Taka sobie notka
Za mną ciężkie dni. Albo nie, trochę inaczej - mam nadzieję, że pula ciężkich dni już się wyczerpała i choć przez jakiś czas będzie normalnie, a może nawet dobrze.
No bo było nieciekawie, bardzo emocjonalnie, wręcz wyczerpująco emocjonalnie. Kryzys gonił kryzys. Praca też szła nie najlepiej, no ogólnie sytuacja typu "jak się wali, to już hurtem". Nie będę tu się rozpisywać o szczegółach, bo to nie miejsce na to, lecz powiem tylko, że już się chyba wyprostowało wszystko i znów będzie miła normalność, bo ja normalność ostatnio bardzo lubię i uważam za miły sam fakt, iż nic się nie dzieje.
Ale dziać się może i to już za tydzień, bowiem istnieje możliwość, że na parę dni Kasia podkukułczy nam dziecię, a ponieważ dziecię (czyli znana wam Alicja) jest inteligentne, więc na pewno będzie się fajnie działo i ciekawie.
Ponieważ wszakże istota ze mnie ogólnie wredna, więc nie mogłam - korzystając z pchającej mi się w łapki okazji - nie zwrócić się dwuznacznie do M. słowami:
- Wiesz, będziemy mieli dziecko...
I ja się dziwię, że potem mam kryzysy. Przy takim poczuciu humoru, to i tak cud, że mnie nikt do tej pory nie zabił. Dlatego tym bardziej muszę oddać M. sprawiedliwość i wyrazić swój podziw. Żadnego zająknięcia, żadnego nerwowego milczenia, tylko bardzo miłe, z uśmiechem:
- To wspaniale, a kiedy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz