Nie-na-wi-dzę!
Nienawidzę, gdy choruje zwierzę. Dostaję szału z bezsilności własnej i lekarzy. Nie śpię i wariuję...
Mała znów zachorowała, dałam tabletki (zostały z poprzedniego razu), przestawiłam na dietę, wczoraj było już na tyle dobrze, że zaczęła jeść normalne jedzenie i... I dziś w nocy powtórka. Nie mam wątpliwości, że to od tego jedzenia - do głowy by mi wcześniej nie przyszło, że ono może być przyczyną - jadła je, dobre, polecane przez weterynarza, od samego początku niemalże i wszystko było w porządku. Może wadliwa partia, nie wiem... Dziś weterynarz, znów leki, znów dieta. Jedzenie poszło do kosza od razu i już chyba nie odważę się go kupić.
A ja padam na mordkę, od tygodnia nie przespałam całej nocy - w sumie przez tydzień może ze 20 godzin; nie mogę się skupić na niczym; nie wiem, jakim cudem jeszcze udaje mi się cokolwiek zrobić. Zmęczona jestem potwornie. Czekam na weekend jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Skoro doszło do tego, że dziś popołudniu się rozpłakałam z tego wszystkiego, to chyba dobrze ze mną nie jest... ja w normalnym życiu nie płaczę.
Plan dla nas na weekend: ja śpię, a mała zdrowieje - nie ma inaczej, bo naprawdę będzie źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz