To jeszcze nie był koniec...
Po dwóch godzinach oczekiwania zaniepokojenie tym, że osoby z gazowni sie nie pojawią wzrosło znacznie.
Nie jest to dziwna reakcja, zważywszy iż ich niedotarcie oznaczałoby brak porannej kawy jutro i pojutrze. O takich detalach jak ciepłe posiłki nie wspomnę. Zajrzałam do sąsiadki...
- Mam taki problem (tu opisałam problem), czy mogłabym od pani pożyczyć chociaż elektryczną grzałkę do wody?
-Nie mam grzałki, ale dam pani kuchenkę dwupłytowa i niech sie pani nie przejmuje, u nas ten odbiór instalacji zrobili o dwudziestej pierwszej. Ale to nie była sobota... niech pani zadzwoni do pogotowia. To powinno pomóc.
Dzwonię. Pan powiadamia mnie, że z powodu awarii nie dotarli, lecz dotrą niechybnie.
Dzwonią znajomi. Zapraszają: - Ruszcie się, wpadnijcie do ogródka. Odpowiadamy, wyjaśniając sytuację. Odpowiedź z drugiej strony: - To my niebawem się zjawimy...
Za jakiś czas zjawili się inspektorzy, zatwierdzili, podłączyli... Potem przyszli - mimo burzy - M. i J., uśmiechnięci jak to oni, obładowani jak mikołaje... i z koszmaru zrobiła się zabawa.
Nie mam szczęścia do pieniędzy. Ale mam wielkie szczęście do ludzi, którzy mnie otaczają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz