Z cyklu: Jak się to robi?
Od razu uprzedzam, historia jest prawdziwa, z wczoraj; niestety - musiałam utajnić nazwy, bowiem obiecałam, co by nie było afery ;)
Z pewnego miasta na południu kraju, z pewnego bardzo dużego zakładu z kapitałem zagranicznym, wybrała się wczesnym rankiem spora grupa osób, głównie związkowców, do stolicy. Cel - marsz protestacyjny. Nie wiem przeciw czemu, bo ja tam miałam dwoje szpiegów spoza rzeczonej firmy.
Jadą sobie, jadą, trochę piją, śpiew zbiorowy, jak to na wycieczce... Aż tu nagle, w okolicach miasta świętej wieży - trach i piętrowy autokar się zepsuł.
Dwie godziny na parkingu, na szczęście pod knajpą - kolejne lufki, śpiew, huśtawki... I w końcu (gdy jeszcze nie było wiadomo, jak się sytuacja rozwinie) ktoś wpadł na pomysł...
Kominiarki na pyszczki, transparenty w dłonie i demonstracja pod knajpą, na tle autobusu - fotki. Bo musi być dokumentacja, że demonstracja się odbyła, a jak :)
Po jakimś czasie przyjechały dwa inne autokary i zabrały połowę demonstracji (tę dolną) z powrotem do miasta na południu Polski, a drugą - górną, do Warszawy. Na demonstrację przybyli za późno (jakie za późno - przecież ona już była ;), ale nie za późno na to, aby mi to opowiedzieć, pokazać kominiarki i fotki z "demonstracji".
Ładne?
P.S. Historie publikuję za zgodą "szpiegów", pozdrawiam i czekam na kolejne spotkanie :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz