Tak zaczynam dzień
Lubię te chwile dnia. Dnia lub nocy - bo dla niektórych to jeszcze głęboka noc. Budzę się o 4:30, włączam komputer, zapalam papierosa i robię sobie pierwszą kawę.
O tej porze roku na zewnątrz jest zupełnie ciemno. Dziś dodatkowo krople deszczu uderzają o parapet... Zapalam świeczkę pachnącą wanilią. W dużym budynku naprzeciwko świeci się tylko w dwóch oknach. M. jeszcze śpi, a obok niego, na mojej poduszce - oczywiście Pimpi, która przywitała się ze mną, ale potem jak zwykle stwierdziła, że trzeba jeszcze trochę pospać.
Przeglądam pocztę i newsy z nocy, zaglądam do Cantr, odpowiadam na listy, robię sobie kolejną kawę. Jest już 5:15. Zanim o 6. obudzi się M., zdążę napisać kolejny artykuł z cyklu, jeszcze raz lub dwa wejść do Cantr oraz przejrzeć depesze prasowe z wczesnego poranka. Wtedy świat powoli też zacznie się aktywizować (no, może nie dziś, bo niedziela - ale w zwykłe dni tak jest).
O 7. zadzwoni mama z tekstem - Nie obudziłam cię przypadkiem? - tu ja się zwyczajowo oburzam, a ona ciągnie - No, wiem, wiem, tak tylko chciałam cię troszkę podenerwować... ;)
Dopiero o 7:30 mała zacznie domagać się spaceru, ale wtedy to ja już od dawna będę ubrana i gotowa od wyjścia.
Czasem zdarzają się humorystyczne sytuacje związane z moim wczesnym wstawaniem - na przykład jeden z moich korespondentów długo był przekonany, iż żyję w innej strefie czasowej :) Inna osoba, widząc mnie dostępną na GT, powiedziała ze współczuciem - Biedna ty, a ja narzekam, że mam na szóstą do pracy...
Mało kto jest w stanie pojąć, że ja naprawdę bardzo lubię te poranki z ich ciemnością i ciszą, a nawet deszczem. Gdy nikt nic nie chce ode mnie, a ja czuję się, jakbym była jedyną żywą istotą na świecie... Zresztą w ciągu tych trzech godzin jestem w stanie zrobić więcej, niż w pięć późniejszych.
Już 5:30. Za dwie godziny powoli zacznie budzić się świat...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz