Mieliśmy wychodne :)
Wczesnym popołudniem puchate maleństwo usłyszało "zostań", a my poszliśmy zainaugurować dwa sezony: piwno-ogródkowy oraz lodowy.
Obydwie misje zostały zakończone powodzeniem: wypito piwo w ilości litra i skonsumowano cztery gałki lodów zielonobudkowych. Pierwszy raz też zasiedliśmy w ogródku naszego osiedlowego pubu i stwierdzamy, że jest równie sympatyczny jak sala.
Wracając zrobiliśmy małe zakupy, a M. doprowadził mnie stwierdzeniem o swoim nadmiernym piciu (z mojego punktu widzenia M. jest abstynentem) do takiego ataku śmiechu, że przez kilka minut nie byłam w stanie wykrztusić, jakie chcę papierosy; w efekcie - jak to już parę razy nam się zdarzyło, rozbawiliśmy cały sklep. Chyba w duecie mamy taką właściwość... może spróbować to sprzedać jakoś?
Pimpi chyba przespała naszą nieobecność - mieszkanie zastaliśmy w stanie nienaruszonym, a jedna kałuża na podłodze to naprawdę detal :)
P.S. Tak dziś rozmawialiśmy i chyba "Ona i On" - czyli nasz blog związku na odległość nie będzie kontynuowany, zresztą i tak od dosyć dawna nic tam nie pisaliśmy, a i związek przestał być na odległość i terapeutycznego oddziaływania blogu już nie potrzeba... Ale tu jest moje życie, a moje życie, to przecież także nasze życie... więc nie znikamy z sieci.
P.S. 2 Uświadomiliśmy sobie, że niebawem minie rok, odkąd jesteśmy razem... cholera, nigdy by nam do głowy nie przyszło, że to wszystko tak się potoczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz