Relatywizm kasy...
Tia, kochani... W życiu są niestety dwie strony barykady... Płacący i opłacani.
Wydarzyło się było "lekkie opóźnienie płatności". I zgadza się, było lekkie, patrząc z punktu widzenia normalnego człowieka, a nie takiego, który żyje z dnia na dzień, od jednej kasy do drugiej.
Lekkie opóźnienie z mojej strony barykady wygląda tak:
- dwie karty wyczyszczone na zero
- menu: racuszki (bo na to składniki prawie zawsze są)
- dobrze, że pies ma resztkę jedzenia, ale to na góra jeden dzień
- na pewno coś się stało strasznego, bo zawsze były pieniądze punktualnie... wypadek? nie, ja proszę, nie!
- częstotliwość odwiedzin na stronie banku - około 5 na godzinę, jakby to cokolwiek mogło zmienić
- nie, to nie wypadek... zrezygnował, na pewno...
- zastawione 1 euro "na szczęście" - to stało się w momencie, gdy zostało już tylko 10 gilz
- nie, nie zrezygnował, to musi być robota tego głupiego banku, coś pochrzanili, zmienię bank!
- mija mnie interes życia: ktoś chce pożyczyć małą sumę na krótko, odda dwa razy tyle... nieeeee! dlaczego akurat teraz? ja chcę zostać lichwiarzem!
- pies się obraża, bo nie dostaje obrywek... trudno się dziwić, że nie dostaje - nie ma z czego mu dawać
- herbata skończyła się dwa dni temu
- tytoń palę taki, którego nie wyrzuciłam "tak na wszelki wypadek", a był wyjątkowo ohydny - nic to, nałóg to nałóg
- każdy się w końcu łamie: pożyczamy 50 złotych, ale przelew też musi dopiero dojść...
- przychodzi list że "lekkie opóźnienie"...
- oddycham z ulgą, wybucham śmiechem, piszę notkę na blogu
No, to tyle jeśli chodzi o relatywizm kasy. Do poniedziałku dożyję, a potem życie przez krótki czas będzie piękne. Przez krótki, bo lista zakupów z dwucyfrową ilością pozycji nie pozwoli mi na dłuższe cieszenie się gotówką. Ale i tak się cieszę - w końcu tak naprawdę nic złego się nie stało :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz