O puli pecha
Pisałam ostatnio, jak to sobie różne złe rzeczy stadami chodzą. Nie doceniłam jednakowoż wielkości tychże stad...
Tamte sprawy się prawie wszystkie unormowały - pieniądze doszły, mała już zdrowa, eksmisja na razie nam nie zagraża. Ale żeby nie było nudno, to z netem porobiło się gorzej i z komputerem też, tak że w końcu już nie wiedziałam, po czyjej stronie leży problem - dostawcy czy mojej... Kiedy się już uporałam (to znaczy ciiicho... mam nadzieję, że się uporałam) z tymże, to wczoraj wydarzyła się, hmmm... no można powiedzieć że katastrofa, choć od prawdziwej tragedii było o włos...
Otóż w tym mieszkaniu wszystkie instalacje pozostawiają wiele do życzenia, delikatnie rzecz ujmując. I właśnie wczoraj jedna z nich poważnie i spektakularnie odmówiła posłuszeństwa - gazowa. Po zakręceniu wody piecyk gazowy się nie wyłączył, powstało dzikie ciśnienie i buchnęła para... tam, gdzie przed momentem miałam twarz... dlatego mówię, że było o włos. Potem wiadomo - odcięcie gazu, wody, telefon do właściciela... W środku tygodnia ma przysłać fachowca.
I w efekcie - paradoksalnie - przez cały dzień miałam doskonały humor, bo według mnie takie wydarzenia sugerują, iż pula pecha powoli się wyczerpuje... I chyba poniekąd mam rację, bo również wczoraj zgłosiła się nowa klientka, znalazła mnie sama i mam małe zlecenie. Przyda się jak najbardziej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz