JA. Reaktywacja.
Od czego tu zacząć... Najprościej byłoby od początku, ale to w końcu ja, więc będzie od d... strony jak zwykle ;)
Mam pracę. Nareszcie. Bo już umierałam po kawałku i czułam się jak "nic". Jak małe nic, nawet nie jak duże... Ale mam - i to jaką, hmmm... :)
Taką w której nie dość, że mi płacą (niby na tym powinna polegać praca, ale to nie zawsze jest aż tak oczywiste) to jeszcze czuję, że jestem zajebiście potrzebna, nie do zastąpienia, jedyna i wyjątkowa, wspaniała i najważniejsza i widzę to na każdym kroku i w każdej minucie. Jestem doceniana i obcuję z ludźmi naprawdę wielkiej kultury, charme'u, wiedzy...
Już wczoraj (to był pierwszy dzień) dowiedziałam się wielu faktów z przedwojennych i zaraz-powojennych dziejów PKO (a konkretnie oddziału w Argentynie) oraz jak wyglądał z bliska przewrót majowy. O, kurczę - przecież to jest bezcenne :)
Zaprosiłam wczoraj Męża Wszech Czasów na piwo. Za swoje wreszcie. No, to już nie jestem żoną przy mężu. Jest super.
A dziś biorę się za dokręcanie Czarnej Mamby po zimowej przerwie, czas ruszać w miasto :) Hello World!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz