym mieszkaniu wszystkie instalacje pozostawiają wiele do życzenia, delikatnie rzecz ujmując. I właśnie wczoraj jedna z nich poważnie i spektakularnie odmówiła posłuszeństwa - gazowa. Po zakręceniu wody piecyk gazowy się nie wyłączył, powstało dzikie ciśnienie i buchnęła para... tam, gdzie przed momentem miałam twarz... dlatego mówię, że było o włos. Potem wiadomo - odcięcie gazu, wody, telefon do właściciela... W środku tygodnia ma przysłać fachowca.

I w efekcie - paradoksalnie - przez cały dzień miałam doskonały humor, bo według mnie takie wydarzenia sugerują, iż pula pecha powoli się wyczerpuje... I chyba poniekąd mam rację, bo również wczoraj zgłosiła się nowa klientka, znalazła mnie sama i mam małe zlecenie. Przyda się jak najbardziej :)

wtorek, października 09, 2007

Problemy chodzą parami?

Bzdura. To by było nawet fajnie, gdyby tylko parami. Chodzą zorganizowanymi drużynami... niech je szlag...

Ostatnie dni:
- czekanie na kasę (to już w zasadzie nie jednorazowy problem, lecz stan permanentny)
- zaleganie z opłatami za mieszkanie i rachunki (powód: patrz wyżej)
- większość stron mi się nie wczytuje (to na szczęście incydentalne, lecz wkurza i przeszkadza w pracy)
- wczoraj w ciągu dnia miałam wolnego czasu dla siebie jakieś trzy minuty (tyle co pół papierosa, stąd wiem - poza tym zasuwałam jak głupia)
- w nocy zachorowała Pimpi, myślałam że to chwilowy problem; rano okazało się, że nie - telefon do weterynarza, wizyta na kredyt (bo przecież czekam na kasę), trzy zastrzyki, lekarstwo, jutro czeka mnie kolejna, pojutrze jeszcze jedna wizyta; wkurzenia własną bezsilnością nie liczę w tym wszystkim...

Ja nie wiem... już tu kiedyś pisałam, że chyba jestem cyborgiem. I jestem, bo normalnego człowieka to by już dawno cholera wzięła, a ja żyję. Ile jeszcze?

Czego chcę? Drobiazgu. Wziąć zdrowego Pimpiaka na sznurku ze sobą i iść się uchlać gdzieś w kątku, żeby przez jakiś krótki pijano-kacowy międzyczas nie myśleć. Tyle. Niewykonalne póki co. Niech to szlag...

Krytycy.pl - artykuł komercyjny

Weszłam, moi drodzy, w takie coś, co zwie się KRYTYCY.PL

O co w tym chodzi? Otóż trywialnie rzecz ujmując - o kasę, jak zwykle ;) Sposobów zarabiania w sieci jest wiele, wiadomo, jeden gorszy od drugiego. Tu panowie wpadli na pomysł - moim zdaniem niegłupi - aby skojarzyć blogerów z reklamodawcami. Ci ostatni składają zmówienia na artykuł komercyjny, blogerzy piszą u siebie o produkcie i za to dostają kasę. Proste? No proste jak drut.

Ważne w tym wszystkim jest tylko jedno - i dlatego w ogóle w to weszłam - otóż ten artykuł komercyjny wcale nie musi być kadzeniem, ma być zgodny z przekonaniem blogera. Jeśli produkt jest be, to piszemy, że jest be. Jeśli cacy - chwalimy. Na poważnie opisane jest to TU

W chwili, gdy to piszę, w serwisie zarejestrowanych jest 72 blogerów i 14 potencjalnych zleceniodawców. Serwis ma pomóc im się wzajemnie skojarzyć. Za wcześnie jest, by mówić że to działa, ale... może warto się jednak nad tym zastanowić?

poniedziałek, października 08, 2007

To jedno powinno być zdrowy, by nauczyć angielskiego

Kupiłam sobie dziś "Gazetę Prawną" z super tłumaczem angielskiego. Mam trochę problemów z nową tematyką - jestem w końcu specjalistą tylko od tłumaczenia kulinariów i tak sobie pomyślałam, że trochę mi to ułatwi pracę.

Od razu wyjaśniam pochodzenie tytułu notki: wpisałam tytuł pierwotny, który brzmiał "Trzeba się było dobrze nauczyć angielskiego." Przetłumaczyłam programem na angielski, uzyskując "It one should was well to teach English." Wrednie wrzuciłam zdanie znów do przetłumaczenia na polski i tak powstał tytuł.

Tak zachęcona wrzuciłam pierwszy lepszy tekst z interesującej mnie branży i uzyskałam co następuje:

"Są meble tek powodu jest tak pożądany, specjalnie kiedy to jest dla plenerowego użycia. Teki mają niezmiernie elastyczną naturę i są bardzo twarde, wymagając tylko sporadyczne stosowanie oleju światła. W dodatku, teki też stają się ciemniejsze i bogatsze jako to postarza tworzenie klasycznego w podeszłego wieku spojrzenia. Dla przeszłego 30 lat Country Casual zrobił meble tek jakości z tyle samym i funkcją jako styl. Chelmsford zaokrągla stół oferuje tradycyjne gniazdo czopa i połączenia czopu i schowane we wnęce podwozie pozwalające pozwolenie dla foteli i kolan. Uchwytny w 43, 51 i 59 calu dookoła wielkości. Cały zbiór zawiera jakieś wielkie plenerowe osadzenie, dodatki i sporadyczne meble."

Nie wiem, czy ten program naprawdę mi pomoże, ale już wiem, że podoba mi się bardzo :)

sobota, października 06, 2007

Nareszcie w domu

Bardzo zmęczył mnie ten wyjazd. Nie czułam się najlepiej - normalnie nie ruszyłabym się nigdzie w tym stanie, no ale tu wyboru nie miałam.

Sympatycznie było tylko u mamy - fajne jedzonko, piwko, rozmowa i... szkolenie. Mama dołączyła bowiem do społeczności użytkowników telefonów komórkowych. Została właścicielką wypasionej Nokii (dla mnie to wręcz dziko wypasionej, bo ja sama mam podobno kultową, lecz mocno przestarzałą 3310) i ktoś musiał jej pokazać, jak z tego dobrodziejstwa korzystać. Okazała się raczej pojętną uczennicą, choć na bardziej zaawansowane funkcje przyjdzie dopiero czas ;)

Podróże pociągami nie należą do ulubionych przeze mnie; świstka o możliwości głosowania poza miejscem zamieszkania nie dostałam, bo nikt nie wiedział gdzie mieści się pokój 24, gdzie takowe ponoć wydawano. Zrezygnowałam więc - załatwię sprawę inaczej, a stamtąd musiałam wyjść, bo w przeciwnym wypadku chyba kogoś bym w końcu zamordowała.
Targi na które pojechałam okazały się fatalnie wręcz zorganizowane. Nie, fatalnie to złe słowo... one w ogóle nie były zorganizowane tak naprawdę. Współczułam wystawcom, którzy w końcu musieli za bycie tam całkiem sporo zapłacić, a w zamian nie dostali nic poza kawałkiem podłogi.

W Krakowie smutnoszary spleen, ale poza tym jak zwykle - wielojęzyczne tłumy, nagabujący wszystkich sprzedawcy wszystkiego i wszechobecne obwarzanki, oscypki i futrzane kapcie. Wypiłam małe piwo przed podróżą w jakimś cichym miejscu na Jana i z ulgą przeniosłam się na dworzec. Ostatnie kilkaset metrów biegłam, bo zegarek mnie oszukał, ale dzięki temu wiem, że kondycja tak całkiem mi jeszcze nie zdechła.

Wróciłam do domu z radością i ulgą. Do wiosny chyba żadne wyjazdy mnie nie czekają - jak to dobrze :)

wtorek, października 02, 2007

Po wakacjach. Szkoda.

No i niestety, wakacje się skończyły i nasz tryb życia wraca do przedwakacyjnego. Trudno się odzwyczaić po trzech miesiącach (z małą przerwą) bycia razem przez całą dobę... bardzo trudno - i nam i małej.

Przede mną - już w czwartek - wyjazd na targi do Krakowa, a co za tym idzie spotkanie z mamą i... być może z moim Eks, który przypadkiem tam się ma znaleźć. Tak więc istnieje nadzieja, że wpadniemy razem na jakieś piwo i fajną rozmowę; oczywiście jeśli pozgrywamy jakoś sensownie terminy, ale może się uda. Dobrze jest się dobrze rozstać, żeby znów się dobrze spotykać ;) Pokrętne, ale wiadomo o co chodzi.

Ostatnio w wolnych chwilach wieczorami porobiłam to i owo znów na szydełku, jak kiedyś - miałam taki malutki sklepik i sprzedawałam unikalne rzeczy dla kobiet. Teraz to jest galanteria dla niemowlaków, może ktoś kupi, wstawiłam na Allegro i zobaczymy. Zainspirowała mnie sąsiadka - spotykamy się na spacerach z psami, ona ma pięknego husky, Pattona - Krysia robi luksusowe ubranka do chrztu, też szydełkowane. Te moje rzeczy są raczej na co dzień. Wyglądają na przykład tak: