Opowiadanie o kredytach
Wczoraj wiele nie napisałam, bo tyle się wydarzało, że nie było za bardzo czasu, ale dziś już luz i mogę napisać coś więcej, niniejszym więc piszę.
Otóż, od dłuższego już czasu nosiłam się z myślą założenia sklepu; pomysł nie był nowy - bo sama idea zrodziła się przed rokiem, niestety - bez środków to i Salomon nie naleje, jak wiadomo. Pomysł wrócił, wszystko się w planach wykrystalizowało, przyjęło kształty bliższe realnym, tylko kasy jak zwykle na inwestycję nie stało. Udałam się więc byłam do banku, co by może jakiś kredyt dali albo co... Podobno te banki to się aż proszą, by kredyty brać. Oj, naiwna, naiwna, naiwna, jak dziecko we mgle... W praktyce to niestety trochę inaczej wygląda...
Tu - korzystając z posiadania własnego medium - popowieszam na co poniektórych trochę psów.Otóż, jeśli myślicie o kredytach, omijajcie szerokim łukiem Deutsche Bank. DB, dobre kredyty - tia, akurat... reklamowe łgarstwo i w dodatku zeżrą wam mnóstwo czasu, aby w efekcie nic nie załatwić; zresztą pewnie nie oni jedni. Jeśli nie jesteście ekspertami w tej kwestii, jeśli wasz własny bank nie wciska wam właśnie kredytu na siłę, to nie bawcie się w to sami. Ja bujałam się bezskutecznie z tym wszystkim przez ponad trzy tygodnie i nie załatwiłam nic. Po zwróceniu się do fachowców od tematu - po półtorej doby dostałam odpowiedni kredyt, a oni zajęli się całą resztą. Moja rola ograniczyła się do złożenia jakiegoś miliona podpisów li tylko. Trzeba tak było od razu, ale miesiąc temu jeszcze tego nie wiedziałam.
Sorry za tę dygresję pseudoedukacyjną, lecz myślę, że może się przydać, przecież możecie się spotkać z podobną sytuacją, a po jaką cholerę wyważać otwarte drzwi. Na razie koniec, reszta w następnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz