Dokarmianie przez klikanie

piątek, lutego 29, 2008

Śmierć nie powinna być głupia

Rozumiem śmierć na łóżku, gdy choroba lub starość przygną lub zamęczą, bo przyszedł czas.
Rozumiem śmierć w walce, gdy ty lub on, bo takie są prawa dżungli.
Rozumiem śmierć w sprawie, gdy oni mają więcej środków i wygrywają, bo takie jest życie.
Rozumiem śmierć ze zmęczenia, gdy ma się już dosyć i chce się skończyć, bo ma się prawo.

Nie rozumiem głupiej śmierci. Przez przypadek, którego nawet nie da się zakwalifikować do nagród Darwina. No, nie rozumiem i nie zrozumiem. Jasna cholera i w dodatku szkoda...

czwartek, lutego 28, 2008

Narada o poranku

Pół godziny temu zwołałyśmy spontaniczną naradę, aby uchwalić, że dziś już naprawdę i na pewno robimy wiosenne porządki. Podział prac jest jasny i precyzyjny: ja sprzątam, Pimpi pomaga*.

*pomagać - rozrzucać zabawki, wpadać z impetem w środek zamiecionych śmieci, wywlekać co ciekawsze rzeczy i upychać po kątach, uznawać składanie ubrań za zabawę w corridę, napadać na szczotki i mopy etc.

środa, lutego 27, 2008

Normalne...

...że zazwyczaj w czasie problemów nie piszę, do tego wszyscy się już chyba zdążyli przyzwyczaić.

Normalne jest i to, że od czasu do czasu daję jednak głos, aby wrogowie przedwcześnie nie cieszyli się moim hipotetycznym nagłym zejściem z tego padołu nieszczęść wszelakich; przyjaciele bowiem i bez tego wiedzą, że żyję.

Co się dzieje? A nic, uganiam się za zleceniami, żyję skromnie i czekam. W końcu już tyle razy było kiepsko, że zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Gdybym poszła na etat, to nie miałabym ani tych problemów, ani tej wolności. Coś za coś, to też normalne.

Wiosna się budzi po cichutku, więc wyłazimy z małą na coraz dłużej z norki i eksplorujemy dzielnicę. Po knajpkach nie łazimy, ale za to wieczorem, już w łóżku - pogryzamy sobie smakołyki i jest fajnie. Przeszła mi już ta pierwsza panika, więc traktuję nadmiar wolnego czasu jako przymusowy urlop - luz i nadrabianie tego, na co nie znajdowałam wcześniej ani chwili.

Będzie dobrze, zawsze się prostowało - wyprostuje się i teraz.

poniedziałek, lutego 18, 2008

Warszawa, piąta rano

No, właśnie.

Piąta rano, świeżutki, nietknięty śnieg. Ulica też zasypana, biała i gładka. Wokół uśpione domy... Na śniegu zostawiają ślady dwie istoty: mały piesek i wkurzona, niezupełnie ubrana kobieta. Piesek siusia, kobieta klnie cicho... po chwili zawracają, zostawiając kolejne ślady. Wokół ciągle uśpione domy, tylko śnieg zdradzi wypadki, które miały miejsce o piątej rano.

W domu: piesek wraca na swoje posłanie i słodko zasypia, a kobieta siada przy komputerze i wreszcie może napić się kawy. Zapala papierosa, przestaje kląć cicho. Za godzinę pan S. odśnieży podjazd i pewnie bardzo się zdziwi, widząc ślady na śniegu... Zazwyczaj przecież opuszczamy dom dopiero o siódmej.

Mała, proszę, nie rób mi więcej takich numerów, co?

sobota, lutego 16, 2008

Przepis na... dobry humor

Weź jedną trzecią opakowania mrożonych truskawek bez szypułek. Wsyp je do pojemnika takiego miksera, jaki masz. Odstaw do rozmrożenia. Gdy będą miękkie - zasyp cukrem pudrem (tyle ile lubisz, ale w ubiegłym roku truskawki były kwaśne więc sporo - kilka łyżek). Zalej je 30% kremową śmietanką - ok. jednego małego pojemniczka. Zamknij mikser i zmiksuj.

Otwórz mikser, odłóż dwie-trzy łyżki deseru dla pieska, resztę wlej do pucharka i sącz powoli (powoli, bo jest gęsty). Rozkoszuj się. Jak skończysz - daj pieskowi jego porcję i patrz, jak on się rozkoszuje...

Uwaga!
Powyższy przepis gwarantuje dobry humor tylko osobom nie będącym na jakiejś... tfu... diecie ;)

Zimowo, znowu, brr...

I znów to białe ohydztwo pokryło świat. A tak pięknie miało być...

Małej to nie przeszkadza, ale mnie bardzo, bo jestem od kilku dni chora i cztery spacery dziennie w mrozie, wietrze i śniegu raczej nie pomogą mi wyzdrowieć. Opatulam się tak, że nie widać mi nic prócz oczu (oczu zresztą też raczej nie widać, bo noszę ciemne okulary) i łazimy.

Dziś spotkałyśmy ślicznego yoreczka, baaardzo dobrze urodzony, z piękną fryzurką prosto od fryzjera, ubrany w elegancki czarny golf - urokliwe stworzonko. Ale - jak to większość yorków - równie jak ja niezadowolony z powrotu zimy. Doskonale go rozumiem.

Pieski pobawiły się chwilkę, a mnie właścicielka zwierzątka uświadomiła wreszcie w kwestii dziwnych dźwięków, które głośno rozbrzmiewają codziennie w całej okolicy. Te dźwięki to bardzo głośne wrzaski ptaków, które w mieście raczej nie powinny się pojawiać.
Otóż jest to odstraszacz ptaków miejskich, zamontowany na jednym z balkonów. Hmm, ja rozumiem, że można gołębi i innych wróbli nie lubić, bo brudzą... ale za cenę takich efektów dźwiękowych... To już mi lekko trąci patologią.

wtorek, lutego 12, 2008

Trafiony prezent

Dostałyśmy dziś przesyłkę od M. Ja prosiłam go o kupienie mojego ulubionego tytoniu, którego tu ani przez sieć nie mogę dostać, a mała - a mała dostała w prezencie pluszowego jeża.

Przesyłka przyszła przed ponad godziną, a ona nadal się nim bawi. Bardzo trafiony prezent, M. :) Wielkie podziękowania od Pimpi i ode mnie, całujemy :)

poniedziałek, lutego 11, 2008

Widać, że idą walentynki...

Dziś rano byłam świadkiem prześlicznie rodzącej się miłości. Wracałyśmy ze spaceru i nagle mała stanęła jak wmurowana.

Tu muszę pogratulować jej dobrego gustu. Czarny jak węgiel, umięśniony, szczupły, lecz postawny. Mądre, ciemne oczy, zero słów, ale to spojrzenie... no, no. Mnie też się spodobał.

W efekcie przestałam przy cudzej furtce o kilka domów dalej przez chyba kwadrans. A one się czarowały oczami. Wsunęłam rękę przez barierki i pogłaskałam go po aksamitnej mordce. Później przez kilka minut tłumaczyłam im, że tak, co prawda jestem bogiem psiego świata, ale to niestety nie obejmuje możliwości wtargnięcia na teren innych bogów... Ostatnie pocałunki. Kochanie, ja tędy codziennie chodzę, zobaczymy się znów, pa...

Mam nadzieję, że on tam mieszka, bo jeśli nie, to mała będzie miała złamane serduszko, a tego bym dla niej nie chciała...

Chyba odreagowalam...

...mam taką nadzieję, bo przecież starałam się bardzo. Przez cały weekend. Dobrze, że w alkoholizm nie popada się w ciągu trzech dni, bo gdyby się popadało... to miałabym to jak w banku.

Walnęło mnie to zawodowe niepowodzenie mocno i musiałam coś zrobić, a ja w takich wypadkach uważam, że wytaplanie się w błotku jest całkiem niezłym sposobem. Chyba odreagowałam, a jeśli nawet nie, to po prostu przeniosłam punkt ciężkości w inne rejony. Teraz na przykład mam lekkiego kaca i dużo bardziej mnie to obchodzi, niż brak odpowiedzi na mój list biznesowy.

Ja wiem, że niektórzy z was uważają, że są inne sposoby, że tak się nie powinno i że blablabla. Mogę się z tym nawet zgodzić, tak na logikę, bo co mi tam. Ale z drugiej strony znacie mój stosunek do zdrowego trybu życia, do wszelkich sztuczek poradnikowych i w ogóle... To nie jest moje - pójść na jogę. No, za cholerę nie jest. Więc - jak powiedziałam, osiągnęłam dno. Ale to ma jedną dobrą stronę, jak pewnie wiecie. Od dna można się podobno już tylko odbić... Bo na wkopanie się w nie to dziś i tak nie miałabym sił... ;)

piątek, lutego 08, 2008

Na wypadek pożaru...

...zrobiłam kilka rzeczy, które miały być zrobione później, ale czas teraz nagle stał się krótki, więc zrobiłam je teraz. To jedna z nich. Wypowiedzcie sie: czy od biedy może być? Jest niegotowa i nie pytam o stronę wizualną, bardziej o treść.

czwartek, lutego 07, 2008

Jakie to jest piękne...

...jakie to wszystko jest piękne, jakie to jest piękne... w porównaniu :) Tak sobie podnucam, bo zaliczyłam dwie części kilerowe.. A poza tym to nawet dość adekwatne do sytuacji.

Ciekawe dwa dni. Bardzo ciekawe. Zakończone kabaretem w stylu mocno telenowelowym. Nie pytajcie o szczegóły. Zdradzę je przecież i tak tylko wybranym. Ale zdradzę, więc upoważnieni mogą sie zgłaszać.


Ale nie o tym chciałam... Chciałam o tym, że w ciągu tych dwóch dni u W. mała była (jak na nią) wyjątkowo przyjazna aparatowi i udało mi się zrobić dużo dobrych zdjęć. Zamieszczam tu technicznie chyba najgorsze, ale treściowo... kocham ją właśnie za to, że w życiu jest taka, jak na tym zdjęciu. I jeszcze raz przepraszam za niedostatki techniczne. To w całości wina moja i sprzętu, nie jej. Widzicie? Ona w tych oczach ma mądrość. Ona ją ma. Nawet tak kiepskie zdjęcie tego nie zepsuło.

środa, lutego 06, 2008

Było o rozpuszczaniu...

...a tutaj jest, jak łatwo i przyjemnie osusza się małe pieski ręcznikiem...


:)

A... i jeszcze jedno...

...gdybyście jeszcze tego nie wiedzieli... Jeśli coś jest naprawdę nie tak, to człowiek zawsze, ale to ZAWSZE jest sam. Z tym wszystkim. Zawsze. Sam.

Przejebane (sorry za słownictwo)

No, to szlag trafił stałą pracę i stałą pensję. Bo ktoś wymiękł, nie słuchając moich sugestii... Takie życie freelancera.

Szkoda, że pół miesiąca temu mnie o tym nie poinformowano, bo - jak sądzę - decyzje zapadły już wtedy. Nie szalałabym wtedy tak z zakupami... no, ale cóż - takie życie freelancera.

Szkoda, że q...wa, ludzie nas nie słuchają, choć siedzimy w tym od dawna i lepiej to znamy, niż oni mówią po polsku... No, ale takie jest, q...wa, życie freelancera.

Zaczynamy od... no cóż, zaczyna się zawsze od początku. Taki już los freelancera.

Teraz to już niech ci, co mnie lubią - myślą ciepło. A ci co nie... laleczki voodoo zadziałały. Gratulacje. Ale ja jeszcze nie skończyłam... :)

wtorek, lutego 05, 2008

Domowe leczenie - skuteczne

W niedzielę świeciło przepiękne słońce, więc ubrałam się niestety na pogodę, którą widziałam, a nie na temperaturę, która panowała. Usprawiedliwia mnie brak zewnętrznego termometru. Nie usprawiedliwia zaś to, że gdy po chwili poczułam, jak jest zimno - nie wróciłam, aby się przebrać. A ponieważ pobliski sklep był nieczynny, więc krótki spacer przerodził w dłuższą wyprawę. No i...

...wróciłam sztywna z zimna, po czym - jak wiecie - rozpuszczałam Pimpi. Popełniłam kolejny błąd, bo trzeba było do niej dołączyć i też się porozpuszczać. Efekt kilku skumulowanych błędów - dreszcze, gorączka, kaszel... nie było dobrze.

Sprawy zdrowienia nie ułatwiał fakt, że mam wstręt do farmaceutyków wszelakich (ale to już raczej nie jest błąd), więc wczoraj nakupiłam owoców południowych, zrobiłam sobie esencjonalny rosół, skonsumowałam to wszystko; na koniec popiłam gorącym piwem z miodem i świeżym imbirem i walnęłam się do łóżka. Podziałało. Może nie jestem jeszcze w szczytowej formie, no ale w porównaniu...

Sposób leczenia wypróbowany, polecam go więc równie lekkomyślnym, jak ja, istotom. A tak w ogóle, to ja już chcę wiosny, proszę...

poniedziałek, lutego 04, 2008

Qiliada po remoncie

Sypał mi się blog graficznie, ale na szczęście W. fachową ręką ponownie zaprowadził na nim ład. Bardzo dziękuję :)

niedziela, lutego 03, 2008

Rozpuszczone maleństwo

W ten właśnie sposób, proszę państwa, rozpuszcza się małe pieski, które zmarzły na porannym spacerze:

piątek, lutego 01, 2008

Ale numer :)

Wczoraj odwiedził nas W., jak to już od kilku dni ustalaliśmy. Wypiliśmy trochę piwa, potem kolacja, a później... Nasz tandem - występując w jednym czasie i przestrzeni - zazwyczaj tworzył ciekawe sytuacje (ciekawe, jak ciekawe, czasem straszne, czasem śmieszne). I wczoraj też stworzył, a jakże.

Niebacznie rzucona przeze mnie w powietrze propozycja, została podchwycona przez W., od tego momentu czas się zatrzymał, za to wypadki następowały błyskawicznie. Taksówka, zapas jedzenia dla małej, jazda nocą do niegdyś ulubionej knajpki, tam fajne powitanie, piwo, opowieści, śmiech. Daliśmy małej zagrać na automacie, wygrała kasę na kostkę z wapniem, bestiątko :) Szczęście neofitów :)

W efekcie wylądowaliśmy - też zgodnie z wcześniej podjętym zamiarem - u W. No i, póki co, jeszcze nie wystartowałyśmy z powrotem :) Dom wariatów, ale jest super. Na razie mała wtula się w pracującego na jednym kompie W., a ja mogę to wszystko opisać na drugim...