Dokarmianie przez klikanie

niedziela, lutego 07, 2010

Bransoletka

Większość z was wie, że W. pod koniec ubiegłego roku był w Sudanie, gdzie kręcił filmy o misjonarzach z Europy. Ja zawsze proszę, gdy on wojażuje, aby przywiózł mi coś z tych podróży. Najlepszym prezentem dla mnie jest książka kucharska w obcym języku i wtedy cieszę się jak dziecko.


O to samo prosiłam i w związku z Sudanem, ale W. stwierdził, że tam raczej w ogóle nie ma książek i przywiózł mi co innego... Ludzie to umieją grać zachwyt, ale ze mnie żadna aktorka, więc te oczy skrzywdzonego kota ze Shreka mówiły niewątpliwie: cała jestem jednym wielkim rozczarowaniem... Nawet nie potrafiłam tego ukryć pod powiekami, co niewątpliwie zrobiłby każdy normalny człowiek. Co było tym prezentem?

Bransoletka.
Ja niewiele biżuterii noszę: kolczyki, obrączka, pierścionek zaręczynowy i zegarek. Tyle mam na sobie zawsze (no oczywiście plus perfumy ;) Co więcej, to wszystko jest takie stonowane, srebro, platyna, brylancik, czerń. Koniec.
A bransoletka jest feerią kolorowych, malutkich koraliczków (naprawdę małe). Czy można dać mniej trafiony prezent komuś, kto chodzi w dżinsach i skórach i może czasem zapomnieć zabrać szminkę, lecz noża nie zapomni na pewno? No to chyba już się nie da gorzej trafić?

I wiecie co? Ona mi tak bardzo do niczego nie pasuje, że mi pasuje do wszystkiego i nie zdjęłam jej już od ponad doby (wcale nie z powodów sentymentalnych) i nawet K. uważa że jest wyjątkowo trafioną rzeczą. Taki błysk kolorów w mojej czerni. Dziękuję i przepraszam za oczy kota ze Shreka, nie miałam racji ;)

Brak komentarzy: