Dokarmianie przez klikanie

wtorek, marca 30, 2010

Mruczący kot...

...mamy go już w domu:) Naprawdę mruczy i stał się natychmiast obiektem pożądania (czytaj: dorwać i rozszarpać na drobniutkie strzępki) dla obu naszych ukochanych, słodkich, subtelnych i grzecznych stworków ;)

Pomysł na rocznicę...

...już mamy. Mieliśmy inny - pójść do knajpy, ale szybko zorientowaliśmy się, że to może być trudno wykonalne.


Rocznica wypada w niedzielę wielkanocną i niewiele lokali może być czynnych tego dnia. Zmuszeni więc okolicznościami, wymyśliliśmy coś lepszego: piknik.

Mąż Naidealniejszy pożyczył rower od kolegi z pracy (bo własny kupi sobie dopiero za niespełna dwa tygodnie) i wybieramy się w niedzielę do Lasu Bielańskiego na pieczenie kiełbasek i picie wina na łonie natury :) Nikt, nikt, nikt i nigdzie nie będzie miał takiego zajeprzefajnego śniadania wielkanocnego :)

Napisz o tym

Wczoraj tak sobie rozmawiamy z zaprzyjaźnioną barmanką w Syrence o mojej nowej pracy i o newsach z niej...


W pewnym momencie Ania mówi:
- Qilia, ty napisz o tym książkę. Ledwie zaczęłaś, więc wszystko masz na świeżo, pisz od dziś, na bieżąco... Umiesz pisać, historie są przeciekawe, zrób to w formie pamiętnika, ludzie uwielbiają czytać takie rzeczy...

Dziękuję, Aniu. To jest bardzo dobry pomysł i ja to zrobię. W końcu obiecałam Ci 10 procent z dochodu ze sprzedaży :)

niedziela, marca 28, 2010

Blind Date?

Wczoraj wieczorem, Syrenka, przy piwie.


K: - W niedzielę wielkanocną będzie nasza pierwsza rocznica ślubu, a my jeszcze nigdy nie byliśmy na pierwszej randce... Na żadnej randce... Może by to wreszcie nadrobić? Zaprosiłbym cię na pierwszą randkę, potem na drugą i na tej drugiej bym ci się może wreszcie oświadczył nawet... - wyraźnie sie rozmarzył.
Q: - Daj spokój, nie mamy kasy - ucięła i zepsuła wszystko właściwym kobietom pragmatyzmem.
K: - No, nie... Na to mamy... W końcu nie musi to być jakiś luksus - stwierdził ugodowo.
Q: - Zaraz, zaraz... Jak to nie musi być luksus? A co ty sobie wyobrażasz, do speluny jakiejś mnie zaciągniesz? Ja JESTEM luksusowa, nie zauważyłeś?! - rozdarła się całym swoim urażonym ego.
K: O tak, zauważyłem... - westchnął.
Q: No. I bardzo dobrze. To kiedy ta randka?
K: No nie wiem... W tym roku... Obiecuję.
Q: Roku?!
K: OK, półroczu...
Q: Pół-q...-roczu?!
K: W tym kwartale...
Q: A wiesz, że kończy się 31. marca?
K: Taaak??? No cóż, trudno, przecież obiecałem - powiedział smętnie, a jego oczy zdradzały, że coś przelicza w głowie.
Q: Może być w przyszłym - złamała się w obliczu jego męki.
K: Nie. W tym. - warknął po męsku.

No dobra, to czas się zacząć przygotowywać na tę pierwszą randkę. Tylko co mam mu odpowiedzieć na drugiej? Jakieś sugestie? ;)

Tylko tydzień...

...no. A tu zmieniło się wszystko...


Kamil załatwił swoją sprawę ponad wyobrażenia i oczekiwania, ja mam pracę, spłacamy powoli długi... Wczoraj zorientowaliśmy się, ze to wszystko w ciągu jednego tygodnia się wydarzyło. Wierzyć nam się nie chciało, liczyliśmy jak analfabeci na palcach... Ale w każdą stronę wychodziło, że to ledwie siedem dni.

O, cholera :)

Wreszcie będziemy mieli mruczącego kota, hurra!

Z dzisiejszego poranka...


Anioł 190 cm wzrostu był udał się do sklepu po jedzenie dla, jak go zwykł nazywać, "mojego kochanego kiciusia".
Wrócił z saszetką whiskasa i takimi słowy był uprzejmy zwrócić się do swojego kochanego kiciusia:
- Od dziś masz zeżreć siedem saszetek tego świństwa, bo ja za to wreszcie będę miał mruczącego kota, jasne to jest?!

Wyjaśnienie dla niezorientowanych: promocja, dają mruczącą maskotkę za siedem kuponów.

Reakcja reszty: obie z Pimpi zarykiwałyśmy się śmiechem (ona umie się śmiać, ja też czasem), słysząc dictum jednego faceta do drugiego, piękne :)

Edit: Niezależnie od zabawy, którą miałyśmy słuchając, tez cieszymy się z możliwości posiadania w domu mruczącego kota...
Dopisek mój po cichu: ciekawe w ile sekund P. go załatwi... ;) Trzy? Czy aż pięć? ;D

JA. Reaktywacja.

Od czego tu zacząć... Najprościej byłoby od początku, ale to w końcu ja, więc będzie od d... strony jak zwykle ;)


Mam pracę. Nareszcie. Bo już umierałam po kawałku i czułam się jak "nic". Jak małe nic, nawet nie jak duże... Ale mam - i to jaką, hmmm... :)

Taką w której nie dość, że mi płacą (niby na tym powinna polegać praca, ale to nie zawsze jest aż tak oczywiste) to jeszcze czuję, że jestem zajebiście potrzebna, nie do zastąpienia, jedyna i wyjątkowa, wspaniała i najważniejsza i widzę to na każdym kroku i w każdej minucie. Jestem doceniana i obcuję z ludźmi naprawdę wielkiej kultury, charme'u, wiedzy...

Już wczoraj (to był pierwszy dzień) dowiedziałam się wielu faktów z przedwojennych i zaraz-powojennych dziejów PKO (a konkretnie oddziału w Argentynie) oraz jak wyglądał z bliska przewrót majowy. O, kurczę - przecież to jest bezcenne :)

Zaprosiłam wczoraj Męża Wszech Czasów na piwo. Za swoje wreszcie. No, to już nie jestem żoną przy mężu. Jest super.

A dziś biorę się za dokręcanie Czarnej Mamby po zimowej przerwie, czas ruszać w miasto :) Hello World!

niedziela, marca 21, 2010

The Day After :)

Ci, którzy nas dobrze znają i lubią, są poinformowani o celu naszej wizyty w Katowicach. Reszta wiedzieć widocznie nie była uprawniona.


Tych więc znajomych i wiedzących chcę poinformować, że wygraliśmy :) Oczekiwaliśmy znacznie mniej, niż dostaliśmy - o takim wyniku nie marzyliśmy nawet :) Od czasu, gdy zaczęło to do nas docierać (bo nie od razu dotarło, o nie...) - uśmiech niemal dosłownie nie schodzi nam z pyszczków, czemu zresztą chyba trudno się dziwić.

Bardzo dziękujemy tu wszystkim, którzy nas w tym wspierali i towarzyszyli myślami oraz - bywało - wspierali również bardziej konkretnie. Dziękujemy Wam i wracamy do życia, bo to dotychczasowe zawieszenie w próżni nie pozwalało nam normalnie funkcjonować. Na szczęście to przeszłość :)

czwartek, marca 18, 2010

Przyjazne państwo, q... mać

Znów jazda, znów przez ćwierć Polski, znów wydatki, znów stresy, znów rozregulowanie normalności.


Nie wypowiadajcie przy mnie zwrotu "przyjazne państwo", bo będę ciąć, kopać, gryźć, drapać i pluć.

niedziela, marca 14, 2010

Franz a sprawa zieleni

Franz już od pewnego czasu sugerował delikatnie, że w naszym domu nie będzie koegzystował z roślinkami. Wzięliśmy to za chwilowe fanaberie i nie zrobiliśmy nic...


Był to błąd, więc Franz wziął sprawę w swoje aksamitne łapki... Ostatnio musieliśmy wybyć na większość dnia. Wracamy głęboką nocą i cóż widzimy?
Roślinki wyżarte; ziemia rozsypana po stole, parapecie, podłodze; doniczki - użyte jako zabawki, rozrzucone po całym mieszkaniu. A Franz nawet nie zdobył się na cień skruchy w spojrzeniu - wręcz odwrotnie, było w tym raczej: przecież uprzedzałem, prawda?

Zbyt byliśmy zmęczeni, aby zdobyć się na więcej niż ciężkie spojrzenie i zwyczajowe "Fraaanz, q...", po czym stwierdziliśmy, że całe sprzątanie może poczekać do rana... Walnęliśmy się do łóżka, a wczesnym porankiem obudził nas... Tak, grzechot toczonych po parkiecie doniczek ;)

wtorek, marca 09, 2010

My, kocury, możemy sobie wyłazić ze ścian zawsze

Parę fotek z ostatnich dni

Recykling:



Portret rodzinny z Kłapouchym w pyszczku:



Prawo moralne we mnie i tylko żyrandol nade mną...:



Pseudoartystyczne...



...pseudopierdoły. Ale mnie się podoba, moje jest w końcu ;)

Rodzeństwo

Dzień dobry się z Państwem :)

Dowód na istnienie reakcji na akcję ;)

Otóż, moje kochane czytelniczki (czytelnicy mogą iść wstawić wodę na kawę) - mam dowód naukowy na poparcie twierdzenia "Jak Kuba Bogu..."


Otóż, aniołki moje, wczoraj byłam dla Męża Idealnego kobieta idealną (tak, ze wszystkimi takimi różnymi detalami, których się domyślacie) i dziś...
Dostałam kolejny prezencik w postaci przecudnych balerinek w kolorze "forever in blue jeans". Skąd on wiedział, jaki numer; skąd wiedział jaki kolor - nie mam zielonego, najzieleńszego pojęcia - bo ja sama nie znam swoich rozmiarów i kupuję "na oko". Jak wytrzymał dwie doby, ukrywając je - to akurat rozumiem, bo on twardy jest ;) Ja bym nie dała rady, rozsadziło by mnie od środka. No, ale w naszym związku to on nosi spodnie na szczęście.

Wracając jednak do tematu przewodniego. Bądźcie miłe i kochane, bo to może zostać w zupełnie niespodziewany sposób docenione ;)

A balerinki są zaje..., firmy dobrej, a wewnątrz są (siedzicie, mam nadzieję - jeśli nie, to szybko usiądźcie), otóż wewnątrz są one srebrne... Chyba specjalnie (czyli absolutnie przypadkowo, hmmm...) będę je zsuwać w knajpkach ze stóp... Niech inni patrzą i podziwiają ;)

poniedziałek, marca 08, 2010

Niezwykły facet... I o to chodzi :)

Zwykły mąż to by mi dziś dał kwiatka no i plus jakieś perfumy czy coś z biżuterii... Miło bym się uśmiechnęła, mimo iż nie znoszę kupowania mi ciętych kwiatów, a perfumy i świecidełka mam w ilościach absolutnie wystarczających do życia, ale bywam uprzejma ;)


Ale mój mąż nie jest zwykły, dlatego dał mi to, co naprawdę potrzebne i pożądane. Takiego wspaniałego pen drive'a, który wygląda dokładnie jak połowa mojej zippo :) Jaki ten fleszek jest piękny i jak bardzo mi się przyda :)

Uwielbiam Cię, Kamil. Jesteś najwspanialszy pod słońcem :* Milion buziaków i... coś ekstra na wspólny wieczór ;)

niedziela, marca 07, 2010

Kłamstwo, wszędzie kłamstwa widzę

Około południa, Mąż Idealny wpada do domu na dwugodzinny lunch. Witają go dwie pary wpatrzonych ocząt plus osiem łapek na baczność plus żona sztuk raz, która nawija:


- Gdy rano wyszedłeś, to zaczęły pokazówki i tak to trwało... No, do przed chwili... Już nie mam sił, albo je potopię, albo sprzedam, albo sprzedam utopione...
Inkryminowane oczywiście patrzą niewinnie na MI i z wyrzutem na Q. I milczą, a jak...

MI chce być idealnym, więc nie zaprzecza Q wprost, lecz tylko ostrożnie powątpiewa...
- Qilia, jesteś zestresowana, więc nic dziwnego, że czasem cię irytują.
- MI, to nie jest tak! One nie irytują mnie czasem... One mnie doprowadzają celowo do szału przez sto procent życia, gdy ciebie nie ma...
MI przytula biedną Q, głaszcze ją po głowie... Dobrze, że nie oddaje jej do przytułku dla nerwowo chorych, bo sto lat temu to by spokojnie mógł, teraz jest po prostu trudniej...

Przerwa na lunch się skończyła. Buzi Q, buzi potworom - i MI wychodzi.

Przegrupowanie trwa krótko, Franz - półka w kuchni, gdzie stalowe naczynia, bombardować podłogę w odstępie 15 sekund; Pimpi - stanowisko w przedpokoju, rozwalamy szafki z butami. Bzium, wiuuuu, trach, buch... Po chwili przegrupowanie kolejne; tym razem Franz - półka z książkami, Pimpi - szafki dolne w kuchni... Bzium itd.... Parę przegrupowań...
Q już nie reaguje. Q nalewa sobie drinka, przebiera się, robi delikatny makijaż... Wraca MI. Witają go dwie pary wpatrzonych ocząt plus osiem łapek na baczność plus żona sztuk raz... Która już nie nawija, to znaczy jeszcze się ciut zająknęła, ale szybko przerwała...

- Nieee, skąd, bardzo były grzeczne... Cały czas chyba spały...
- No widzisz, a nie mówiłem? Za dużo nerwów po prostu ostatnio było, a wiesz, jak na ciebie to działa...

Jasne. Wiem ;)

Kooot...

Koteczka (KC): Kooot, chodźmy już do łóżka...

Kot (K): Uhm, zaraz, niech to się skończy kopiować, OK?...

KC: - Kot! No?
K: - Już, chwilę...
KC: - Kot, q...!!!
K: No nie, kochana, ja się z wulgarnymi i dominami nie zadaję...
KC: Koo-ooo-ooo-ooo-ooo-ooo-ot!
K: No, tak już lepiej. Chodź koteczko, zaniosę cię do łóżka, już się skopiowało...

Tak :)

Zła Kobieta (zagaja uprzejmie): - Wiesz, a tak w ogóle to cztery miesiące temu, gdy wypowiedziałam wówczas tę opinię, to się publicznie ze mną nie zgodziłeś.

Mężczyzna z Kotem (jeszcze pełen nadziei, że to nie do niego): - Taaak?

ZK (stanowczo): - Tak.
MzK (z rezygnacją i skruchą): Taaa...
ZK (znów zaczepnie): - A wiesz, że tydzień temu, gdy spojrzałam na tamto-tamto, to się tak złośliwie zdziwiłeś?
MzK (oburzony i niewinny): Tak?!
ZK (niewzruszona): A tak...
ZK (zimno): A wczoraj... No wczoraj to już zupełnie przegiąłeś...
MzK (zadziwiony i oburzony własnym przegięciem): Tak???
ZK: No. Bo powiedziałeś, że - gdy się dwa dni temu kłóciliśmy, to ja miałam tylko 90 procent racji...
MzK: Taaak???!!!
ZK (z lekką nadzieja w głosie): Sugerujesz, że to nie byłeś ty?! Czy że się myliłeś?
MzK: Tak, tak. Tak. Tak.
ZK (łamiącym się głosem): Nigdy, nigdy, przenigdy mnie nie rozumiałeś...
MzK (radośnie): Tak!

Rozmowy ze zdrowym rozsądkiem

Qilia:

- Nie, no... To już korozja zupełna... Tu zmarszczki poziome, tu pionowe, tu skośne... To koniec już, tu nawet botoks nic nie da, a poza tym mnie nie stać...

Rozsądek:
- Ale...

Q: - Zamknij się, co ty, q... wiesz o starości, ponadczasowa łajzo. A tu? Widzisz?
R: - Ale...
Q: - ...o, albo tu... no, świetnie... tylko się powiesić albo zabalsamować...
R: - Zabalsamować to przed...
Q: - Zamknij się, ty, ty, ty...
R: - Już się zamykam, tylko jeszcze jedno małe zdanie, OK?
Q: - Dawaj, czego?!
R: - Lusterko... To lusterko...
Q: - Sam jesteś cholerne lusterko i się zamknij!
R: - Ono... Ono, to lusterko, jest bardzo mocno powiększające...
Q: - To nie mogłeś mi tego, łajzo parszywa, powiedzieć wcześniej?! Bym się przez ciebie zabalsamowała albo powiesiła...

To jest - proszę państwa, krótka fabularna definicja pewnego syndromu o trzyliterowym skrócie... ;)

sobota, marca 06, 2010

Będziecie się śmiali... ale nie do końca...

Otóż oglądam przygody Kevina w NYC. Ja wiem, że wy to znacie lepiej, niż ja "Psy". Ale ja nie. W końcu to wy macie TV, a nie ja. Ja to widzę drugi raz w życiu :) A pierwszy był tak dawno, że zapomniałam - w końcu to nie "Tron we krwi", żeby zapamiętywać...


I tam jest - na początku - taka fajna scena, która mi coś uświadomiła. Kevin na lotnisku w NYC mówi najpierw głosem (i z oczami) pełnym/i dezorientacji:
- Moja rodzina jest na Florydzie, a ja w Nowym Jorku...
Po czym oczy rozbłyskują mu niespodziewaną radością, gdy ta informacja do niego naprawdę dociera:
- Moja rodzina jest... na Florydzie, a ja... w Nowym Jorku!

Zawsze byłam Kevinem z tej drugiej wypowiedzi. Zawsze sama wolałam być, dalej niż bliscy.
A teraz bym się nie ucieszyła... Bo fajne rzeczy fajniej robi się z... no z najbliższą, hmm... rodziną.

O czym to świadczy?

No jak to o czym? Starzeje się najwidoczniej, bo o czym by innym, nie? ;)

Gra niekomputerowa

Niezła, logiczna, z elementami randomizacji... "Kocur.Franz 5.2.0.0.1"


Codziennie gram sobie w nią. Trzeba robić pułapki; niektóre rzeczy usuwać z planszy, inne przemyślnie rozstawiać, jeszcze innym zmieniać przeznaczenie. Ta gra ma też w sobie coś z FV - o określonych porach pewne rzeczy trzeba wykonać, bo jeśli nie...
Wymagania sprzętowe stosunkowo niewielkie.
Ale fakt, gdy się nie zrobi poziomu, to się nieźle można wkurzyć.

Bardzo rozwijająca jest. Niedługo dzięki niej będę miała wyższe IQ, niż wzrost.

Problemy są tylko dwa:
1. Im wyższy poziom gracza, tym wyższy poziom przeciwnika.
2. Stopień randomizacji też wzrasta.

Chcecie też zagrać?
Sorry, ale tej gry nie da się skopiować, musicie gdzieś znaleźć wersję "Kocur. Mruczek 3.2. 0.0.2" lub inne warianty, zrobili ich całkiem sporo, niektóre podobno łatwiutkie ;)

środa, marca 03, 2010

Korzyści uboczne

Tego nie przewidzieliśmy, ale widzimy już wyraźnie, że półtorej doby bez naszego nadzoru znacząco zmieniło wzajemne stosunki futerek.


Zdecydowanie bardziej się zaprzyjaźniły. Objawia się to dosyć dziwnie co prawda... Otóż do tej pory (z rzadkimi wyjątkami) raczej unikały konfrontacji, robiły mniej niż więcej, nie patrzyły sobie w oczy, schodziły sobie z drogi etc. - tego typu zachowania.
Teraz jest inaczej, ganiają się, miauczą, warczą - z pozoru wygląda, że to gorzej, ale wg mnie - nie. Chyba lepiej, bo teraz te układy wydają mi się zdrowsze.

Ich dotychczasowa zachowawczość prawdopodobnie wynikała z naszej zbyt częstej ingerencji i rywalizacji o naszą uwagę. Zostawione same sobie, musiały szybko wypracować nowe zachowania i chyba im się to całkiem nieźle udało :) Nam się podoba.

We are back!

To poprawnie chociaż? Język angielski trudna ;) Ale i tak wiecie, o co chodzi.


Łomatko, jak ja zawsze odchorowuję ten Kraków. Mam uczulenie na miasto. Normalni ludzie mają na pyłki, na koty, nie wiem na co jeszcze - na motyle brazylijskie na przykład. No, ale przecież ja to muszę mieć na coś naprawdę spektakularnego, eh...

qw (Fraaanz! Złaź z klawiatury i się nie wyrażaj! A poza tym zdanie zaczynamy od wielkiej litery.) - tę jednoznacznie dla mnie brzmiącą dwuliterówkę napisał F.

A kontynuując - wróciliśmy, to najważniejsze. Ja jestem oficjalnie bezdomna wreszcie, mama ma wolne mieszkanie, które może wymienić na inne. Nawet w Kraku poszliśmy do Stilla na piwo. Najzabawniej było w pociągu powrotnym, bo państwo M. kupili sobie flaszkę swojej ulubionej wódy (nemiroff chilli), flaszkę wody i walili z gwinta, przepalając spike'ami. Oczywiście wiadomo, iż obie te rzeczy są w pociągach zabronione. Ale ponieważ państwo M. nie wyglądają na osoby, którym można, ot tak sobie, zwrócić uwagę i to przeżyć, więc obsługa i współpasażerowie, gdy tylko spoczął na nich nasz ciężki wzrok - odwracali się do okna i udawali, że wcale ich nie ma :)

A tak naprawdę, to byliśmy grzeczni, sympatyczni i roześmiani, więc chyba nikomu nasze picie aż tak bardzo nie przeszkadzało :)

Zwierzaki nie zdemolowały mieszkania zbytnio, tak więc czekają nas góra dwa dni sprzątania. Jest dobrze.