Będziecie się śmiali... ale nie do końca...
Otóż oglądam przygody Kevina w NYC. Ja wiem, że wy to znacie lepiej, niż ja "Psy". Ale ja nie. W końcu to wy macie TV, a nie ja. Ja to widzę drugi raz w życiu :) A pierwszy był tak dawno, że zapomniałam - w końcu to nie "Tron we krwi", żeby zapamiętywać...
I tam jest - na początku - taka fajna scena, która mi coś uświadomiła. Kevin na lotnisku w NYC mówi najpierw głosem (i z oczami) pełnym/i dezorientacji:
- Moja rodzina jest na Florydzie, a ja w Nowym Jorku...
Po czym oczy rozbłyskują mu niespodziewaną radością, gdy ta informacja do niego naprawdę dociera:
- Moja rodzina jest... na Florydzie, a ja... w Nowym Jorku!
Zawsze byłam Kevinem z tej drugiej wypowiedzi. Zawsze sama wolałam być, dalej niż bliscy.
A teraz bym się nie ucieszyła... Bo fajne rzeczy fajniej robi się z... no z najbliższą, hmm... rodziną.
O czym to świadczy?
No jak to o czym? Starzeje się najwidoczniej, bo o czym by innym, nie? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz